Codzienność
Moi święci
dodane 2011-12-11 12:37
Czy można powiedzieć, że dzięki świętym mam w niebie znajomości? Nie wiem. W każdym razie dobrze jest widzieć świętość przez pryzmat wielorakich postaw. I dobrze się od nich uczyć.
Rodzice wybrali dla mnie niezwykłego świetego patrona. Był... hmmm... Można powiedzieć że był pierwszy, a jednocześnie zawsze z boku. Był indywiduwalistą, ale nie był zapatrzony w siebie. Wręcz przeciwnie. Grał w drużynie. I to na tych pozycjach, których potrzeby inni nie zauważali. Chciałbym być jak on, ale nie dorastam mu do pięt. W każdym razie uczy mnie radosnego i twórczego podejścia do służby.
Pierwszym patronem, którego świadomie wybrałem, był św. Jan. Jan Ewangelista. Bo tak jak ja w chwili bierzmowania był młody, a postawiono przed nim całkiem dorosłe wymagania. Dlatego był mi bliski. Z czasem o nim troche zapomniałem, a moje fascynacje sie zmieniły. Po latach odkryłem go na nowo. Mędrca, mistrza malowania słowem obrazów i teologicznej syntezy. Wizjonera z Patmos wśród prześladowań głoszącego zwycięsto Chrystusa i Kościoła. Przed laty uczył mnie, że można być młodym i dorosłym. Teraz jego wzorem próbuję patrzyć na świat oczyma mędrca. I wiem że świat, w którym żyję, mnie, Bożemu dziecku, nie ma mi wiele do zaoferowania...
Potem był święty Franciszek. Jego umiłowanie ubóstwa, piekna, na długo odcisnęły się w moim sercu. A dzśs wróciło... ale o tym za chwilę.
Potem był św., Jan Chrziciel. Pokorny i bezkompromisowy. "Jam jest głos wołajacego na pustyni". Za nim powtarzam: "Jestem nikim"...
Potem w moim życiu pojawił się św. Jan z Dukli. Niewiele o nim wiem. Ale któregos letniego wieczoru za jego sprawką - jak sie wydaje - znaleźlismy nocleg w małej pustelni. Czy do tak gościnnego świetego można się nie uśmiechać?
A ostatnimi laty pojawił się nowy święty, na razie błogosławiony. Jan Paweł Wielki. Nie dane mi było nigdy dotknąć go. KIedyś byłem bardzo blisko, ale zniesmaczony tłumem, który właził mi na głowę, odsunąłem się. Potem nie dopuściła mnie przed niego straż papieska, która ograniczyła ilość członków naszej delegacji z czterech do trzech. Modliłem się nieraz na jego grobie. Tym starym, w podziemiach Bazyliki św. Piotra. Pewnie ma dużo różnych spraw na głowie, więc nie wydaje mi się, żeby specjalnie chciał sie zajmowac moimi, ale... Proszę go o pomoc i podziwiam za jego nieszablonowość. Choć pamietając, jak ostro potrafił piętnować bylejakość myślę, że nieraz i mnie pogroziłby palcem, wiec wolę czasem schodzić mu z oczu...
A śwęty Franciszek? Dziś Ewangelia była o "głosie wołajacego na pustyni". Zajrzałem jednak do czytań na następną niedzielę. Zwiastowanie, ale jako wstęp do tej sceny - przepiękna scena z Dawidem zafrasowanym, ze on mieszka w cedrowym pałącu, a Arka Przyierza w namiocie. I ta odpowiedź Boga: byłeś nikim, byłeś pasterzem, a dzięki mnie jesteś kim jesteś. Ale to nie ty wybudujesz mi dom. Raczej ja wybuduję twój dom.. zadbam o twoją rodzinę... W tym kontekście scena zwiastowania nabiera wymiaru spełnionej obietnicy. Ale też pojawia się wyraźny akcent: Bóg jest nieszablonowy,. Bóg jest niestereotypowy; Bóg jest zaskakująco prosty, pokorny i łaskawy.
I właście dlatego przypomniała mi sie scena ze świętym Franciszkiem. Scena o radości prawdziwej. Nie pamiętam jej już dokładnie, ale Franiszek najpierw mówi, że radość z zaszczytów to nie radość prawdziwa. Radość ze świadomości dobrego głoszenie Bożego słowa to też nie radość prawdziwa... Dopiero gdy pod klasztorem, oberwawszy kijami od furtianina siedzial z bratem Leonem pod drzwiami klasztoru, szepnął obolały i trzęsący się z zimna do swojego towarzysza niedoli: "to dopiero jest radość prawdziwa".
Nie przypuszczałem, że kiedyś będę przeżywa podobne chwile. W sposób zakakujacy dla mnie samego tak się jednak dzieje. Bo gdy się obrywa od zbójów, pół biedy. Gdy bije brat w Chrystusie, i to taki stojący bliżej Boga, oprócz ciała boli cała dusza. No bo jak to, czyż świątobliwy brat furtnianin, katecheta, kapłan, biskup nie są ludźmi Boga? Czyż to nie sam Bóg karze przez ich ręce?
Podczas niedzielnej Eucharystii, gdy w uszach dźwięczało mi jeszcze Janowe "jestem głosem" i jednocześnie wspomnienie wcześniejszych pochwał pod adresem mojej wiedzy (haha), a po głowie chodziło zafrasowanie Dawida i psotna łaskawość Boga, nagle przyszło wspomnienie tamtej historii ze świętym Franciszkiem. Gdy obrywasz, i to od tych, od których masz prawo oczekiwać wsparcia, to dopiero jest radość prawdziwa.
Dziwnie tak, kiedy młodzieńcze fascynacje i wyzwania, których nie miałem specjalnie okazji dotkną,ć wracają jako próba, gdy jestem już całkiem stary. Może w tych sporach nie mam racji, jak nie miał racji św. przybłęda Franciszek usiłując znaleźć nocleg w klasztorze. Ale czy to znaczy, że ma zgasnąć w moim sercu radość?
Pamięć o dwóch krzyżach, które d paru dni nosze na szyi, naprawdę zmieniają moje myślenie. Ten jeden, złoty, noszony od dawna, to krzyż Jezusa. Miał mi przypominac, że należę do Chrystusa. Ten drugi, drewniany. przypomina mi, że czasem trzeba razem z Jezusem iść samemu na krzyż. Nie ma co rozpaczać. Jestem chrześcijaninem i muszę być inny, niż by to wynikalo z logiki świata. Nieważne gdzie jest racja. Pięknie, że jest pokój i radość prawdziwa...