Chłodny powrót
dodane 2011-07-25 19:30
04.07.2011
Wracając z Ameryki do Boliwii, z lata do zimy, szybko ochłonąłem z emocji, z jakimi żegnali mnie życzliwi Dominikańczycy. Gorące uściski mocnych kobiet zastąpił samotny ziąb na lotnisku w La Paz. Na pociechę za oknem bawił mnie widok ośnieżonego 6-tysięcznika - Illimani. Widok boliwijskich gór jest jednym z najpiękniejszych na świecie. Ich niewiarygodna wyniosłość wydaje się być kpiną z całego świata. Chwile potem mogłem już z okna samolotu oglądać ośnieżone góry nad Cochabambą. Lądując widziałem cały łańcuch Tunari oświetlony słońcem. Czyste, jak rzadko, powietrze i chłodny poranek.
Może niesłusznie spodziewałem się bardziej żywego przyjęcia w mojej parafii. Może rozpieściła mnie Ameryka, gdzie jak nigdy dotąd wszyscy mnie prosili, żebym został i pracował z nimi. W Cochabambie niektórzy patrzyli z niedowierzaniem na mój powrót. Wielu ponoć twierdziło, że już nie wrócę. Wobec takich znaków zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma w tym palca Bożego. Jeśli ktoś ci mówi, że chciałby, żebyś został w jakimś miejscu, to możesz to potraktować na lekko. Ale jeśli ktoś mówi, że będzie się modlił, żebyś został albo wrócił, to ma to już poważniejszy efekt. Trochę jakby szantaż duchowy. Ostatecznie uświadomiłem sobie, że to nie sztuka pracować i uśmiechać się, kiedy wszyscy są przyjaźnie nastawieni i wręcz Cię hołubią. Więc z wdzięcznością przyjąłem na nowo moją boliwijską parafię.
Kościół Św. Trójcy w Perth Amboy
Kościół i plebania parafii Pio X w Cochabambie.