Dzieci cmentarza
dodane 2011-05-18 20:02
14.05.2011
Jedna z naszych dobrych i pięknych parafianek jest sekretarką w biurach cmentarza miejskiego. Cmentarz geograficznie leży w granicach parafii. Co prawda ma swojego kapelana i jak dotąd jeszcze nigdy nie musiałem sprawować pogrzebu, jednak chciałem odwiedzić ten cmentarz z innego powodu. Pracuje tam około dwustu dzieci. Niektóre codziennie, inne tylko w weekendy przychodzą, czyszczą groby, podlewają kwiaty i modlą się za zmarłych, których rodziny następnie płacą dzieciom za ich usługi. Przyznam, że pomysł podoba mi się szczególnie z religijnego punktu widzenia. Modlitwa niewinnych dzieci, chociaż za pieniądze, musi poruszyć serce Boga. Ale z drugiej strony myślę sobie, że modlitwa będzie się im zawsze kojarzyć z zarobkiem, z pracą, a nie będzie spotkaniem z Ojcem. Z kolei jaki obraz ojca mają te dzieci? Pytam chłopaszka: dlaczego pracujesz? – Bo ojciec mi każe, a jak nie przyniosę pieniędzy, mnie bije. – A co robi ojciec z pieniędzmi? – Kupuje piwo.
Każdej soboty moja dobra i piękna parafianka urządza dla dzieci kąpiel. Między pomnikami, na małej polance, w pobliżu kranów z wodą dzieciaki nawzajem polewają sobie głowy, nakładają obficie szampon, który jest dla nich rzadkim luksusem i myją się. Dziewczyny układają sobie włosy, nakładają krem na twarz i ręce, czuja się piękne i czyste. Te prozaiczne czynności higieniczne mają dla dzieci ogromne znaczenie. Jest w tym oczyszczeniu coś duchowego. Na jakiś czas się przeobrażają. Ktoś im służy, polewa głowę, myje włosy. Nakładają sobie żel, przeglądają się w lusterku, czują się inni, odświętni. Razem ze mną przyszła też grupa gimnazjalistów. Początkowo nieśmiało, w końcu dzieci poddały się ich rękom, które czesały, dotykały twarzy, okazywały uczucie. To było zupełnie jak terapia. Jeden chłopiec zakrył sobie twarz rękoma i poddawał się wszelkiej pielęgnacji. Ktoś by mógł pomyśleć, że płakał. Nie, był szczęśliwy, tak szczęśliwy, że aż wstydził się to okazać.
Usiadłem na ławce obok chłopaka, który wyglądał na 13 – 14 lat. Sprawiał wrażenie otumanionego, ale chętnie opowiadał na pytania. Nazywa się Gustavo. Ma 17 lat. Jest sierotą: tata nieznany, mama zmarła. Nie chodzi do szkoły. Zarabia pieniądze tańcząc w autobusach. Mieszka na ulicy. Moja parafianka, mówi, że jest uzależniony od kleju, ale ma dobre serce. Chodził z rozpiętymi spodniami. Już dawno z nich wyrósł, nie dopinają się w pasie, ale nie ma innych.
Z pomnikami w tle, dzieciaki myja sie po pracy. Dla niektórych to będzie jedyna kąpiel w tygodniu.
Chłopak nie może uwierzyć, że tyle osób poświęca mu swoją uwagę i okazuje serdeczność.