Oto Ojciec!
dodane 2017-03-12 21:26
Wielki Post kieruje naszą uwagę szczególnie na relacje. Słowo Boże zresztą nieustannie pokazuje istotę relacji, ich odnowienia. Pokazał nam to Jezus w środę popielcową, kiedy zwrócił uwagę, aby praktyki religijne nie stawały się na pokaz ale były okazją do pogłębienia relacji z Bogiem, który jest Ojcem oraz doświadczenia, że mam wartość w oczach Bożych, bo jestem Jego dzieckiem. Pokazał również to w poprzednią niedzielę, kiedy walczył z pokusami (posiadania, znaczenia, władzy), które to zamykają nas na relacje z Bogiem i drugim człowiekiem. A dziś pokazuje nam jeszcze jeden istotny aspekt tychże relacji.
Tak w ogóle Ojcostwo Boga jest czasami trochę trudne dla naszego zrozumienia, albo raczej trudne do zaakceptowania czy przyjęcia. Gdyby Pan Bóg miał odpowiadać przed prawem (choćby niejednego państwa unii europejskiej) to niewątpliwie dzieci zostałyby mu zabrane, a On sam zostałby poddany pod sąd. Niesamowity paradoks. Ale tak to jest jak się człowiek za boga uważa. Najlepszy przykład ukazuje Ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym, który owemu synowi oddaje część majątku (która mogła przypadać na niego, ale dopiero po śmierci ojca) i pozwala mu odejść tam gdzie ten syn będzie chciał. Pomyślmy czy my dzisiaj swoim dzieciom byśmy tak pozwolili? Co to za ojciec?
Natomiast to, jakim Ojcem jawi się dziś w Ewangelii, pokazuje coś, co dla świata stanowi niewątpliwie problem w relacji, ale dla chrześcijanina jest świadectwem ogromnej miłości i zaufania. W każdym dzisiejszym czytaniu mowa jest o tym, że człowiek wychodzi i, że jest prowadzony: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę”; „Weź udział w trudnościach i przeciwnościach”, „Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba oraz brata jego, Jana, i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno”. Zobaczmy co robi nasz Ojciec niebieski: wyprowadza w nieznane, w trudne, przeciwne i niepewne miejsce; i wyprowadza z tego, co dla nas znane, ułożone, bezpieczne, oczywiste. A kto z nas chciałby porzucić takie życie dla takich niepewności, trudów i przeciwieństw? Zapytajcie Abrahama czy św. Pawła… Synonim takiej postawy dziś dla wielu mógłby się sprowadzać do słowa "samobójstwo" i "śmierć". Abraham rzeczywiście umarł dla tamtego życia, dlatego stał się Abrahamem (wcześniej nazywał się Abram). Aby naprawdę żyć, by naprawdę zrozumieć swoją wartość dziecka Bożego, piękno ojcostwa Boga, trzeba wejść w to doświadczenie, w które chce wprowadzić mnie Pan Bóg, albo raczej wyprowadzić. Bo to oznacza przejście do prawdziwej tożsamości. Tacy ludzie jak Abraham zamiast za wszelką cenę uciekać przed śmiercią lub przeklinać ją, pozwolili umrzeć swojemu staremu „ja”, by wyjść zwycięsko po drugiej stronie życia ze świadomością, że śmierć nie potrafi im już zagrozić.
Dlatego też Jezus wyprowadza dziś trzech uczniów na górę, aby pokazać im: „Zobaczcie do czego to wszystko prowadzi”. Bo zaraz zejdą z góry i będą już prosto szli do Jerozolimy gdzie Jezusa czeka śmierć. Ale pozostanie w nich obraz Jezusa pełnego chwały. Niestety wiemy, że takie „wyprowadzenie” jakiego chce uczynić względem nas (każdego osobiście i indywidualnie), nie jest łatwe do przyjęcia. A nosi ono nazwę „wiara”. Dlaczego nie jest łatwe? Bo jak mam za kimś iść skoro nawet nie wiem gdzie to jest, co mnie tam czeka, a to, po co tam idę jest dla mnie niemożliwe do osiągnięcia? A tak to wyglądało właśnie dla Abrahama. Zostawić wszystko co bezpieczne, iść nie wiadomo gdzie i z malutkim zapewnieniem: "do kraju, który ci ukażę". Czyli dopiero jak dojdzie to zobaczy. No i poszedł. Dlatego nazywany jest ojcem wiary (ojcem!!!; swoją drogą stał się ojcem, bo najpierw pozwolił być Bogu swoim synem, dać się prowadzić). I pewnie to jest dla nas najtrudniejsze. Bo nie dość, że Pan Bóg – Ojciec, wyprowadza nas z tego, co (nam się wydaje) pewne i bezpieczne, w coś trudnego i nieznanego, to jeszcze żadnych odpowiedzi nie udziela, nie tłumaczy. Pan Bóg nie dał mapy na tę drogę.
Kiedy Pan Bóg przeprowadza przez takie doświadczenie to nie mówi nigdy dokąd to zmierza, jak długo jeszcze, co z tego będzie, jak to wyglądać będzie na końcu, po co to wszystko. On prowadzi, bo On jest Ojcem i wie co robi. Bo wie, że tak staniemy się prawdziwie Jego synami, córkami, tak przejdziemy tę inicjację, w którą nas Ojciec niebieski wprowadza. Wiecie jaki przekaz towarzyszył człowiekowi, który wprowadzany był w obrzędy inicjacji w wielu kulturach na świecie? Zawsze dotyczył pięciu prawd (albo przynajmniej niektórych z nich; o. Richard Rohr):
1. Życie jest ciężkie.
2. Nie jesteś tak ważny, jak ci się wydaje.
3. Twoje życie nie należy do ciebie.
4. Nie masz władzy.
5. Umrzesz.
Dołujące prawda? Takie jest jeśli źle to rozumiemy. Ale tak przyjęte prawdy, w tym doświadczeniu inicjacji, miały doprowadzić do oddzielenia się od swojego dotychczasowego wizerunku, by następnie utrwalić nową tożsamość, a w niej swoje źródło, potwierdzenie, fundament i powód, by żyć. Życie ze świadomością, która stara się zaprzeczyć, uciec, przekląć tę prawdę, trudną, ale prawdę, nigdy nie doprowadzi do Paschy. Trzeba z tego wyjść, albo raczej dać się wyprowadzić. To przeszedł Jezus. To jest Pascha, co znaczy „przejście”. I dlatego Jezus dziś pokazuje uczniom siebie uwielbionego, pełnego chwały, by cały ten trud, odrzucenie, śmierć nie oznaczały dla nich końca, ale uświadamiały nowy początek (Pascha). I to właśnie z nami chce zrobić Ojciec niebieski. To dopiero Ojciec prawda?
Niech dotrze dziś do naszych serc to wezwanie do wyjścia, pozwolenie na wyprowadzenie się i kroczenie z nadzieją za Ojcem niebieskim, także wtedy (zwłaszcza wtedy) kiedy nie tłumaczy, nie udziela odpowiedzi, nie wskazuje kierunku… a więc… byśmy byli wierzący…