Dlaczego nie można nie kochać Boliwii?
dodane 2011-05-30 04:35
Rano przyszła na plebanię starsza pani. Każdego wieczoru jest obecna na mszy w kościele. Jej bezzębny uśmiech zawsze przywraca uśmiech na mojej twarzy. Przyniosła blachę z ciastem, które przyrządziła dla księży. Zakłopotany mówię, że nawet nie mam żadnego refresco, żeby ją poczęstować. Ona, nieskrępowana odpowiada – ksiądz dla mnie jest jak refresco.
Inna pani, która każdego wieczoru przychodzi spóźniona na mszę o 2 minuty, wczoraj opowiadała mi, że się jej śniłem. Byłem ubrany w kolorowy strój indiański, mówi, taki z piórami, jaki nałożyli papieżowi, kiedy był w Boliwii. Wzruszona dała 200 Bs. na ofiarę. Trochę się wystraszyłem tego wyznania, bo Boliwijczycy wierzą we sny. Wierzą, że osoba, która się przyśni, wysyła sen i dlatego później przychodzą pytać dlaczego, po co ten sen?
Inna jeszcze pani z tych, dla których parafia jest całym życiem, mówi mi wprost: yo te quiero. Pocałowałem ja serdecznie wiedząc, że jej wyznanie miłości płynie z głębokiego serca, które kocha Kościół i kapłanów.
Takie właśnie mam parafianki, które traktują mnie jak syna. Ale dla równowagi dodam, że ostatnio ujawnia się również co raz więcej konfliktów w grupach parafialnych. Spośród katechistów jedno małżeństwo, bardzo zaangażowane, zrezygnowało ze współpracy i nie wiadomo dlaczego. W grupie „Alegría”, która gromadzi kobiety na haftowaniu, szyciu, robieniu biżuterii i na malowaniu polały się łzy z powodu wzajemnych docinek. W grupie modlitewnej bunt jednych przeciw drugim. Katolicki Ruch Robotników już od roku podzielił się na dwa obozy. Nawet na plebani pies walczy z kotem. Na szczęście z ks. Willy się rozumiemy.