Dziwy tego świata

dodane 20:41

29.06.2011

Myślałem, że jadąc do Ameryki, będę miał spokojny czas. Bałem się nawet, że będę się nudził, wracając do miejsc, gdzie byłem już 5 lat temu i które, ostatecznie, aż tak mnie nie pociągają. Okazało się jednak, że ta Ameryka jest bardziej egzotyczna niż Boliwia. Dałem się zaskoczyć i na pewno nie mogę powiedzieć, że wiem, o co w tym kraju chodzi.

Pierwsze zaskoczenie. W Perth Amboy, opanowanym przez latynosów, trudno jest się dogadać po angielsku. Niektórzy, spędziwszy więcej niż pół życia w Ameryce nauczyli się tylko kilka słów, które w ich ustach przypominają mniej więcej coś po angielsku. Bariera językowa nie przedstawia natomiast problemu dla polskich księży. Pracują w duszpasterswie angielskim, hiszpañskim i portugalskim. Spodziewam się, że gdyby w Perth Amboy był jeszcze kościół niemiecki, włoski, czy nawet koreañski, to do pracy w tych parafiach też znaleźliby się najprędzej polscy księża.

Drugie zaskoczenie. W Ameryce ciągle panuje niewolnictwo. 150 lat od rzekomego zniesienia niewolnictwa, 50 lat od zniesienia segregacji rasowej niestety życie i politycy wymyślili nowe, bardziej przemyślne formy zniewolenia. Chociaż echa starych uprzedzeñ nadal jeszcze dają się zauważyć. Na przykład Europejczyk, a tym bardziej Polak, który zawsze miał głębokie nastawienie tolerancyjne, może bardzo się zdziwić, kiedy dostanie do ręki bilet kolejowy wydany w stanie New Jersey. Na odwrocie biletu znajduje się, niby niewinna instrukcja informująca o tym, że miejsca siedzące w wagonie przynależą się bez względu na pochodzenie czy kolor skóry. Instrukcja sama w sobie jak najbardziej demokratyczna i wolnościowa i och i ach... Ale sam fakt, że coś takiego trzeba przypominać i umieszczać na bilecie jest upokarzającym dowodem na to, że znajdujesz się w kraju, który demonów niewolnictwa i nietolerancji jeszcze nie pokonał. Dziś to niewolnictwo dotyczy przede wszystkim emigrantów bez papierów. Pracują naście i kilkadziesiąt lat, płacą podatki i ubezpieczenia i nie mają pełnych praw obywatelskich. Rozłączeni od swoich rodzin, nie mogą wyjechać z kraju, nawet na pogrzeb bliskiej osoby, bo potem nie wrócą. Nie mogą głosować. Pracują ciężko, zarabiają mniej niż pozostali, często wykorzystywani. Historia niewolników powtarza się niemal dosłownie. Tamci, historyczni niewolnicy,  tak samo byli oderwani od rodzin, tak samo nie mogli się ruszyć poza obszar własności swojego pana. Współcześni niewolnicy mają tylko większą skalę możliwości: mogą jeździć po całych Stanach i zarabiać własne pieniądze i kupować własne rzeczy. Różnica polega tylko na tym, że współcześni amerykañscy niewolnicy przyjechali tu z własnej woli. Może dali się złapać w półapkę lepszego życia. Ale po pewnym czasie autentycznie stracili wolność. Wrócić do kraju już jest im trudno, bo tu zbudowali swój nowy świat. Dzieci urodzone na tej ziemi mają amerykañskie obywatelstwo i chodzą do amerykañskiej szkoły, w Polsce nigdy nie były. Tym sposobem serce pozostaje rozdarte, a w rozmowach ciągle powtarza się lęk i pytanie: wrócić? Nie wracać?

Inne zaskoczenie, ale dobre. W ostatnią niedzielę ludzie z parafii Holy Trinity złożyli ofiary na moją parafię w Boliwii. Wysokość składki równa się naszym półrocznym dochodom. Ale i  tak wolę walczyć z biedą w Boliwii, niż z bogactwem, a właściwie z rozrzutnością w Ameryce. Parafia Holy Trinity ma dług wysokości  600 tyś. dolarów. I tych pieniędzy nie wydali bynajmniej na tak modne odszkodowania za złe sprawowanie księży. Najwięcej pochłania klimatyzowanie kościoła i ubezpieczenia. W Boliwii na szczęście nikt się nie przejmuje ani jednym ani drugim.

Pewnego razu szlachetni rodacy, których tu poznałem, zabrali mnie do Atlantic City. Byłem ciekaw tego miejsca, które przyciąga wszystkich hazardzistów, czyli w zasadzie wszystkich ludzi. Kasyno jest na prawdę wielkim wynalazkiem; nie mówię, że dobrym. Kiedy jesteś bogaty możesz grać, bo nie boisz się przegranej, ale kiedy jesteś biedny, masz jeszcze więcej racji do tego, żeby grać. Kiedy jesteśszczęśliwy chętnie grasz, żeby pomnożyć szczęście, ale kiedy jesteś nieszczęśliwy, grasz tym bardziej, żeby odwrócić los i zmusić szczęście do szczęścia. Najgenialniejsze jest  w kasynie to, że człowiek może przeżyć skrajnie pasjonującą przygodę bez żadnego bodźca zewnętrznego. Nie pootrzeba sztuki. Nie ma tu teatru, igrzysk, które zniewalały emocje starożytnych, nie ma piśni, tañca (choć w jednym miejscu tañczyły dziewczyny na stołach), nie ma nawet piękna, estetyki. Wystarczy trochę blichtru, trochę megalomanii jak w moskiewskim metrze, trochę pozoru bogactwa, a właściwie dużo pozoru (jak w Holywood) i niewiele bogactwa i człowiek jest szczęśliwy. A dlaczego jest tak szczęśliwy? No właśnie dlaczego jest tak szczęśliwy i aż uzależniony, niemalże religijnie oczarowany. Przecież nic nie otrzymuje; ani piękna, ani mądrości, ani okruchów nadrzyrodzoności. Złośliwy geniusz hazardu jest trochę samobójczy. Im więcej pieniędzy zaryzykujesz, tym więcej emocji ci toważyszy. Cierpisz na nudę, zawsze możesz obstawić za więcej. Nie potrzebujesz bodźców z zewnątrz. Emocje są w tobie, tylko je wyzwalasz za własne pieniądze. To kosztuje, ale efekt jest gwarantowany. Ciekawe, że ta pasja samozniszczenia najbardziej dotyka osoby starsze i często już schorowane. W kasynie przeważali emeryci.

A jeśli hazard jest jakimś nieuświadomionym obrazem całej naszej cywilizacji!? Jeśli to, co nas podnieca to śmierć, zupełnie jak w “Biesach” Dostojewskiego. Może razem z nieszczęśliwym studentem, którego rosyjski pisarz zobrazował już w XIX wieku, wierzymy, że najwyższym przejawem naszej wolności i naszej boskości jest możliwość popełnienia samobójstwa. Tylko w samobójstwie człowiek może ostatecznie zadecydować o swoim być lub nie być, może być absolutnie wolny, to znaczy boski, bo ma władzę nad życiem. Dostojewski tę logikę śmierci nazywa człowiekobóstwem, czyli chęcią ukradzenia Bogu jego boskości. Tymczasem naszym powołaniem ma być bogoczłowieczeñstwo – udział w bóstwie przez posłuszeñstwo Bogu. Pewnie by się bardzo zdziwił ten pobożny pisarz rosyjski, gdyby zobaczył jak jego proroctwo niechybnie się wypełnia dziś.

Co jeszcze mnie zadziwiło w Ameryce? Pojechaliśmy nocą na nowojorski Times Square. Niby nie powinienem się dziwić, bo już to widziałem na filmach i na własne oczy. Ale kiedy wychodzę z ciemnej uliczki na ten plac oświetlony gigantycznymi ekranami, które pokrywają ściany całych budynków, wysokich przecież budynków, i czuję się jak w środku dnia, wszędzie jest światło, to  rozumiem, z niewielu rzeczy jakie w ogóle rozumiem, że jest tu coś niezwykłego.

Bardzo się cieszę z tego krótkiego czasu spędzonego w Stanach. Poznałem pięknych ludzi. Dominikañczycy generalnie są bardziej otwarci i serdeczniejsi niż Boliwijczycy. Nauczyłem się żyć między wieloma narodami i nawet wykorzystywać ich różnice. Do Chilijczyka, kiedy nikt nas nie słyszy mówię: niech żyje Chile. Do Peruwiañczyka mówię: niech żyje Peru, ale wcześniej upewniam się, że w okolicy nie ma Chilijczyka, bo przecież oba kraje są w stanie cichej wojny. Do Dominikañczyków mówię, że gdybym miał się urodzić jeszcze raz, to pewnie bym był Dominikañczykiem. I w tym przynajmniej nie jestem cyniczny, bo rzeczywiście Dominikañczycy, których poznałem mają przyjemną powierzchowność i interesującą duszę.

Ludzie chyba też mnie polubili. Jedna pani mi mówi: ksiądz dla mnie jest jak brat. Druga mówi: ksiądz jest dla mnie jak syn. Aż się zaczynam obawiać tych wszystkich zażyłych relacji rodzinnych. Na szczęście w sobotę wracam do normalności, wracam do Boliwii.

Ostatnie zaskoczenie. Kiedy po 5 tygodniach wszedłem na wagę, zdałem sobie sprawę, że przytyłem o 5 kg. Wstyd o tym pisać, poowinienem sięraczej wyspowiadaćz obżarstwa.  

 

Atlantic City ma piękną fasadę

 

Times Square to pewnie największe kino świata. Wszędzie pełno ekranów

 

Ameryka udaje ładniejszą niż jest na prawdę

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024