radosci i troski jednego strusia
pośpiech i szaleństwo
dodane 2008-09-08 20:33
Ponieważ pędziwiatr jestem, więc to normalne, że ciągle się gdzieś śpieszę, a zatrzymuję się dopiero wtedy, kiedy złamię sobie palca, fiknę koziołka na równej drodzę, albo kiedy wiadro zimnej wody spadnie mi na głowę. Tak się właśnie rozpędziłam w ubiegłym tygodniu, kiedy chciałam edytować jedno ze zdjęć do wpisu na blogu: "Ja chyba oszalałam..." Efekt był taki, że wpis znikł zupełnie, bo najzwyczajniej w świecie wysłałam go w kosmos.
W wyrzuconym w kosmos wpisie stwierdziłam, że oszalałam, bo działałam oczywiście tak, jak to pędziwiatry mają w zwyczaju: decyzję podejmują nie wiedząc do końca, co robią. Zanim dotarło do mnie, na co się zgodziłam, bo ani Przemek z Rebeką, ani Marek czasu na zastanowienie mi nie zostawili, Marek był już w powietrzu z Toronto do Calgary, bagatelka trzy i pół tysiąca kilometrów od domu z różnicą dwóch godzin na zegarze. Pojechał tam do szkół po nauki i jeszcze ktoś jest gotów uwierzyyć, że tak mu bardzo zależy na edukacji :D i że w Toronto nie ma dobrych szkół. Miał chodzić do Charminade College - szkoły dla chłopców pod duchową opieką kapucynów, podobno bardzo dobra szkoła. Zdążyłam mu nawet kupić mundurek szkolny (bardzo przystojnie w nim wygladał) i wszystko na nic - pozwoliłam pisklęciu wyfrunąć z gniazda, a teraz chodzę i po kątach chlipię. No tak, po kątach, bo nie chcę narażać się na wymówki Jurka, który ciągle jest na mnie obrażony.
Ostatnie chwile w Toronto
Zawartość bagażu podręcznego - pierogi dla trzech osób na co najmniej dwa tygodnie :D
Tata i syn
Pouczenia na ostatnią chwilę i błogosławieństwo na drogę.
Najnowsze wieści - Marek wie, że nie pojechał na przedłużone wakacje i to, co najbardziej mnie cieszy, traktuje szkołę bardzo poważnie :D:D:D