Odwieczna podróż...

Przeszło, a może jednak wróci ze zdwojoną siłą?

dodane 20:32

Trzy lata nagonki w L.O. i wreszcie mam to za sobą. Tak po prostu za sobą. O wynikach może napiszę kiedy indziej, bo nie chcę psuć sobie (a przy okazji innym) humoru. :)

Spyta ktoś: "Jak było na maturach?" Najtrafniejszą odpowiedzią będzie słowo "ciekawie". A zaczęło się już na polskim. Pamiętam jak Lud Boży rzucił się do powtarzania wszystkich lektur i to w jak najkrótszym czasie, bo przecież reszta przedmiotów czeka. I jak to się skończyło? Ano tak, moi mili, że ten, który napisał nam zadania maturalne był...nieprzewidywalny. Nie przewidzieliśmy zatem, że na maturę rozszerzoną odkurzył nie czytaną przez nikogo i pominiętą przez polonistkę "Panią Bovary" oraz "Republikę marzeń", o której pierwszy raz w życiu słyszałem, a mało tego, miałem możliwość dowolnej interpretacji. Cóż pisać o naturze na maturze? Jedni powiedzą, że się nie da, inni, że coś tam naskrobali, a ja, z moim wrodzonym talentem do lania wody (pozdrawiam mojego Proboszcza), zająłem dodatkowo cały brudnopis i pisałem pomniejszoną czcionką, by tylko móc się zmieścić. O efektach moich wielogodzinnych wysiłków, bo aż trzech godzinach pracy, będzie można poczytać po 29 czerwca. Na ten dzień zaplanowano nam ogłoszenie maturalnych wyroków i wskazanie cel: "Ty na 5 lat na studia, Ty na 2 lata, a Ty do buraków." :P

Równie ciekawie było na kolejnym przedmiocie, czyli na angielskim. Wesoło zaczęło robić się już na początku, gdy to pan w komisji, ku przerażeniu zebranych, zapomniał podłączyć radia do sieci eletkrycznej, które jak na złość, bez prądu działać nie chciało. :D Nie będę pisał, kto go oświecił, pozostanę w cieniu. :P Gdy radio już działało, pojawił się kolejny problem...Okazało się, że owy sprzęt jest felerny i płyta przeskakuje...Komisja pobiegła szukać nowego magnetofonu, a nam zostało cierpliwie, przy podwyższonym do granic wytrzymałości ciśnieniu, czekać. Gombrowicz pewnie by się uśmiał, nam do śmiechu raczej nie było.

Wos...Tego obawiałem się najbardziej, przynajmniej wtedy. Przedmiot ten był skrzętnie przeze mnie omijany w mojej licealnej edukacji. W trzecim roku nauki zmieniono mi profesorkę, która w gorączce oczekiwania na naszą maturę... zaszła w ciążę. :D Dowiedziałem się wtedy, że w naszej szkole "uczy" wosu jeszcze jedna pani, sorka Frydrychowska. Powszechnie znana dzięki temu, że prowadzi wykłady w bardzo nietypowy sposób, mianowicie przemawia do ściany, fakt ten zostaje zauważany już przez pierwszaków. :) Jej porywający wprost sposób prowadzenia lekcji tchnął w nas takim optymizmem...że aż zamilknę. :D

Tu następuje minuta ciszy...

Co mną poruszyło, wos nie okazał się taki straszny. Tym bardziej, iż w wypracowaniu należało opisać polską biedę, o której możnaby rozprawiać bez końca. Jednak znów nie pozwolono nam rozwinąć skrzydeł z powodu ograniczonej ilości stron do zapisania. Zatem pracę musiałem przerwać w połowie i wyjść...na godzinę przed końcem egzaminu, bo dalsze zagrzewanie miejsca przy ławce sensu zbytniego nie miało.

Dziś pisałem historię, po której wpadłem w kompleksy, moja samoocena przyrównała się zeru, a świat marzeń legł w gruzach...toteż w najmniej spodziewanym momencie wątek urywam...

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 02.11.2024

Ostatnio dodane