Triduum Paschalne
dodane 2012-04-16 16:00
to tak dla wszystkich którzy nie zapomnieli jeszcze jakie Święta obchodziliśmy niedawno (nie mylić ze świętem Pokropienia Czekoladowego Zajączka)- z najlepszymi życzeniami :)
Za nami kolejna Wielkanoc, kolejny raz przeżyta radość Zmartwychwstania. Kolejny Wielki Post. U nas przeżywany z dziećmi, co roku już większymi, więcej rozumiejącymi i bardziej świadomie uczestniczącymi z nami w Roku Liturgicznym. Zauważam ostatnio że u wielu znajomych- ludzi uważających się za wierzących i praktykujących- przeżywanie Wielkanocy wiąże się wyłącznie z malowaniem jajek i święceniem koszyczków no i niedzielną Msza w Wielkanoc. Trochę zwyczajomo dodamy do tego wielkopiątkowy post polegający na zrobieniu dzieciom zwykle uwielbianych przez nie jarskich potraw typu pierożki, nalesniki czy kluski leniwe (trudno nazwać postem nieprzytomne opychanie się ulubionym racuszkami posypanymi grubo cukrem pudrem...). I tyle. Tyle z tych najważniejszych, porażająco bogatych jeśli chodzi o Liturgię i Tradycję Świąt, tego wielkiego święta Paschy, tego momentu który całkowicie i stuprocentowo zmienił wszystko w naszym życiu, bez którego nic nie miałby najmniejszego sensu- również Boże Narodzenie...
U nas Wielki Post zaczęliśmy od postanowień, i tu zaskoczył nas Bąbel, jak zwykle będący dla nas wzorem poukładania, systematyczności i konsekwencji. Bąbel- ośmiolatek, rok przed Pierwszą Komunią- podjął w tym roku postanowienie wszystkich piątków w Poście bez słodyczy i bez komputera i codziennego odmawiania modlitwy „O mój Jezu, przebacz nam nasze grzechy”. Postanowień oczywiście dotrzymał z ta swoją wzruszającą żelazną wolą, do tego stopnia że zauważyłam kiedyś luzem wsypane do plecaka szkolnego cukierki. Ponieważ rzadko zdarza się że Bąbel ma cukierki i ich nie zje, zapytałam skąd się wzięły. Otóż kolega miał urodziny i częstował dzieci, ale Bąbel swoje schował – wszystkie- bo był piątek, czym wywołał zaskoczenie w klasie. Ale Bąbel się nie przejmuje, on po prostu taki jest. Kolejnym etapem Wielkiego Postu były dziecięce drogi krzyżowe które wymagały od nas pewnych logistycznych wygibasów, bo ja w piątki pracuję popołudniu, ale dzięki wytrwałosci mojego męża – i Bąbli- opuścili tylko jedną. Byli też pomimo okropnej pogody na Misterium Męki Pańskiej przygotowanym przez młodzież, które dzieci bardzo przeżyły. Koleżanki patrzyły na mnie czasem dziwnie że „takie małe dzieci” puszczam na takie okropny wiatr, i zimno i Bóg wie co jeszcze, ale moje dzieci nie są z cukru ani z innych rozpuszczalnych substancji i trochę deszczu i wiatru ich nie zabije.
I tak dotrwaliśmy do świętych dni Truduum Paschalnego. Oczywiście, jak każda pewnie mama i żona miałam w tym czasie wiele obowiązków w domu, sprzątałam, prałam, przygotowywałam różne smaczne rzeczy na święta, ale kiedy nadchodził czas wieczornego nabożeństwa, odkładałam wszystko. I nieważne że czegoś tam nie zdążyłam, że nie było idealnie czysto, że nie wyprasowałam obrusa :). Nie wyobrażam sobie po prostu nie być na obrzędach Wielkiego Tygodnia, i nie wyobrażam sobie nie zabrać ze sobą dzieci. A że dłużej niż zwykle? Ze małe są jeszcze? Że ciasno w kościele? No i co z tego? Przychodziliśmy na tyle wcześnie, żeby móc podejść pod sam ołtarz. Dzieci siedziały tuż przed ołtarzem, na schodkach, i sama ta „inność” nabożeństw bardzo je zaciekawiała. Kołatki, ciemnica, procesja do grobu , puste tabernakulum, prezbiterium w którym NIE MA Pana Jezusa, to wszystko rodziło u nich wiele pytań, i w Wielki Piątek długo potem rozmawialiśmy w cichym domu, bez telewizora, radia, komputera. Rozmawialiśmy o wielu trudnych rzeczach, o Niebie i piekle, o zmartwychwstaniu, o grzechu i drodze krzyżowej. A w sobotę wstaliśmy wcześniej żeby przygotować święcone i zebym zdązyła po święceniu z całym pieczeniem i gotowaniem, upiekliśmy piękne baby wiekanocne, pogoda była wreszcie ładne więc Bąble poszalały kilka godzin na podwórku dając mi czas w kuchni i skutecznie lecząc hartowaniem się na chłodnym powietrzu przedszkolny katar (to Bąbelek). I kiedy nadszedł wieczór, ubraliśmy się ciepło i poszliśmy na najpiękniejsze, najważniejsze w roku nabozeństwo, na świętowanie Paschy, Zmartwychwstania, na cudowną liturgię ognia i wody- i na przepięknie po prostu przygotowany w naszej parafii wieczór Wigilii Paschalnej. Bąble z paschalikami w garściach, w ciemnym kościele, zapalający je od światła Paschału, ze skupionymi buziami, Bąble siedzące znów pod ołtarzem i z zaciekawieniem słuchające jak to „nastał wieczór i poranek, dzień pierwszy”. A że długo? A jak ma być, jeśli świętujemy najwieksze, najważniejsze wydarzenie naszej wiary- jak ma być jeśli nie pięknie, uroczyście, całkiem inaczej niż zwykle? I kiedy uderzyły wszystkie dzwony i zapaliły się świece na ołtarzu, oznajmiając koniec Wielkiego Postu moje Bąble stały pod samym ołtarzem. I ich małe wielkie postanowienia, wyrzeczenia, te odmówione cukierki nabrały innego, nowego wymiaru. Bąble na procesji rezurekcyjnej, w całkiem już ciemnej (i zimniej w tym roku) nocy, Bąble słuchające i próbujące śpiewać „Te Deum Laudamus”. A że późno? Że zimno? Ze noc? Taka noc jest tylko jedna w roku.......ta noc całkiem zmieniła wszystko w naszym życiu. Jak mogłoby nas tam nie być..?