Karnawał w Oruro
dodane 2011-03-09 15:58
6-7. 03. 2011
Zwykle w ten weekend marca wybierałem się do Jakuszyc na Bieg Piastów. W tym roku wydawało mi się, że pozostanę w nieutulonym bólu, patrząc na śnieg tylko z daleka, kiedy chmury ustępują z „cumbre de Tunari” - pięć tysięcy z groszem. Okazało się jednak, że Opatrzność Boża jest większa od naszych wyobrażeń. Zrządzeniem przyjaźni i dobroci polskich misjonarzy znalazłem się w klasztorze sióstr Dominikanek na peryferii miasta Oruro, w którym to mieście co roku ma miejsce przepiękny karnawał. Niektórzy mówią, że karnawał w Oruro, jeśli chodzi o rozmach artystyczny i wielkość przedsięwzięcia, ustępuje tylko karnawałowi w Rio de Janeiro. Może za jakiś czas będę mógł porównać oba wydarzenia. Tymczasem postaram się przedstawić atmosferę tylko jednego z nich.
Karnawał w Oruro nazywa się także „diabladą”. Wśród wielu grup tańczących na ulicach miasta bardzo często można spotkać diabły, a właściwie diabły i diablice. Razem z innymi tancerzami, którzy dzień i noc przemierzają wyznaczone ulice miasta, diabły dochodzą wreszcie do bram sanktuarium Matki Bożej w Socavon. Wchodzą do kościoła, zdejmując maski i rogi z głów i na kolanach przybliżają się do obrazu Maryi, żeby oddać jej hołd. Podobno Oruro jest jedynym miejscem na świecie, gdzie nawet diabły są katolikami.
Nielicznych turystów zagranicznych musi zadziwiać ogrom przedsięwzięcia artystycznego karnawału. Na co dzień mało atrakcyjne miasto zmienia się w najbardziej spektakularny wyraz folkloru boliwijskiego. Grupy z całego kraju przygotowują się cały rok, żeby zatańczyć w Oruro. Bogate stroje, zadziwiające makijaże, maski, peruki, gwizdki, grzechotki i orkiestry, których bębny zatrzymują bicie serca wyrażają dźwiękiem i kolorem uczucia duszy boliwijskiej. Etnologowie pewnie piszą książki o tym skąd się bierze jaki taniec, co wyraża i czy ma coś wspólnego z rytualizmem religii andyjskich z czasów przedkolonialnych. Dla prostego misjonarza pozostaje cieszyć się atmosferą święta i dziękować Bogu, że zaprowadził mnie w takie piękne miejsca.
Drugi dzień karnawału jest już nieco bardziej rozluźniony. Chodzi o to, że w szyku tancerzy nierzadko brakuje koordynacji. W ogóle niejednemu tancerzowi brakuje już koordynacji. Częstowanych od widzów piwem, wisky i liśćmi koki artystów utrzymuje na nogach chyba tylko rytm muzyki. Późną nocą święto powoli cichnie. Choć muzyka zdaje się nieustannie grać, można ją słyszeć już tylko w sercu i w zbolałej głowie (od wysokości – 3800 m. npm.).
To nie znaczy jednak, że karnawał się kończy; przeciwnie. Środa popielcowa przejdzie prawie niezauważona. Popiół posypuje się dopiero w niedzielę. A tańce i zabawa będą trwały prawie przez cały post. Episkopat Boliwii przeniósł dzień postu ścisłego z środy popielcowej na piąty piątek Wielkiego Postu. Po wielkim karnawale Oruro, który należy do dziedzictwa światowego (Unesco), zaczną się zabawy i tańce oddzielne w każdej dzielnicy miasta, na każdej ulicy i w poszczególnych domach.
Niektóre orkiestry liczą nawet do 150 osób
Zatańczyć w karnawale to przywilej, trzeba za to załacić; a chętnych zawsze jest wielu.
Tańczące grupy przemierzają ulice miasta w ciągu dnia i w nocy.
Zmęczenie nie pokonuje radości, a to świadczy, że uczestniczymy w czymś wielkim.
Spektakularne...
Wszystko kończy się u stóp Matki Bożej. Dla niej tańczą nawet diabły.