Kościół

Inna Wielkanoc

dodane 22:00

Myśli rozproszone. Wieczorem, pierwszego dnia tygodnia... O tym jak wirus przywrócił ewangeliczny porządek.

Wszystko miało być inaczej. Ale - po co to pisać. Przecież tak mają wszyscy. Każdy na swój sposób. Nie tylko ty nie możesz odwiedzić swojej matki. Nie tylko w twojej parafii jest pusty kościół. Nie tylko...

Trzeba się jakoś pozbierać. Łatwo powiedzieć... Zanim zaczniesz się zbierać nie daj się zwariować. Nie... nie chodzi o tego paskudnego wirusa. Jedni zostali zapędzeni do domu, inni do roboty. Życie przeniosło się do Internetu. No, może z wyjątkiem spowiedzi. Ta ma się dobrze, po staremu. Tylko kolejki mniejsze lub ich brak. Wszystko inne dzieje się w rzeczywistości wirtualnej. Oczywiście poza tym, co w głowie i w sercu. Tak, Internet ma łącze jednostronne. Chyba, że ktoś podzieli się, napisze komentarz. Ale tej głowie i temu sercu trzeba dać strawę. Więc - redaktorzy - do roboty.

Prócz redakcji jest parafia. Nagle pozbawiona najsilniejszej grupy pod wezwaniem, czyli ministrantów. Choć nie do końca.

Może byśmy zrobili transmisję...? Po co, przecież jest ich tyle, każdy może sobie wybrać. Uff..., odetchnąłem. Jedna robota mniej. Radość nie trwała długo. Rozdzwoniły się telefony. To nie nasza parafia, nie nasz ksiądz. My chcemy być razem, w naszym kościele. Nie było wyjścia. Konto na Facebooku założyć nie problem. Kamera, mikrofony ,kiepska akustyka, łącza jeszcze gorsze, wszystkiego trzeba się uczyć. Ciemno było, skrzypiało, głos się zlewał, ale poszło. Radość w parafii. Jesteśmy razem, choć osobno.

W tej osobności niektórzy płaczą. Księże, teściowa mówi, że po raz pierwszy od wojny nie będzie na Wielkanoc w kościele. Prawda, zawsze była. Nawet gdy w przededniu wielkich świąt krzyż ją ciężki dopadał. Nie odpuściła, z krzyżem przyszła. Wirus ją pokonał. Została w domu, zalewając się łzami.

Weszliśmy w Triduum. Wielki Czwartek - jakoś poszło. Wielki Piątek - już gorzej. Wigilia Paschalna - makabra. Jak w pięciu zrobić to, co zazwyczaj robi dwudziestu? Gubili się najstarsi i najbardziej doświadczeni. Momentami nawet proboszcz musiał robić za celebransa i ministranta, bo rąk brakowało.

Przy takiej bieganinie, gmatwaninie i łataniu dziur trudno o złote myśli. Te z reguły dopadały wieczorem. Jak w Wielki Piątek. Któraś tam setna lektura opisów spotkań Zmartwychwstałego z uczniami i nagle olśnienie. Nie uczniowie idą na spotkanie Pana. To On wychodzi im naprzeciw. Mimo drzwi zamkniętych, dołączając w drodze, szukając ich nad brzegiem Jeziora Galilejskiego. Zaraz... Od wieków przychodziliśmy uczcić Zmartwychwstałego. MY, szykowaliśmy, robiliśmy przygotowania, organizowaliśmy asysty, straż, służbę liturgiczną, biliśmy w dzwony... Wirus przywrócił porządek Ewangeliczny. Bóg do nas...

Chwila... Nie przyjdą na procesję, nie będą brali udziału w liturgii? Dobrze, Jezus pójdzie do nich. Siedzących za zamkniętymi drzwiami. Choć nie z obawy przed Żydami...

Trzeba ich z ta myślą oswoić. Wigilia Paschalna. Exultet. "Niechaj zabrzmią dzwony głoszące zbawienie..." Kilkanaście minut później, po kolejnym czytaniu, przed biciem dzwonów, coś (Ktoś) szepcze mi do ucha. Siedzą za zamkniętymi drzwiami, zblokowani, przestraszeni. Powiedz im, by otworzyli okna. Niech usłyszą dzwony głoszące zbawienie, niech w rytm ich bicia głoszą chwałę Bogu na wysokościach. Pierwszy krok zrobiony. Można stawiać następne. Na koniec zapowiedź. Nie możecie przyjść do Jezusa, On przyjdzie do was. Jutro, od godziny 14:30.

Kilka minut przed wyznaczoną godziną dzwoni ktoś ze straży. Jak to, Pan Jezus bez asysty honorowej pojedzie?

To była najdłuższa procesja rezurekcyjna w moim kapłańskim życiu. Przejechaliśmy w odkrytym samochodzie przeszło trzydzieści kilometrów. Dotarliśmy w każdy zakątek parafii. Także na odległe śródleśne polany. Na Niedźwiedź, Kociołek, do samotnego Mietka na końcu Lubat. Trwała trzy i pół godziny.

Wiem, złośliwi powiedzą, że pojechaliśmy odganiać wirusa. Nie.... oni nie czekali na antywirusową tarczę. Czekali na Boga.

Przed wyruszeniem, podczas Mszy świętej, patrzyliśmy na Marię Magdalenę. Przyszła namaścić ciało. Zrobić to, co definitywnie miało zakończyć ziemską historię Mistrza z Nazaretu. Usłyszała stanowcze nie. To, co dla człowieka miało być końcem, dla Boga było początkiem.

Później mówiłem o trzech rodzajach radości. Boć śpiewaliśmy refren Psalmu: W tym dniu wspaniałym wszyscy się radujmy.

Radość pierwsza - gdy ktoś opowie dobry humor, a my łapiemy się ze śmiechu za brzuch.

Radość druga - gdy wyciągniemy szczęśliwy los z wysoką wygraną i padamy sobie w objęcia.

Radość trzecia - matki, gdy urodzi dziecko i pielgrzyma w progach sanktuarium. Radość przez łzy...

Wyruszyliśmy. Była radość. Przez łzy.

Nigdy przez siedemnaście lat nie byliśmy tak bardzo wspólnotą, jak podczas tej nietypowej, długiej, procesji rezurekcyjnej.

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024

Ostatnio dodane