radosci i troski jednego strusia
Jak to jest?
dodane 2008-01-26 06:08
Mężczyźni często mówią się, że trudno im jest zrozumieć kobiety, bo są przewrotne, nie mówią tego, co myśla, nie myślą tego, co mówią, itd, itp., ale od kilku dni coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jest zupełnie odwrotnie. Wraz z rozpoczęciem nowego semestru mój profesor od teologii sakramentalnej zaskakuje mnie nieustannie.
Ale może opowiem po kolei.
Teologia sakramentalna I należy do tych przedmiotów, które musiałam wziąć obowiązkowo, no i miałam ją w ubiegłym semestrze. Ks. Profesor wspaniale mówił, przynajmniej ja słuchałam go z otwartą buzią, by nie uronić ani słowa. Co jakiś czas padał jakiś żart, czasami znalazł sie jakiś kozioł, który stał się ofiarą poczciwego księdza, ale wszystko z umiarem i taktem. Zajęcia należały do tych przyjemniejszych. Jako że program studiów przewiduje trzy przedmioty do wyboru wg własnego uznania, w tym semestrze wzięłam więc teologię sakramentalną II. Pierwsze zajęcia i co? Poczułam się, jakbym została oblana wiadrem lodowatej wody (w końcu mamy styczeń i – 30 stopni to normalka :D).
Pod koniec wykładu, który przebiegał w całkowicie odmiennej atmosferze niż poprzednio, ks. Profesor z wielką powagą na twarzy i przyciszonym głosem stwierdził, że cieszy się, iż w tym semestrze nie ma na sali pań, bo one niewiele rozumiały, a największą ich troską były oceny. Dodał, ze wykłócały się, bo w ich mniemaniu oceniał je za nisko, a w rzeczwistości powinien je był odesłać z kwitkiem. Kiedy skończył, „zauważył” moją obecność i obecność jeszcze jednej pani i choć z szerokim, ale niekoniecznie szczerym uśmiechem na twarzy powiedział, że cieszy się, że naprawdę cieszy się z naszego powrotu na zajęcia z nim. No to po skończonym wykładzie, żeby go jeszcze bardziej uszczęśliwić, o czym mu zresztą powiedziałam, poprosiłam o krytyczny komentarz na temat mojej pracy egzaminacyjnej (choć tego się tutaj nie praktykuje i nikt nigdy nie wie, jak naprawdę napisał) i ewentualnie wskazanie słabych punktów. Ks. Profesor zgodził się i w następnym tygodniu przywędrował z moimi wypocinami. Okazało się, że praca oceniona była na bardzo dobrze, co mnie bardzo zaskoczyło, gdyż ocena końcowa z całości świadczyła o czymś innym, była niższa niż najniższa z moich ocen w ciągu semestru (pewnie to ta niechęć do kobiet spowodowała), a ksiądz profesor zadał mi pytanie, czy to była praca samodzielna. Po krótkiej rozmowie wyglądającej prawie jak egzamin, ks. Profesor stwierdził, że praca jest bardzo dobra, choć w podsumowaniu była mała nieścisłość, której i ja w tym momencie się dopatrzyłam, ale wynikało to raczej z trudności językowych.
No i teraz kolejny szok.
Sypnęły się pochwały zakończone propozycją posady nauczyciela – woluntariusza w torontońskim kole teologicznym istniejącym przy jego parafii :D.
Ale na tym nie koniec.
Dziś przypadkowo wracałam do domu tym samym metrem co i ksiądz profesor, który tamże stwierdził, że wiem, rozumiem i teologizuję dużo, dużo lepiej niż klerycy i ponowił propozycję współpracy.
No i pytam, kto tu jest przewrotny? Ja już nic z tego nie rozumiem, ale nie powiem, żeby ta rozmowa, a raczej rozmowy nie wprawiły mnie w bardzo dobry nastrój :D:D