Uciec na spacer

dodane 22:57

Żalić się? Tego i tak nikt nie rozumie...

W leniwe niedziele najgorzej... Bo wszystko dociera do czlowieka ze zdwojoną siłą. Dzis też. Poszedlem na spacer... Wyżalłem się Panu Bogu... Dawnie, gdy się żaliłem, ból mijał. Choćbym chciał się nim ponapawać, nie mogłem. Mijał. Od lat - tych dwunastu - jest jedna inaczej. Mija rzadko. Właściwie nigdy.  Pomaga tylko sen. Może pomógłby alkohol, ale... To bez sensu, prawda? Nic więc nie mija. I mam wrażenie, że moje slowa do Boga nie docierają... Że ma tego mojego żalenia się dość.

Przez pierwszy kilometr spaceru żaliłem się więc Bogu. Opowiadałem. A potem zrezygnowałem. Mówiłem sam do siebie. O swojej samotności, o okazywanym mi ciągle lekceważeniu, o przyjaciołach, którzy żyjąc własnym życiem pomóć przecież nie są w stanie, więc też im prawie nic nie mówię. Tylko jeden tylko naprawde potrafi słuchać. Sam przywalony wieloma rodzinnymi problemami, nie chcę go więc dodatkowo obarczać. Coś czasempowiem, ale... przecież nijak nie pomoże...

Straszne to jest, kiedy wiesz, że czego byś nie powiedział, nikt nie zrozumie. Ci, którzy są (w mojej subiektywnej ocenie) winni tej sytuacji zrobią głupią minę i zapytają o co mi właściwie chodzi, przecież... Problem i tak zlekceważą, zapomną, wytłumaczą się nawałem innych spraw... Słowem to, co mówię zignorują... Wiem, bo od 12 lat tak własnie jest: kiedy tylko coś powiem, odpowiadają i pretensje, a po nich milczenie i unikanie mnie... Nie, nie chodzi przecież o przyjaźń, tylko to, jak współnie rpacując współpracujemy... A ja patrzę, jak to, co robię traci resztki znaczenia przez rózne takie właśnie drobiazgi; że ktoś czegoś nie dopatrzył, o czymś zaponiał, czegoś sie nie chciało, jakąś moją prośbę zignorował... I o co właściwie chodzi? Każdy z tych elementów z osobna nic nie znaczy. Dopiero wzięte razem pokazują z czym tak naprawdę się mierzę...

Pomyślałbym, że to wiek... Patrzę na swoich znajomych. Równolatków. Z mnóstwem planów, nadziei, oczekiwań... Tylko ja jakbym już zwijał swój namiot... Jakby każdy rok (dobrze, ze nie dzień) miał być już moim ostatnim przed osunięcim się w bezsens i niepotrzebność.... To więc nie wiek...

Coraz częściej zmagam się tez z bólem fizycznym... Okupuję nim każdy dłuższy spacer... Każdych parę ćwiczeń.... Człowiek najchętniej by się położył i spał...

A Bóg głównie milczy... Jak wierzyć, że coś dla Niego znaczę? Do czego Mu potrzebne moje cierpienie? Dobrze, to psychiczne, niech będzie, moja wina, zbyt wiele oczekuję. Ale to fizyczne? On daje swoi proszącym Go dzieciom chleb nie kamień, rybę nie węża, jajko, nie skorpiona... A mnie? Jakby mnie nie słyszał... Powiedziałem Mu niedawo, że skoro nie mogę tego cierpienia uniknąć, to OK, niech będzie Jego wola. Wolalbym jednak, żeby mnie ominęło... Ale dalej wszystko w zawieszeniu. I nie ma Anioła, który by zstąþił z nieba i mnie umocnił...

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024

Kategorie