Jestem mamą pracującą
dodane 2014-02-10 11:43
Teraz troszkę się zmieniło, ale o tym będzie:) Doklejam ten tekst sprzed dwóch lat.
Dawno miałam o tym napisać. Jestem, tak jak napisałam, mamą pracującą dwóch synków w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. Póki co dwóch - a będzie, co Pan Bóg da. Jesteśmy z mężem w Domowym Kosciele i staramy się nasze małżeństwo i całe życie budować i kształtować zgodnie z nauką Koscioła i formacją Ruchu Swiatło - Życie.
I zauważyłam, że często – także w źródłach katolickich, spotyka się jednostronne i krzywdzące opinie na temat kobiet, które chcą godzić i godzą życie zawodowe i rodzinne. Często określa się te kobiety jako karierowiczki zaniedbujące dzieci; ostatnio przeczytałam opinię, z której wynikało, że w ogóle niemożliwe jest bycie dobrą żoną i matką, jeśli pracuje się zawodowo. Piszą czasem o stereotypach kobiety wychowanej na medialnym szumie, dającej sobie wmówić, że liczy się tylko kariera, itp. itp...
A ja patrzę wokół siebie i widzę własne odbicie, widzę moje pracujące siostry (też matki), moje pracujące koleżanki, dziewczyny które dbają o dom, pieką ciasteczka na święta, żyją życiem swoich dzieci, kochają mężów i pracują. Co więcej, pracują rzetelnie, dokładnie i sprawnie. Te wszystkie zwykłe, normalne dziewczyny, których pełno jest wokół nas, zapracowane owszem, ale zadowolone z życia, zorganizowane tak, aby każdy moment dobrze wykorzystać. Widzę dziewczyny, które są dobrymi nauczycielkami, lekarkami, pielęgniarkami czy fryzjerkami, które lubią swoją pracę i z pasją ją wykonują, a pomimo to jakoś starcza im czasu, sił i miłości na czytanie bajek, na spacer z dziećmi, na układanie puzzli. To są kobiety, które często nie pracują tylko z bezwzględnej konieczności życiowej, ale z chęci i z zamiłowania, i które często także na swojej drodze zawodowej znajdują mnóstwo okazji do formacji samej siebie w duchu chrzescijaństwa, do pomocy potrzebującym i szerzenia dobra.
Jest poza tym wiele aspektów, które w źródłach, o których wspomniałam, się przemilcza. Nie żyjemy póki co na wymarzonej zielonej wyspie, i w naszych, polskich realiach najczęściej bardzo trudno utrzymać jako tako rodzinę z jednej pensji, nawet średniej - nie wspominam o najniższej. I często w rodzinach, gdzie matka zrezygnowała z pracy, ojciec dorabia w kilku miejscach do późnej nocy i jeszcze w weekendy i w ogóle nie ma czasu dla dzieci. U mnie, dzięki temu, że ja pracuję, jest możliwe, że mąż spędza trochę czasu z dziećmi, np. jest z nimi w dni, kiedy ja pracuję po południu. A mężczyźni też tego bardzo potrzebują i tym bardziej potrzebują ojca dzieci. Na pewno bezpieczeństwo rodziny jest też większe, bo bywa tak, że jeżeli jedyny żywiciel rodziny zachoruje czy ulegnie wypadkowi, zabraknie nagle środków na podstawowe potrzeby.
Pewnie dla niektórych kobiet lepsza jest opcja pozostania w domu, może nie czują potrzeby i chęci pracy zawodowej, może mężowie mają na tyle dobre zarobki, że ich na to stać. W niektórych przypadkach bywa jednak taka decyzja okupiona ciągłym poczuciem frustracji, ciągłym niepokojem o to, czy starczy do pensji, ciągłym odmawianiem sobie wielu rzeczy. Pewnie to źle, że tak jest, ale jest, i w takich realiach żyjemy.
Nie uważam, żeby mój model rodziny opartej na partnerstwie i podziale zwrówno odpowiedzialności za utrzymanie, jak i obowiązków domowych na nas oboje, był uniwersalny i najlepszy dla każdego, ale wydaje mi się, że jest najlepszy dla nas. My w takim modelu życia się odnajdujemy: dla mojego męża nie stanowi problemu wykonanie takich czy innych podstawowych prac domowych, a opiekę nad dziećmi wręcz traktuje jako radość i najlepszy sposób na odpoczynek. On uwielbia bawić się z chłopcami, ja jako kobieta nie mam może aż takiej inicjatywy do gier, zabaw sportowych czy konstruowania maszyn z klocków. Zabawy z tatą są tym, co chłopcy kochają i co na pewno zapamiętaja na dorosłe życie. Gdybym ja zrezygnowała z pracy, zrezygnowałabym z części siebie, z czegoś co też mnie kształtuje, jest moją drogą życiową i powołaniem i nie byłabym tą samą osobą. Nie uważam też żeby chłopcom stała się krzywda przez to, że chodzili do przedszkola - przedszkole wybraliśmy bardzo starannie i trafiliśmy wspaniale, a dzieci zyskały przyjaciół, nauczyły się bardzo wiele, i starszy poszedł do szkoły w pełni samodzielny i przygotowany do podjęcia nauki.
Kiedy jadę z pracy moją stałą trasą: przedszkole - szkoła- dom i odbieram synków, już nie mogę doczekać się spotkania z nimi, i już w samochodzie opowiadamy sobie wszystko o danym dniu, śmiejemy się i żartujemy. Kiedyś koleżanka, która nie pracuje i wychowuje dzieci w domu, zapytała mnie, czy jadąc na wakacje zostawiamy dzieci u babci. Pytanie to tak mnie zaskoczyło, że w pierwszej chwili nie wiedziałam, co powiedzieć. Ona stwierdziła, że ponieważ jest ciagle z dziećmi, 24 godziny, marzy o tym, żeby ktoś się nimi zajął na jakiś czas, a ona mogła od nich odpocząć. Ja nie znam takiego uczucia - a jestem mamą od 8 lat. Czas spędzany z dziećmi jest dla mnie najcenniejszą nagrodą i największą radością i sama myśl o tym że mogłyby nie dzielić z nami urlopu jest tak szokująca, że nigdy nie przyszła mi do głowy.
Oczywiście nie zawsze jest różowo, jestem często zmęczona, nieraz w domu nie jest bynajmniej idealnie posprzątane - bo sprawy chłopców są dla mnie zawsze ważniejsze niż odkurzanie czy mycie okien, ale nie wybrałabym innego sposobu życia. Myślę, że Bóg prowadzi i mnie i inne matki pracujące zawodowo naszą podwójną drogą i nie powinniśmy postrzegać tej drogi jako coś gorszego, sprzeciwiającego się roli kobiety chrześcijanki. Myślę, że zarówno mężczyźni jak i kobiety są powołani do wspierania się nawzajem i dzielenia obowiązkami.