Nieoczekiwane zmiany
dodane 2011-02-23 19:50
21.02.2011
Od kilku tygodni moje życie kręci się prawie wyłącznie wokół parafii. Zdążyłem już zaprzyjaźnić się z niektórymi osobami i to chyba jest dla mnie największe dobro – mieć z kim podzielić swoje myśli i jednocześnie mieć kogoś, dla kogo nie jest się obojętnym. Ten wymiar przyjaźni w przypadku misjonarza jest prawdziwym luksusem. Kolega z Altiplano skarży się, na przykład, że mimo wieloletniej pracy w parafii, nikt jeszcze nie zaprosił go do swojego domu. Ja mam szczęście; skorzystałem już z kilku zaproszeń.
Inną zaletą moich ludzi jest ich troska o mój żołądek. W dniu przejęcia parafii biskup prosił, żeby nie dali mi schudnąć. Od tego czasu wydaje się, że plan pastoralny parafii polega wręcz na tym, żeby zmusić mnie do przytycia. Ostatnio pozwoliłem się zaprosić do jednego z tych barów, gdzie potrawy smażą się w wielkich kotłach na żywym ogniu. Zjadłem wyśmienite mięso i popiłem chich’ą - miejscowym słabo przefermentowanym piwem z kukurydzy. Na drugi dzień pytali, czy nic mi nie zaszkodziło, ale byłem w doskonałej formie.
Jakiś czas temu dowiedziałem się też, że mam wikariusza. Żebym nie mieszkał sam, biskup mianował do pomocy w parafii pewnego księdza misjonarza z Peru. Jest profesorem na uniwersytecie, wykłada historię Kościoła. Niestety nie chciał zamieszkać na parafii. Być może wystraszył się trochę spartańskich warunków. Za to obiecał mi pomoc duszpasterską. Dzięki niemu wkręciłem się też na codzienne obiady do sąsiedniej parafii, gdzie on mieszka. Tak więc teraz mam przynajmniej zapewniony dobry posiłek w dobrym towarzystwie księży: Boliwijczyka, Peruwiańczyka i Niemca.
Natomiast dzisiaj rano stanął u drzwi parafii pewien człowiek z walizką i z dzieckiem przy boku. Przedstawił się jako Padre Wily i zapytał czy może zamieszkać na plebani ze swoim chrześniakiem, którego ojciec opuścił, a matka zmarła. Istotnie, biskup wspominał mi wcześniej, że chce przysłać na parafię księdza, który z powodów zdrowotnych (poliglobulia – nadprodukcja czerwonych krwinek) musiał opuścić Altiplano boliwijskie i zacząć życie w niższym terenie. Nie sadziłem jednak, że to będzie tak szybko i że ksiądz przyjedzie z trzynastoletnim chłopakiem. O tym, że ksiądz żyje z chłopakiem nawet biskup jeszcze nie wie, a przecież już samo stwierdzenie: „ksiądz żyje z chłopakiem” budzi podejrzenia. Natomiast trzeba pamiętać, że w Boliwii jest wiele dzieci osieroconych przez śmierć rodziców albo przez zwykłą beztroskę. Ksiądz Wily mówi, że w swoim czasie miał na parafii osiemnaścioro dzieci. Tym stwierdzeniem tylko wzmógł moją ostrożność.
Ostatecznie cieszę się z nowego towarzystwa. Będę miał z kim się pomodlić, pogadać i wypić piwo. Poza tym; jeśli jest nas trzech księży, to ja mogę sobie zrobić jakieś małe wakacje.
Mam nadzieje, ze moi katechisci nie beda mieli zalu, ze ich publikuje w internecie