Wieczór
dodane 2011-01-28 21:01
Pierwszy raz od Pasterki poszłam wieczorem na Mszę św., do kościoła. Kilka dni nie wychodziłam poza las i naszą drogę polną. Zdawało mi się, że jestem w jakiejś metropolii, tak oszołomił mnie piątkowy ruch na szosie. Niebo ciemnieje, ale gdy idę jeszcze nie zapalają się lampy uliczne. Woda w rzece znacznie opadła, widać zawieszone, przy pniach, płytki lodu. Dużo młodzieży dziś w kościele – to świadectwa bierzmowania będą wydawane. Gdy wracam jest już ciemno, cieniutka warstwa śniegu nie rozjaśnia drogi – jest ciemna i wydaje się być złowroga. Trzeba wyjąć latarkę.
Powiedziałaś kiedyś Adaneth, że gdybyś była na moim miejscu, to jednym susem znalazłabyś się powrotem w klasztorze i że mnie nie rozumiesz. Widzę, że mnie nie rozumiesz. Przykre, że ci, na których zrozumienie liczyłam – nie rozumieją. Tutejsi ludzie, zatrzymują się, pozdrawiają, pytają czy przyszła odpowiedź o przedłużeniu mojego pobytu tutaj i kiwają ze zrozumieniem głowami…Tak, dobrze, że siostra tu jest, mama czuje się bezpieczniej – tak samotnie mieszkać w lesie – ile to ma już lat? – 83 – odpowiadam. Ładny wiek, dobrze, że siostra tu jest, zaopiekuje się, pomoże. Widziałem kiedyś, mówi mąż mojej przyjaciółki, jak dźwigała wiadra z wodą, ile to tej wody się nadźwigała… Tak, jestem tutaj, dlatego, bez względu na to, czy ktoś to rozumie czy nie… Nie, nie potrzebuję odpoczynku – jestem. Ja, Adaneth, już na nic nie czekam, trwam, tylko trwam, pozwalając chwilom miłym i trudnym przepływać przeze mnie – jak obłoki na niebie – jasne i ciemne.
Nie wiesz Adaneth co zrobiłabyś na tym czy innym miejscu, tego się nie da wiedzieć. Ja też ie wiedziałam, nie zabrałam ze sobą wielu rzeczy, które byłyby przydatne – myślę więc o tych, którzy niemal wszystko potracili ---
Zastanawiam się – jak można przebrnąć przez Bagna Smutku lub Bagna Martwe albo jakkolwiek się to nazwie – przejść nie tracąc wewnętrznej radości? Może raczej pozwolić im „przepłynąć” przez siebie – może…
Czy ktoś wam kiedyś powiedział: „Przechodzisz właśnie czas kryzysu, będący szansą na odmianę życia i rozwój duchowy?”. Takie przełomowe chwile są rzeczywiście okazją, by człowiek nabrał nowego spojrzenia na doświadczenia życiowe. Kończyłem właśnie pracę nad tą książką, kiedy w moim życiu pojawiła się istotna zmiana. Po z górą dziesięcioletniej pracy edukacyjnej w jednym miejscu miałem przenieść się na inną uczelnię. Spróbuję opowiedzieć wam, jak powoli dojrzewałem do nowej sytuacji.
Kiedy wracałem z rozmowy kwalifikacyjnej w sprawie nowej pracy, myśli kłębiły mi się w głowie, wirując jak stado opętanych tańcem derwiszów. Niewesoło czułem się na myśl o porzuceniu dotychczasowej posady. Zacząłem zastanawiać się nad przyczynami mojego wahania. Czy brało się ono stąd, że poczułem się zbyt wygodnie i bezpiecznie tam, gdzie dotąd byłem? Czy bałem się ryzyka?
Przyszło mi do głowy to, co sam mówię studentom zgłaszającym się do mnie, gdy staną przed koniecznością podjęcia jakiejś istotnej decyzji: „Nic naprawdę ważnego w życiu nie pojawia się w strefie wygody i bezpieczeństwa. Musimy opuścić utarte koleiny i wkroczyć w strefę ryzyka. Tylko tam odnajdziemy sukces i życiowe osiągnięcia”. Uprzytomniłem sobie, że jeśli moje wahania związane z podjęciem nowego zadania zrodziły się z nadmiernego przywiązania do bezpieczeństwa i wygody, nigdy już nie będę mógł wygłosić tego typu słów zachęty.
Wszystko to działo się podczas Wielkiego Tygodnia, a obraz Łazarza w grobie nabrał dla mnie nowego znaczenia. Nie chodziło już tylko o jedną z wielu biblijnych opowieści, lecz o osobiste doświadczenie dające nową perspektywę. Poczułem, że Jezus wzywa mnie, bym wyszedł z grobu. Usłyszałem własną odpowiedź: „Sam powiedz, Panie Jezu — gdzie chcesz, żebym wyszedł? Na zewnątrz jest za jasno, a tutaj tak miło i bezpiecznie. Jest mi tu całkiem dobrze, dziękuję”.
„Wyjdź na zewnątrz!” — zdawał się powtarzać Jezus. A dalsze Jego słowa były przełomowe: „Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić!” (J 11,43-44). Bo widzicie, Łazarz nie mógł sam się uwolnić z krępujących go chust i bandaży. Tak samo my nie potrafimy sami wyzwolić się od tego, co nas wiąże. Zacząłem zadawać sobie pytania: „Na czym polegają moje więzy? Czy jest jakaś różnica między bezpieczną skorupą, którą sobie stworzyłem, by odgrodzić się od innych, a opaskami krępującymi Łazarza? Czym jestem uwiązany w tym zapewniającym wygodę i bezpieczeństwo grobowcu?”.
Było tak, jakby mgła zaćmiewająca mój umysł zaczęła się z wolna rozwiewać i zaświtała mi myśl, że rozmaite pancerze, którymi staram się odgrodzić od tylu rzeczy, niczym się nie różnią od grobowca i bandaży krępujących Łazarza. Powstały, by mnie chronić i osłaniać, ale w gruncie rzeczy odbierają mi wolność, zamiast mi ją zapewnić.
Podjąłem się zatem nowego zadania. Po tym wszystkim nabrałem poczucia, że teraz lepiej rozumiem historię Łazarza. Przekonałem się, że muszę zrzucić pancerze, które mnie krępują. Muszę wydostać się ze strefy bezpieczeństwa i wkroczyć w obszar ryzyka i nowych przedsięwzięć, tak mi się przynajmniej wydawało. Jednak niedługo po moim przybyciu na nowe miejsce sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Miłe, zgrabne, staranne zakończenie gdzieś się zapodziało.
Rozmawiałem o mojej interpretacji historii Łazarza z kilkoma osobami z nowej pracy, w których towarzystwie czułem się swobodniej. Dałem im do zrozumienia, że pozbycie się tych więzów jest dla mnie wielkim ryzykiem i prawdopodobnie będę potrzebował pomocy, by tego dokonać. Tylko mgliście pamiętam kolejność wydarzeń w ciągu następnych kilku dni. Wydawało się, że życie wymyka mi się spod kontroli. Dawne lęki, porażki, straszydła kryjące się w mrocznych zakamarkach umysłu wypełzły z zamknięcia i zaczęły mnie osaczać i opanowywać. Miałem uczucie, jakbym przewrócił się i wpadał w czarną otchłań, nie mając czego się chwycić.
Na szczęście ktoś napomknął o doradcy dla personelu, a ten znalazł czas, by ze mną porozmawiać. Kilka wizyt u niego w połączeniu ze wsparciem ze strony roztropnego spowiednika pomogło mi zrozumieć, że to nowe doświadczenie było raczej wyplątywaniem niż uwolnieniem z więzów. W moim życiu zaszło zbyt wiele zmian naraz i to uruchomiło wewnętrzny mechanizm „przechyłu”.
Pojąłem, że jest wyraźna różnica między mogącym wymknąć się spod kontroli wyplątywaniem a powolnym wyzwalaniem się z więzów. Po pierwsze, procesu wyzwalania nie da się przeprowadzić samodzielnie. Potrzebujemy wsparcia ze strony kogoś, kto pomoże nam wsłuchać się w samych siebie i zadać sobie kilka trudnych pytań. Po drugie, takie rozwiązywanie jest często bolesne, zwłaszcza gdy więzy dotykają najbliżej istoty naszego „ja”. Poluzowanie tych więzów, które z upływem lat stwardniały w mocny pancerz, dokonuje się powoli. Po trzecie, z wyplątywaniem się jest jak z nakręcaniem bąka — chwyta się za koniec i silnie szarpie. Najczęściej jednak kręci się on potem w sposób niekontrolowany, tocząc się to w jedną, to w drugą stronę, bez wyraźnego kierunku. Podobnie dzieje się, gdy przy próbie wyplątania mamy uczucie, że życie wymyka nam się spod kontroli.
I wreszcie — ta opowieść nie ma miłego, zgrabnego zakończenia typu „żyli odtąd długo i szczęśliwie”. Proces uwalniania się z więzów nadal trwa. Wytrwale podążam drogą ku zrozumieniu i przyswojeniu sobie pewnych prawd. Jedno, co wam mogę powiedzieć, to że istnieje wyraźna różnica między wyplątywaniem się i wyzwalaniem z więzów. Owszem, nadal słyszę głos wzywający: „Wyjdź na zewnątrz!”. Zrzucanie kolejnych warstw pancerzy i uwalnianie z dalszych więzów jest ryzykowne. Ale łatwiej pokonać tę drogę, wiedząc, że są ludzie, którym na mnie zależy na tyle, by pomóc mi w duchowym wyzwoleniu się i którzy będą moimi przewodnikami na szlaku wiodącym ku zrozumieniu i wewnętrznej integracji. Mogę więc zacząć nowy dzień w obliczu Słońca, które Wzeszło.
Jeśli moja wersja historii wskrzeszenia Łazarza znajdzie oddźwięk w waszych sercach, gdzie poczucie bezpieczeństwa i wygody stało się czymś na podobieństwo grobowca, posłuchajcie słów Chrystusa wzywającego: „Wyjdź na zewnątrz!”.
(...)
Brian Cavanaugh
Sto opowiadań o radości życia
Wydawnictwo Księży Marianów 2006
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/B/BS/100_radosci_00.html