Graffiti
dodane 2011-02-23 20:01
23. 02. 2001
W Cochabambie nie ma wielu muzeów. W jednej małej galerii przy rynku można zobaczyć czasem interesujące wystawy, głównie malarskie. Natomiast żywioł sztuki wyraża się w bardzo popularnych graffiti. W mieście nierzadko można znaleźć ściany zamalowane obrazami, które niosą ze sobą przesłanie, nową ewangelię walki z imperializmem, z kapitalizmem albo z czymkolwiek. Bardzo często wraca się do prawie mitycznych postaci królów inkaskich pokonanych przez konkwistadorów. Pokazuje się wyobrażone cierpienie Indian podbitych i chrystianizowanych wbrew ich własnym sumieniom. Poczucie bycia narodem skolonizowanym jest jakby archetypem tożsamości Boliwijczyka. Napotkane obrazy wyrażają jakiś głęboki ból i poczucie krzywdy, które nosi każdy Boliwijczyk. Być może jest to jedyny punkt historii, który daje tutejszym mieszkańcom poczucie jedności, poczucie pewnej moralnej siły, którą czerpią z historii. Historyczne cierpienia są potrzebne tak samo jak i historyczne zwycięstwa dla zbudowania tożsamości narodowej.
Bardzo sprytnie obecny prezydent oparł kampanię wyborczą na hasłach tzw. „dekolonizacji”, walki z imperializmem i kapitalizmem. Te hasła wydają się najbardziej nośne, najlepiej wyrażają tożsamość całego narodu. Oczywiście nie wolno dyskutować słuszności tych haseł. Obalić mit kolonializmu, czy wyzysku imperialistycznego równałoby się ze śmiercią najgłębszej tożsamości narodowej i historycznej. Zastanawiam się więc co się stanie, kiedy prezydent dokona już swojej „dekolonizacji”. Kim będzie ten nowy, wyobrażeniowy Boliwijczyk, wyzwolony z kolonialnej wiary chrześcijańskiej, z kolonialnego języka hiszpańskiego i ze wszystkich okrucieństw imperialnych jak np. współczesna demokracja. Oczywiście „dekolonizacja” jest tylko hasłem do walki, jest ideą tak samo manipulującą jak sam kolonializm. Być może współczesny populizm polityczny w Boliwii, który głosi „dekolonizację” jest najlepiej zachowanym reliktem tejże kolonizacji.
W psychice boliwijskiej kolonizacja odbija się niepokonalnym brakiem zaufania do obcokrajowców, do Europejczyków. W mieście nie jest to aż tak bardzo odczuwalne. Ale jak mi komentują sami Boliwijczycy, wobec obcokrajowca zachowuje się podwójną moralność, jakby moralność niewolnika. Kiedy rozmawiam z Boliwijczykiem, on we wszystkim mi przytakuje, potulnie się kłania, mówi „si padre, si padre”, ale nie wiem, co myśli w głębi serca. Ta postawa, wydaje mi się, jest tak silnie zakorzeniona w systemie zachowań, że nawet trudno mówić o jakiejś nieszczerości. Dla Boliwijczyka dwulicowość wobec obcokrajowca jest spontaniczna jak dla Francuza uśmiech na przywitanie. Kiedy rozmawiam z ludźmi wykształconymi, wychowanymi w kulturze bardziej europejskiej, od razu czuję kiedy ich zachowanie jest grą, kiedy przybiera cechy pozoru, kiedy zachowuje jedynie konwenanse. Natomiast rozmawiając z prostymi Boliwijczykami, którzy czasem zachodzą do kancelarii parafialnej, czuję się zupełnie zdezorientowany. Wydaje mi się, że są szczerzy, a po czasie okazuje się, że byli tylko grzeczni. Dopiero uczę się, i to bardzo powoli, ich sposobów manipulowania rozmówcą, uczę się ich mechanizmów zachowań.
"Wrócę i będę miliony" - mówi ostatni król Inca.
"Walka jest globalna". A pod spodem: Jezus jest "peor" (najgorszy), poprawione na Jezus jest "Señor" (Panem)
Malowidło upamiętniające masakry górników z czasu dyktatury w latach osiemdziesiątych