Piekło kosmosu
Rozdział VII (odc. 3)
dodane 2009-03-25 15:14
SYSTEM VENTORIA
FLOTA PIRACKA KOMANDORA O'NELI
OKRĘT DOWODZENIA 'DORIS'
Ori był bardzo nie zadowolony z obrotu spraw. Co nie dość, że wróg przedostał się do stacji, za której obronę był odpowiedzialny, to teraz doszła mu jeszcze ochrona konwoju ratunkowego. Co prawda liczył się z tym, ale nie przypuszczał że konwój będzie musiał wlecieć w samo centrum walk. Ku jego zaskoczeniu i ogólnej radości, piloci okrętów medycznych i ratowniczych przywykli do działania w ogniu walki. Teraz ich umiejętności dały o sobie znać, gdy skrzętnie unikali statków nieprzyjaciela, kierując się ku hangarom Ventes-4. Gorzej spisały się okręty szpitalne, których wielkość oraz typ budowy nie pozwalał na tak kunsztowne manewry. Kilku sektorowe okręty, przypominające nieco kręgosłup z przylegającymi do nich żebrami, były łatwym celem dla bombowców. Co prawda flota szpitalna miała swój własny dywizjon osłonowy, ale nie był on zbyt skuteczny do walki z krążownikami czy fregatami.
Ori miał więc kolejny kłopot, który musiał rozwiązać. Jedna z dwóch dodatkowych flot pirackich, która wyszła z podprzestrzeni w samym epicentrum walk, już praktycznie przestała istnieć. Druga co prawda była liczna, jednak składała się głównie z małych ścigaczy i fregat szmuglerskich. Dywizje wchodzące w skład floty admirał Simple, zajęte były praktycznie całkowitą obroną bazy, przed kolejnymi falami desantowców Niszczycieli. Jedyne co mu pozostało to związać swe główne okręty do obrony jednostek szpitalnych, zaś wojsku powierzyć obronę Ventes-4. Tak też zrobił.
W duchu dziękował, że znaczna część okrętów szpitalnych była produkcji variańskiej. Były to jednostki co prawda dość masywne, jednak silnie opancerzone i nawet nie zgorzej uzbrojone, przystosowane idealnie do zbierania rannych z pola walki. Nie można tego samego było powiedzieć o lekkich, choć szybkich, statkach terrańskich, które w obecnej sytuacji bardziej mogły robić za latające trumny. Dlatego Ori głównie skupił się na nich.
- Sir, mam meldunek z konwoju medycznego.
- Dawaj Diego.
- Proszą o odciągnięcie od okrętów szpitalnych każdego większego okrętu wroga. Bombowcami zajmą się ich myśliwce.
- W porządku, wykonać. Czy mają jakieś jednostki wyznaczone do odebrania rannych z głównych okrętów?
- Tak. Pomniejsze frachtowce medyczne i śmigacze. Już wyruszyły z eskortą w główny rejon walk
- Doskonale.
- Panie komandorze! - ryknął nagle radiooperator. - Kilka jednostek szpitalnych zostało oddzielonych od konwoju, nie mogą się wyrwać.
- Klasa?
- Terrańskie 'Orki'. Jest ich siedem, półtora kilometra za nami.
- Chryste, przecież one nie mają nawet pancerza. Wyślijcie im eskortę, natychmiast!
- Na rozkaz, sir.
- Pokaż mi ich - Ori niemal zbladł gdy zobaczył gigantyczne, trzy sektorowe okręty, wyglądające troszkę jak groteskowy regał na książki.
Statki szpitalne klasy 'Orki' posiadały trzy połączone z sobą smukłe sektory, każdy składający się z tuzina pokładów. W razie zagrożenia, sektory rozłączały się i mogły funkcjonować oddzielnie. Były to jednostki co prawda dość szybkie, jednak pozbawione niema całkowicie jakiejkolwiek możliwości obrony. Lichy pancerz na niewiele się zdawał, zaś sześć działek na każdym z sektorów, dawało mikrą osłonę. 'Orki' spisywały się świetnie podczas ewakuacji planet czy podczas misji ratunkowych na planetach, jednak w ogniu walki były to niemal latające trumny.
Dwa promienie ugodziły środkowy sektor, jednej z 'Orek', rozrywając go na dwoje. Okręt obrócił się na bok i nim pozostałe dwa sektory zdołały się odłączyć, rubinowa smuga przetoczyła się po całej szerokości jednostki. Snopy ognia buchnęły w próżnię, gasnąc błyskawicznie. Środkowy sektor eksplodował, odrzucając na boki uszkodzone sektory górny i dolny. Jeden zderzył się z sąsiednim statkiem szpitalnym, drugi z rozprutym silnikiem i poszarpanym prawym bokiem, poszybował w mroczna otchłań kosmosu. W tym samym czasie bombowce wroga, podleciały do innej 'Orki' i posłały jej w dysze swój ładunek. Jaskrawa kula ognia oślepiła na chwilę pilotów, a gdy opadła ich oczom ukazał się rozerwany w pół, rzygający ogniem, wrak.
Pozostałe jednostki nie czekając dłużej rozłączyły swe sektory, próbując przebić się do bazy. Jednak Niszczyciele byli czujni, nie pozwalając uciec swej zdobyczy. Ranili ją, dźgali i patrzyli jak powoli opuszcza ją życie. Wtem na arenę walk wkroczył potężny krążownik, zalewając gradem pocisków , uciekające okręty szpitalne. Dwie korsarskie fregaty torpedowe próbowały go ugodzić w hangar, jednak celne działka strąciły torpedy, nim te dotarły do celu. Salwa potężnych pocisków plazmowych załomotała w burtę jednej z fregat, rozrywając swej ofierze dziób oraz nadbudówki. Druga jednostka miała więcej szczęścia i zanurkowała w duł, unikając śmiercionośnego deszczu. Eskorta myśliwska, otoczyła molocha, jednak nic nie mogła mu zrobić.
Nagle kilka srebrzystych wstęg ugodziło w spód oraz lewy bok napastnika. Gejzery ognia oplotły błękitne linie energii z dział strumieniowych. Kolos zadrżał i zapominając kompletnie o swej zwierzynie zaczął szukać napastnika. "Aleksandretta" dumnie parła na wroga, masakrując jego obstawę. Towarzyszące jej "Gixo" i "Poquo" skutecznie wzmacniały siłę rażenia półtora kilometrowej długości pancernika. Nim przeciwnik zdążył ochłonąć kolejna salwa z dział strumieniowych "Gixo" rozszarpała mu cześć nadbudówek oraz wieżę radarową. "Poquo" zawtórował bliźniakowi salwą z dział plazmowych, zasypując bok krążownika gradem pocisków. Niszczyciele jednak nie zamierzali oddać się bez walki. Dwie wiązki, rubinowej energii ugodziły, połatany po poprzedniej walce, bok "Poquo". Stalowe łaty puściły jakby były z papieru, strugi ognia wdarły się w głąb okrętu, mordując wszystko co stanęło im na drodze. Krążownik zadrżał, obracając się o kilkanaście stopni w bok. "Aleksandretta" nie czekała długo z odpowiedzią i wypaliła z swych głównych dział strumieniowych, umieszczonych na dziobie. Trzy wstęgi energii wbiły się łapczywie w sam środek burty przeciwnika, przeszywając go na wylot. Kolos zadrżał niemal pękając na dwoje. Przynajmniej takie odniosło się wrażenie. "Gixo" chciał dobić przeciwnika, jednak związany walką z trzema fregatami, musiał chronić się przed ich torpedami. Zwłaszcza po tym jak jedna z nich ugodziła go w ładujące się do wystrzału działo strumieniowe, którego eksplozja rozerwała mu niemal jedna trzecią dziobu.
"Poquo" ciągle ostrzeliwując wroga salwami plazmowych pocisków starał się podejść go od dołu, jednak przeciwnik nie pozwolił na to. Kilka pocisków plazmowych i jonowych ugodziło krążownik w ranny bok skutecznie go paraliżując na krótką chwilę. Niszczyciele już mieli zadać śmiertelny cios gdy poszarpany okręt szpitalny stanął na drodze strzału. Rubinowe promienie rozerwały konający statek na kawałki, jednak ta ofiara ocaliła "Poquo" przed niechybnym końcem. Wtem na plac boju wkroczył Ori O'neli z swoja "Doris", zalewając salwą pocisków dziób przeciwnika. "Aleksandretta" pomógłszy "Gixo" uporać się z fregatami, zakryła ogniem poraniony bok krążownika. Niebawem kilka bombowców podleciało od drugiej burty i wypaliło w krążownik Niszczycieli swój ładunek, który wpadł do hangaru. Niszczycielska eksplozja wyrwała olbrzymią dziurę w burcie statku, z której strumienie ognia wzbijały się co chwilę w otchłań. Po chwili wszystkie okręty wypaliły do kolosa z dział strumieniowych, rozrywając go na kawałki.
Gdy blask eksplozji, konającego statku, znikł ocalałem statki szpitalne dołączyły do konwoju kierującego się ku Ventes-4. Walka wrzała wokoło srebrzystej stacji, w której czeluściach panował chaos. Chaos bólu w nieskończonej masakrze.
PLANETA DANAR
SEKTOR 98
WYSPA AZURA, REJON RÓWNIKA
MIASTO LOLMU
GODZINA ZERO ZA 10 GODZIN I 45 MINUT
Pułkownik Anaki Asuna stała przed głównym meteorologiem i patrzyła na niego z niedowierzaniem w oczach.
- Ty chyba żartujesz - wydukała zdławionym głosem.
- Nic a nic Anaki.
- Mam na karku inwazję, ewakuację całego Atolu Lisijskiego, zapobiegnięcie zbiorowej histerii, a ty mi wyskakujesz teraz z tym.
- Nic na to nie poradzę - usprawiedliwiał się spokojnie kolvirczyk. - Nie możemy przecież kontrolować sił przyrody.
- Ale możecie chyba jakoś spowolnić czy złagodzić ten proces?
- Niestety nie.
- Ja się zabiję - stęknęła japonka i przetarła dłonią swe przepuchnięte od zmęczenia, ciemno brązowe oczy. - Ile mamy czasu?
- Trudno powiedzieć. W tych sprawach nigdy niczego nie można być pewnym.
- Na litość! Dofix, jesteś w końcu szefem stacji meto i sejsmologii, więc kurna wykaż się i udowodnij, że nie zajmujesz tego miejsca na próżno.
- Natury nie możemy przewidzieć do końca - uspokoił ją kolvirczyk. - Mogę cię zapewnić że mamy spokój na dwie może trzy godziny. Ale potem...
- Nie kończ. Proszę - odparła Anaki zmęczonym głosem i słysząc sygnał swego telekomu, włączyła go. Tak słucham sierżancie.
- Pani pułkownik, czy mogła by pani przyjść do nas na taras główny. Mamy tu dość poważny problem.
- Jak bardzo poważny? - spytała powoli.
- Bardzo poważny. Nawet trochę bardziej niż bardzo.
- W porządku już idę.
Kobieta wyszła z budynku meteorologicznego i szybkim krokiem skierowała się ku swemu służbowemu samochodowi. Rzuciła mechanicznie polecenie kierowcy, siadając koło niego i odchylając głowę do tyłu. Równikowe słońce przyjemnie ogrzewało jej zmęczoną twarz, a delikatny wiaterek otulał ją niewidzialnym całunem aksamitu. Czuła, że mogłaby tak leżeć przez kilka godzin i całkowicie niczym się nie przejmować. W końcu jej młode trzydziesto sześciu letnie ciało zawsze uwielbiało słońce.
Kierowca zatrzymał się nagle, informując ją że dotarli do celu. Japonka rzuciła mu krótkie, zmęczone spojrzenie i wysiadłszy z pojazdu, ruszyła pospiesznie na główny taras widokowy miasta. Gdy tylko zbliżyła się do barierki, jakiś młody mocno opalony człowiek, z naszywkami sierżanta na ramionach, wyprężył się przed nią salutując.
- Co się stało?
- Proszę spojrzeć na tamę Trzech Tęcz, ma'am - odparł mężczyzna podając Anaki lornetkę. - Podstawa tamy po naszej lewej stronie.
- O Boże - stęknęła pułkownik, szybko lokalizując długie pęknięcie na betonowym kolosie. - Nie możecie tego jakoś załatać?
- Wysłaliśmy już tam grupę, ma'am. Jednak specjaliści od saperów twierdzą, że jeśli nastąpi jakiś gwałtowny wstrząs to łaty puszczą.
- Jak szybko doszła by woda do miasta, jeśli by przerwało tamę?
- W niecałe dziesięć minut.
- Załatajcie to i wzmocnijcie czymkolwiek - poleciła pospiesznie Anaki. - Przyspieszyć ewakuację dolnych regionów oraz północnej części miasta.
- Tak jest, ma'am.
Pułkownik zasalutowała i podążyła z powrotem do swego samochodu. Pięć minut potem wchodziła już do swego gabinetu, na lotnisku zatłoczonym setkami turystów i ludności lokalnej, należącej do wszelkiej maści ras znanego im wszechświata.
Usiadła w obracanym krześle, z miękkim oparciem i wyciągnęła nogi przed siebie. Czuła się potwornie zmęczona, przygnębiona a nade wszystko samotna. Spojrzała na rodzinną fotografię stojącą na biurku, wzięła do ręki i przejechała palcami po twarzy wysokiego, ciemno opalonego kolvirczyka, o gęstych długich włosach, koloru wiśni. Tęskniła za mężem i rodzicami, których zostawiła na rodzinnej planecie Anodi. Frank, jej mąż, był przeciwny wyjazdowi na Danar i pozostawienia swego rodzinnego interesu w rękach współwłaścicieli, ale ostatecznie uległ namowom żony. Miał przybyć na Azurę za pięć dni.
Anaki, zamknęła oczy i w złości odstawiła zdjęcie z powrotem na biurko. Za pięć dni miał się dla niej rozpocząć najbardziej rajski okres jej służby, na wyspie skąpanej w słońcu i przy boku ukochanego mężczyzny, a tymczasem szykowała się na inwazję. Los był niesprawiedliwy. Otworzyła oczy i spojrzała na biurko, słysząc delikatny hałas.
- Mój drogi Midiku - odparła pułkownik widząc swego adiutanta stojącego przed jej biurkiem, na którym postawił filiżankę z gorącą kawą. - Mam na karku gigantyczną ewakuację, mój mąż jest daleko stąd i nie mam od niego żadnych wieści, do tego wszystkiego właśnie się dowiedziałam, że grozi mi erupcja wulkanu, a Tama Tęczy jest dziurawa. Myślisz że filiżanka kawy może mi pomóc?
Horiończyk nic nie odpowiedział, tylko wyjął z kieszeni złotą piersiówkę i dolał do kawy trochę wódki.
- A teraz? - spytał pogodnie.
- Jesteś niemożliwy Mid - zaśmiała się Anaki, sięgając po filiżankę.
PLANETA DANAR
SEKTOR 135
BAZA ARKTYCZNA "HOSTIA"
-Udało się! - ryknął na całe gardło Govin, kiedy usłyszał chrzęst pękającego lodu. - Chłopaki lejcie paliwo, tylko powoli - rzucił pospiesznie do radia.
- A czy ten lód nie zaszkodzi silnikowi rakiet? - spytała jego żona, która stałą koło niego.
- Pierwszy strumień pójdzie w cysterny. Jak będziemy mieli pewność że cały lód już wypłukaliśmy, to wtedy podłączymy przewody do rakiet.
- Aha.
- Kobiety i wasza myśl techniczna - rzucił uszczypliwie pod nosem mężczyzna.
- Co to niby miało znaczyć mój drogi?
- Nic takiego. Ot po prostu tak mi się powiedziało - odparł z miną niewiniątka Gorik i zabrał się za zbieranie sprzętu do odladzania.
- Mężczyźni i ich mania wielkości - prychnęła dziewczyna i wspięła się po drabinie na górę.
- Sierżancie. Jest pan tam - rozległ się nagle twardy głos w radiu.
- Tak jestem, panie generale. Wszystko działa, za jakieś dziesięć minut będziemy mogli napełniać zbiorniki w rakietach.
- Nareszcie - odetchnął dowódca.
- Jakie mamy opóźnienie?
- Prawie godzinę.
- W takim razie musimy się pospieszyć. I to bardzo.
SYSTEM DAVIL
ORBITA PLANETY DANAR
GŁÓWNA STOCZNIA REMONTOWO-ZBROJENIOWA ZJEDNOCZONYCH FLOT
GODZINA ZERO ZA 10 GODZIN 36 MINUT
- Panie kapitanie. Wszystkie platformy są już na swoich pozycjach - zameldował radiooperator na mostku.
- Doskonale - ucieszył się Otto. - Przystąpić do budowy pierścienia.
- Na rozkaz, sir.
- Nie wiem czy ten pierścień to taki dobry pomysł - stwierdził nieco oschłym tonem Odarion, który po raz drugi studiował plany obronne Danaru, jakie za jego plecami stworzył Volik wraz z swymi generałami.
- Proszę mi wierzyć admirale, że ten system będzie działał bez szwanku. Zaś pierścień wokoło planety bardzo utrudni na nią desant. Jak już wspomniałem może on zmieniać swoje położenie.
- Tak, tak pamiętam. Choć dalej mam trochę sceptyczne podejście to tego waszego "Archanioła".
- Trochę więcej optymizmu Wilhelmie - odparł Korves. - Osobiście twierdzę, że ten projekt to istne dzieło sztuki.
- Zbudowane za prywatę - dodał uszczypliwie admirał.
- Więc powinieneś się cieszyć, bo nie nadwerężył budżetu floty.
- Mój drogi Azra, czy ty zawsze musisz być tak ślepym optymistą?
- Inaczej bym nie mógł być twoim przyjacielem - odparł z uśmiechem oviańczyk.
- Jeśli panowie pozwolą - wtrącił się delikatnie Vox. - Prawda taka, że dopiero podczas obrony sprawdzimy skuteczność projektu. Osobiście jako główny projektant pierścienia i instalacji obronnych stoczni, twierdzę że zda on rezultat.
- Ręczy pan za to własnym stopniem, poruczniku? - spytał przenikliwie Odarion i sięgnął po kubek z kawą, stojący przed nim.
- Tak, sir - odparł bez chwili wahania jaszczur.
- Jest pan albo bardzo odważny, albo zbyt pewny siebie. W każdym razie trzymam pana za słowo.
- Panie kapitanie - wtrącił się radiooperator. - "Hostia" melduje, że uporali się z problemem.
- Wyśmienicie - uradował się Otto. - Cóż Vox, chyba twój stopień nie jest zagrożony.
- Nawet jeśli się mylę, to wątpię aby ktokolwiek miał mi szanse go odebrać - odparł variańczyk i posłał ledwo dostrzegalny uśmiech w stronę Odariona. - Panowie wybaczą, ale wrócę teraz do swych obowiązków.
Azra, zakrył dłonią usta, żeby stłumić chichot, jednak Odarion nie podzielał jego radości. Bąknął sobie coś pod nosem, siorbnął kawy i zabrał się po raz kolejny do studiowania planów obronnych planety.
Tymczasem Vox wraz z Volikiem obserwowali przez zbrojone okna mostka, jak wokoło planety tworzy się pierścień obronny. Gigantycznych rozmiarów platformy obronne, usiane całymi tuzinami wieżyczek i wyrzutniami rakiet, powoli zbliżały się do siebie bokami. Jedna za drugą łączyły się tworząc potężny, masywny pierścień, który powoli dryfował na tle biało-błękitnej planety. Zaraz potem kilkadziesiąt pomniejszych instalacji odłączyło się od niego i zajęło pozycje naprzeciw pierścienia.
Danar był gotów do walki.
PLANETA DANAR
SEKTOR 87
WZGÓRZE ZIELONEJ NADZIEI
Pułkownik Dawid Ornal robił ostatni obchód po umocnieniach. Jako stary wojak dobrze zdawał sobie sprawę jak wielką rolę w potyczkach ma artyleria. Jego "Nosorożce" stały z dumnie wzniesionymi czterolufowymi działami, które skrzyły się złotem w promieniach letniego słońca. W ciągu kilku minut te potężne ruchome działa samobieżne mogły się złożyć, przenieść w inny rejon wzgórza i z powrotem rozstawić. Ich osłoną zajmowały się liczne baterie przeciwlotnicze i laserowe, które swobodnie mogły odeprzeć każdy zmasowany powietrzny czy lądowy atak.
Wzgórze Zielonej Nadziei, było obecnie najcenniejszą bronią Gordos i jeśli miasto by je straciło, jego los byłby praktycznie przesądzony. Ornal doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego też ta myśl tak bardzo nie dawała mu spokoju i sprawdzał wszystko z największą dokładnością.
- Proszę się tak nie martwić poruczniku - zagaił przyjacielsko jego adiutant, który towarzyszył mu przy obchodzie. - Jesteśmy naprawdę dobrze przygotowani, na każdą ewentualność.
- Łatwo ci mówić, Cix.
- Zdecydowanie za bardzo pan się wszystkim przejmuje. Przecież mamy doskonałą załogę, osłonę lotniczą jak i lądową, plus całkiem pokaźne zapasy w magazynach. Naprawdę jesteśmy przygotowani.
- To ty tak twierdzisz. Ja najwyżej się z tym zgodzę jak już wygramy tę bitwę. To znaczy o ile wygramy.
- Niepoprawny z pana pesymista, poruczniku - odparł z sarkazmem Oviańczyk.
- A z ciebie optymista - rzucił niedbale Ornal i spojrzał w niebo na przelatujący nad nimi wielki transportowiec z uciekinierami.
PLANETA DANAR
SEKTOR 57
BAZA PODWODNA "VIDEL"
- Panie admirale, flota nawodna kończy już zajmowanie swych pozycji. Dostaliśmy rozkaz wypłynięcia i dołączenia do nich.
- Nareszcie - wysoki horionin, w mundurze horiońskich sił podwodnych, nie krył radości. - Niech wszystkie floty podwodne skierują się na swe ostateczne pozycje i czekają w "cieniu". Jak tylko jakiś z tych dupków wyląduje na moim oceanie ma zaraz pójść na dno.
- Tak jest.
- Flota trzecia zostaje do obrony bazy. Mają rozerwać wszystko co tylko będzie chciało się zbliżyć do wyrzutni czy głównego kompleksu.
Kilka minut później oceaniczna toń zaiskrzyła się od setek srebrnych sylwetek, wszelkiej maści łodzi podwodnych.
PLANETA DANAR
SEKTOR 87
OŚRODEK ZDROWOTNY "VILIAN"
51 KM NA PÓŁNOC OD MIASTA GORDOS
GODZINA ZERO ZA 10 GODZIN I 19 MINUT
Qiunt siedział koło swego transportera opancerzonego, masując sobie delikatnie obolałą szczękę. Sara, która nigdy nie rzucała słów na wiatr, potraktowała variańczyka, tak jak mu obiecała, Jaszczur siedząc nabzdyczony spoglądał ponurym wzrokiem na pielęgniarki i swych kolegów którzy pomagali wsiadać dzieciom do wielkich pojazdów.
- Nie wyglądają na zadowolonych - stwierdził Jaques podając koledze woreczek z lodem.
- Dziwisz się? Prawie czterdzieści ton stali na kołach, praktycznie bez okien, w skwarze i pyle. Skąd to wytrzasnąłeś? - spytał Qiunt po chwili, przyciskając worek z lodem do pyska.
- Nie chcesz wiedzieć. Zapewniam cię.
- Jak wolisz.
- Jak myślisz... dojedziemy do Gordos, przed inwazją?
- Teoretycznie powinniśmy. Przez najbliższą godzinę powinniśmy mieć spokój czyli to dokładnie tyle ile potrzebujemy aby tam dojechać.
- Chyba, że inwazja nastąpi wcześniej - stwierdził zdawkowo Jaques.
- Wątpię. Poza tym najpierw muszą się przebić przez naszą obronę na orbicie a to nie takie proste.
- A wy dalej marnotrawicie czas na pogaduszki - warknęła Sara podchodząc do gaworzących kolegów.
- Ależ kochana szefowo my tylko...
Nim Qiunt zdążył dokończyć, budynek za nimi rozleciał się na kawałki, wzniecając tumany pyłu oraz piachu. Dzieci wpadły w krzyk, zaś wszyscy żołnierze zareagowali instynktownie odbezpieczając broń i kierując się w stronę ruin.
- Co to kurwa, było? - wrzasnął Qiunt, sięgając po swoja strzelbę samopowtarzalną.
- Może wybuchł gaz.
- Niemożliwe Jaques - stwierdziła Sara z spokojem. - Wtedy budynek by płonął. Wy dwaj sprawdźcie czy ktoś tam w środku jest, reszta pospieszyć się z załadunkiem. Za chwilę ruszamy.
- Szefowo, pod tymi gruzami coś jest.
- Qiunt, aż tak mocno zdzieliłam cię w pysk, że już masz omamy.
- Sara, on ma rację - odparł Jaques. - Tam coś jest.
W tej samej chwili wielkie kawałki gruzu wyleciały w powietrze spadając na konwój i uciekinierów. W miejscu gdzie przed chwilą wznosił się niewielki, biały budynek stał teraz co najmniej pięciu metrowej wysokości, stalowy cztero kroczny robot, z przymocowanymi po bokach obrotowymi działkami.
Pomiędzy karabinami zalśniła para błękitnych punkcików i z luf wyfrunęła srebrna seria pocisków plazmowych, rozrywając w pył główne wejście do ośrodka i zabijając dwóch stojących tam variańczyków.
- Co to jest?
- Potem będziesz się nad tym zastanawiał, Jaques - Warknęła Sara i wypaliła z w kierunku niszczyciela.
W ślad za nią podążyli inni, zasypując maszynę gradem śmiercionośnych iskier. Cyborg próbował stawiać przez chwilę opór, lecz kiedy jeden z laserowych promieni trafił go między oczy, przeciwnik zachwiał się i runął na ziemię. Nim jednak zdążyli ochłonąć kolejna seria pocisków rozpruła mały murek, zasypując wszystkich cegłami. Dwa następne pajęcze cyborgi, pojawiły się na placu boju.
Jeden z przeciwników ostrzelał transporter Sary, roztrzaskując działko plazmowe, ulokowane na górze pojazdu. Variańczyk operujący działkiem wrzasnął z bólu, gdy srebrzysty pocisk przeszył mu bark. Mimo to jednak nie poddał się i wyciągnąwszy pistolet strzelił kilka razy w napastnika. Niszczyciel nawet tego nie odczuł, jednak dzięki temu nie spostrzegł innego żołnierza z granatnikiem w ręku.
Granat roztrzaskał mu prawe działko zaś kolejny ugodził w podstawę zaraz koło zwieńczenia jego nóg. Maszyna ległą na ziemię, tuż koło Qiunta, który instynktownie wypalił jej z swej strzelby prosto w ślepia. Czarna maź trysnęła z wielkiego otworu prosto na jaszczura. Ten tylko z obrzydzeniem przetarł łapą pysk i wstawszy z klęczek. Ruszył ku ostatniemu przeciwnikowi.
Niszczyciel cofnął się lekko do tyłu i w tej samej chwili jeden z pojazdów osłony konwoju uderzył w niego powalając na stojący za nim mały budynek. Cyborg unieruchomiony gruzem szamotał się przez chwilę, ale nim zdążył zareagować, potężny pocisk z działka plazmowego, zamontowanego na tyle Humvee rozerwał go w połowie.
- W mordę! Jak oni się tutaj dostali? - dopytywał się Qiunt, wycierając się rękawem swej koszuli. - Czyżbyśmy przeoczyli inwazję?
- Zaraz - syknęła Sara i dobywszy lornetki spojrzała na drogę przed nimi.
Przez długi czas nie widziała niczego, aż w końcu dostrzegła chmurę pyłu, która niespodziewanie wzbiła się w powietrze. Chwilę potem kolejną i jeszcze jedną. Zaraz potem w tych miejscach, zalśniło białe światło odsłaniając elipsowatą kapsułę, która błyskawicznie przekształciła się w czteronogiego robota.
- Jasna cholera, oni są niewidzialni.
- Dużo ich?
- Tylko kilka jednostek. Pewnie zwiad. Musieli się prześlizgnąć przez zabezpieczenia na orbicie.
- Ciekawe jak? - odparł z irytacją Jaques.
- Nie mam bladego pojęcia. Zawiadom admiralicję, że mamy problem - rzuciła szybko Sara i podeszła do transportowca, z którego koledzy wynieśli variańczyka z przestrzelonym barkiem. - Jak tam Max?
- Wyżyję - wysyczał po przez zaciśnięte zęby, niewysoki, jaszczur o zielonkawej łusce.
- Nic mu nie będzie szefowo. Pocisk nie uszkodził mu kości.
- A tamci dwaj, przy wejściu?
- Byli bez szans - odparł ponuro medyk. - Zabieramy ich?
- Nie Vilin. Nie możemy sobie pozwolić na ten gest. Zresztą i tak nie wywieźlibyśmy ich ciał z planety. Transportowce zabierają tylko żywych.
- To co z nimi zrobimy?
- Nic. Zostawcie ich tak jak są i zabieramy się stąd. Nie ma ani sekundy do stracenia.
Trzy minuty potem konwój mknął już piaszczystą drogą.
SYSTEM DAVIL
ORBITA PLANETY DANAR
GŁÓWNA STOCZNIA REMONTOWO-ZBROJENIOWA ZJEDNOCZONYCH FLOT
- Co takiego?! Jesteś pewien?
- Tak panie admirale - odparł nieco speszonym głosem radiooperator. - Właśnie rozmawiałem z dowódcą Gordos. Jeden z ich konwojów nawiązał walkę z wrogiem, dwadzieścia jeden kilometrów od miasta.
- Jakim cudem się przedarli? - dopytywał się Odarion. - Zapewniał mnie pan kapitanie Volik, że wasz system obrony wykryje wszystko.
- Szczerze to sam nie rozumiem - Otto nie krył zdenerwowania. - Cały czas mamy na podglądzie podprzestrzeń i przestrzeń wokoło planety. Nic nie ma prawa się tu zbliżyć bez naszej wiedzy.
- A jednak jakimś cudem im się to udało.
- Nie ma floty wroga - odparł nagle Vox.
- Co takiego?
- Nie ma floty wroga. W takim razie to zwiad.
- W dupie mam czy to zwiad czy nie - warknął Odarion. - przedarli się przez ten wasz super system zabezpieczeń i nawet o tym nie wiedzieliśmy. Już są na planecie.
- Tylko kilka jednostek i już je zdjęliśmy - dodał uspokajająco Volik.
- Zdjęliście te które zobaczyliście. A jak tam spoczywa w ukryciu cała cholerna armia a ja o tym nie wiem.
- Panie kapitanie! - ryknął nagle jakiś żołnierz. - W hangarze ósmym włączył się alarm. Mają kontakt z wrogiem.
- Żartujesz - wysapał przerażony Volik.
- Kapitanie, co się tu wyrabia? - spytał stanowczym tonem Korves.
- Naprawdę tego nie rozumie. Na radarach nic nie ma.
- Jak liczny jest wróg w tym hangarze? - spytał nagle Vox?
- Tylko pięć robotów, już je zdjęto - zameldował żołnierz.
- Czyje okręty tam naprawiano?
- Zaraz... mam. Trzy okręty osłonowe z niedobitków Dziesiątej Floty Terrańsko-Horiońskiej admirała Vinnsa.
- To oni walczyli w Dovos? - spytał Korves.
- Tak, sir.
- Wycofaj natychmiast, wszystkie ich jednostki! - ryknął znienacka Vox. - Mają pluskwy.
- Że co? - dopytywał się Odarion.
- Podczas bitwy musiało się do nich doczepić trochę robotów szpiegowskich, jak się wycofywali.
- I nie sprawdziliście ich?
- Sprawdziliśmy ale nic nie wykryliśmy. Widocznie dobrze się maskują.
- Sprawdzić jeszcze raz każdy z okrętów admirała Vinnsa - polecił natychmiast Volik. - Przeczesać też całą stocznię i rozwalić każdego podejrzanie wyglądającego robota. Natychmiast!
- Jednak pański system nie jest tak perfekcyjny jak pan twierdził - dodał uszczypliwie Odarion.
- Jeszcze zobaczymy, panie admirale - mruknął Otto i powrócił do swych obowiązków.
C.D.N