Wielki Post
Brak tytułu (2008-03-01)
dodane 2008-03-01 00:12
Getsemani. Zagubiony w półmroku nocy fiolet oliwek. Tu rozegrał się Twój dramat, Panie. Dramat wyboru woli Ojca. Walka była ciężka. Szukałeś pomocy u najbliższych, ale gdzież oni byli?...
Jeden zdradził, inni beztrosko poszli spać. Na placu boju i modlitwy pozostałeś sam jeden – sam ze swoim bólem i tragedią.
Opuszczony Boże! Stoję przed Tobą w tłumie tamtych ludzi z Ogrójca, którzy pod osłoną nocy przyszli po Ciebie z kijami jak po złoczyńcę. Siedzę także przy ognisku przed pałacem arcykapłana wśród oczekujących sensacji. Patrzę w Twoją twarz i już wiem, że nie wyplączesz się z tej kabały. Po ludzku - przegrałeś. Weźmiesz krzyż - mój krzyż i umrzesz za mnie.
Rozpierzchli sięuczniowie i przyjaciele. Zostałeś sam jak opuszczona warownia, którą można zdobyć bez walki; związany, bezsilny, cichy i potulny „jak baranek na rzeź prowadzony.”
Gdzie podział się w Tobie tryumfator Palmowej Niedzieli? Gdzie Twoja moc, którą rozgromiłeś kupczacych w świątyni? Gdzie są te tłumy, które wiwatowały na Twoją cześć i uważały, byś stopy swej nie uraził o kamień? Gdzie odeszli uzdrowieni paralitycy? ślepcy, którym przywróciłeś wzrok? Gdzie są ci, których nakarmiłeś pięcioma bochenkami chleba?
Nie ma nikogo przy Tobie. Hebrajskie pacholęta zamilkły, zwiędły gałązki z oliwnych drzew. W pretoruium na przeciw siebie tylko wy dwaj: on – namiestnik Judei – Piłat Poncjusz – sędzia i Ty, KRÓL WIECZNEJ CHWAŁY – z krwią na twarzy, ze związanymi rąkami, z miłością i przebaczeniem w oczach:
- Cóż uczyniłeś?
Rutynowe pytanie strażnika sprawiedliwości, na które powinna paść spodziewana odpowiedź: jestem niewinny, ale Ty milczysz.
- Cóż uczyniłeś?
Piłat jak echo powtarza swe słowa.
- Cóż uczyniłeś - i ja powtarzam za Piłatem.
- Naród Twój i kapłani wydali mi Ciebie, więc cóżeś uczynił?
Wyprowadzili Cię z pretorium. Twoja nieobecność nie trwała długo, ale kiedy wróciłeś, zadrażałam. Piłat wskazał na Ciebie:
- ECCE HOMO!
Jak wielu osłupiało na Twój widok – tak nieludzko został oszpecony Twój wygląd i postać Twoja niepodobna była do ludzi. Nie miałeś wdzięku ani też blasku, by się nam podobać. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Cię za nic.
Tyś dźwigał nasze boleści, a myśmy Cię za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz Ty byłeś przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy.
Spadła na Ciebie chłosta zbawienna dla nas, a w Twoich ranach jest nasze zdrowie.
Wyrzekli się Ciebie. Nie chcieli uznać w Tobie Boga, nie dostrzegli w Tobie Człowieka. Ich i mnie zaślepiła namiętność. Zawładnęła nami nieniawiść.
- Oskarżam Jezusa Nazareńskiego o to, iż "istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie przyjąwszy postać sługi"...
- Oskarżam Jezusa Nazereńskiego o to, że umiłowawszy swoich, do końca ich umiłował, że ubogim niósł Dobrą Nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie, uciśnionych odsyłał wolnymi i obwoływał rok Łaski Pana"...
- Oskarżam!
- Oskarżam! Winien jest śmierci! Na krzyż z Nim!
- Na krzyż z Nim! Krew Jego na nas i na dzieci nasze!
I zapadł wyrok w miejscu zwanym Litostrothos. Zapadł wyrok, zacisnęły się kleszcze zła. Musisz wziąć krzyż i iść za miasto na górę straceń, na Górę Trupiej Czaszki. Nie buntujesz się, nie protestujesz. Przecież wciąż powtarzałeś, że "jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego." Przyjmujesz haniebne drzewo na swe obolałe i skrwawione ramiona. Jako Bóg - wytrzymasz, jako Człowiek umrzesz w strasznej męce.
******
Krzyż. Dźwięczy mi w uszach to straszne słowo. Nie jest mi obce. Znam je. Ono istnieje w mojej świadomości od początku. Jestem z nim zrośnięta od urodzenia, a mimo to lękam się, rodzi się we mnie bunt.
Ruszył już śmiertelny pochód. Rozpoczęła się, Panie, Twoja i moja droga krzyżowa, ale jaki jest mój udział w niej? Kim jestem? Straceńcem?... żołnierzem?... gapiem?...
Krzyż ciąży Ci bardzo. Tak boleśnie wrzyna się w Twoje ramiona. Sił Ci ubywa. Słabniesz. Upadasz. Upadasz wielokrotnie, ale Twoja miłość każe Ci wstać. Podnosisz się, by wziąć mój krzyż. I mój każdy wysiłek ma coś z Twojej drogi na Golgotę. W każdym moim utrudzeniu chcę widzieć, Panie, Ciebie. Chcę, jak Ty, podnieść się i iść na przód.
Powstałeś, ale nie masz już sił. Słaniasz się na nogach, a ja nie mam odwagi wyrzec się siebie. Nie potrafię wyjść z ukrycia, nie umiem wyzbyć się swego tchórzostwa, by ulżyć Ci w dźwiganiu mojego krzyża.
Chryste dźwigający krzyż! Chcę iść za Tobą na miarę moich zadań, zdolności i sił, za Tobą zmordowanym, sponiewieranym, idącym na Górę z własną szubienicą na plecach. Chcę iść za Tobą, jak szła Twoja bolesna Matka. Chcę wytrwale stać u stóp Twego krzyża jak Ona.
To już Golgota. Twoja boleść, Panie, wstępuje na szczyt. Wyniszczony do granic wytrzymałości ludzkiej milcząco przyjmujesz szyderstwo spod krzyża. Nie możesz już oddychać, ale resztkami sił modlisz się za swoich opraców, modlisz się za mnie: - OJCZE, ODPUŚĆ IM, BO NIE WIEDZĄ, CO CZYNIĄ
Twoje obnażone i postrzępione Ciało zmaga się z życiem. Oddajesz Bogu ducha wołając:
- ELI, ELI, LEMA SABACHTHANI?
Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?
Daleki jesteś od słów mojego wołania.
Boże mój, wołam przez dzień, a nie odpowiadasz,Wołam i nocą, a nie zważasz na mnie. Ja zaś jestem robak, a nie człowiek,Pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu.Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą,Rozwierają wargi, potrząsają głową.Zaufał Panu, niechże go wyzwoli, Niechże go wyrwie, jeśli go miłuje.Ty zaś, o Panie, nie stój z daleka.Pomocy moja, śpiesz mi na ratunek.
Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?
Ukrzyżowany, z policzonymi kośćmi, z bokiem przebitym ostrą włócznią bezwstydu, wypełniasz, Panie, swoje posłannictwo:
Z WYSOKOŚCI KRZYŻA ŁĄCZYSZ MIŁOŚCIĄ NIEBO I ZIEMIĘ. RODZISZ mnie do nowego życia, bym już nie ja, lecz byś Ty żył we mnie.
Niech z Twych ran spłynie na mnie ożywcza moc i pomoże mi przyjąć Twój dar.