Wyprawa na Altiplano

dodane 19:49

19.07. 2011

Przyjazd bliskich w odwiedziny do misjonarza to czas bardzo spolaryzowany. Z jednej strony radość ze spotkania, a z drugiej strony smutna świadomość, że to tylko na dwa tygodnie. Ostatecznie pożegnanie boli bardziej, niż przyjazd raduje.  Oczywiście nie ma ani radości, ani smutku bez kochania, które jest najpierw. A więc każdy balans uśmiechu i strapienia będzie złudny, bo wszystko jest miłością, i łzy i śmiech.

Kilka dni wyrwanych jeszcze z parafii pozwoliło nam wybrać się na Altiplano. Wysokość daje się we znaki. Z Cochabamby do Oruro przejeżdżamy przez przełęcz 4500 m.npm. Altilano – rozległy płaskowyż między dwoma kordylierami wznosi się na ok. 4000 m. Jeśli nie patrzysz na odległe 6-tysięczniki, które zamykają horyzont, a które przy tutejszej przezroczystości powietrza widać na 200 i 300 km., to może ci się wydawać, że jesteś na Nizinie Środkowoeuropejskiej. Przy łagodnym pofałdowaniu Altiplano nasza Jura Krakowsko-Częstochowska wydaje się dzikimi Himalajami. W Oruro spotyka nas niezawodna gościnność sióstr dominikanek. Tylko nie można przesadzać z piwem, bo ból głowy stanie się nieznośny. Na szczęście są miejscowe tabletki ziołowe – sorocchi, które łagodzą skutki obniżonego ciśnienia (ok. 600hPa) i rozrzedzonego powietrza. Z Oruro wybieramy się nocnym autobusem do Uyuni. Jedziemy na południe, a więc robi się zimniej. W biurze, które za nic nie budzi zaufania, ale zostało nam polecone, zamawiamy całodzienną wycieczkę na największy na świecie salar. 12 tys km² soli, czyli teren o rozmiarach mniej więcej 100 na 200 km. Wystarczająco, żeby cały widnokrąg zamienił się w jednolita biała płaszczyznę, która gdzieś tam daleko zlewa się niepostrzeżenie z niebem. Człowiek w tym kosmosie soli traci zupełnie poczucie przestrzeni. Turyści robią sobie futurystyczne zdjęcia, ginie dystans między pierwszym, drugim i kolejnym planem. Można kogoś wziąć na rękę. Można całego człowieka zmieścić pod butem. Dodatkowo salar pokryty jest cienką warstwą wody. Wydaje się, że samochód jedzie po morzu. Góry odbijają się doskonale w lustrze wody. Bliższy i dalszy plan można tylko rozpoznać po intensywności koloru. Wygląda to jak zdjęcie rentgenowskie kręgosłupa. Dojeżdżamy do Wyspy Rybiej, która wynurza się z odmętu salaru. Brzeg w kształcie zatoki wydaje się zastygłą plażą. Na wyspie mieszkają kaktusy. Są ich tysiące i niektóre mają ponad tysiąc lat. Wiek liczy się według wzrostu – metr na sto lat. Ja mam 187 lat. Wracając zastaje nas zachód słońca. Niesamowite kolory: ciepłe - żółte na zachodzie i zimne - błękitne i różowe na wschodzie. Kierowca jeszcze raz chłodzi silnik otwierając maskę. Jest ciemno, szyba samochodu zachlapana solą, wycieraczki nie działają jednak jedziemy do przodu. Salar Uyuni jest największą płaska powierzchnią na świecie. Nie ma gdzie się zgubić, wystarczy dotrzeć do brzegu, jak na jeziorze. Wyjeżdżamy na ląd. Mija nas duży autobus. Może pojedzie przez salar do Chile.

Po krótkim odpoczynku w Oruro, udajemy się jeszcze do Copacabany, do narodowego sanktuarium Matki Bożej. Copacabana leży na wyspie na jeziorze Tititaca. Dawniej była miejscem dla kultu religii andyjskich Indian. Do dziś przy figurze serca Jezusowego stoją ołtarzyki, na których kapłani andyjscy w swoich czapkach z warkoczykami palą kadzidło i czekają, żeby poprosić ich o modlitwę, o poświęcenie domu, czy samochodu. Na stoisku nieopodal można zakupić mały domek, czy samochodzik, jak z klocków lego. Przynosi się to do kapłana, a on wylewa na to alkohol i okadza.

Płyniemy jeszcze na Wyspę Słońca. W oddali za wodą znowu majaczą ośnieżone szczyty. Na szczęście jesteśmy na 3900 m. i nikt chyba nie zbuduje tu kurortów dla turystów. Widoki biją wszystkie lazurowe wybrzeża. Maszerując po wyniosłych brzegach wyspy, mijamy indiańskie wioski i indiańskie zmanierowane dzieci, które każą sobie płacić za robienie zdjęć. Siadamy do piwa na terasie, który kończy się urwiskiem. Przestrzeń nieograniczona żadnym płotkiem czy barierką daje niespotykane w Europie poczucie wolności. Ziemia łączy się z woda, historia z teraźniejszością, fantazja z rzeczywistością… mimo, że zamówiliśmy tylko dwa piwa.

W Copacabanie ugryzł mnie pies. Rana się zagoiła, ale bałem się wścieklizny. Dlatego dałem się zaszczepić. Ale nie wiem, co z psem. Niektórzy twierdzą, że nie przeżył. 

Widok kolarza na salarze pobudza wyobraźnię. Zastanawiasz się, gdzie się zatrzyma na nocleg.

 

Zbliżamy się do La Paz. W oddali majaczy ośnieżony Illimani.

 

Cała Kordyliera Real kąpie sie w jeziorze Tititaca.

 

Na Wyspie Słońca indianka goni swoje prosiaki do kąpieli.

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024