Polska

Świąteczne wychowanie.

dodane 11:34

Nadchodzi czas adwentu i Świąt narodzenia naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Wykorzystajmy ten czas!

 

 

      Przed wyjściem z domu na moim czole rodzice stawiali znak krzyża. Kreślili go kciukiem. Później nauczyłem się sam żegnać wodą święconą z kropielniczki zawieszonej przy wyjściu. Od ilu głupot ustrzegły mnie te krzyżyki..? Sam w sobie znak jest pusty, stała za nim jednak modlitwa i rodzicielskie błogosławieństwo. Znak krzyża na rozpoczynanym bochenku chleba, ze słowami cichej modlitwy „W imię Ojca, Ducha, Syna, niech się nie zmarnuje żadna kruszyna”, modlitwa przed i po posiłku, znak krzyża przed kapliczkami, krzyżami przydrożnymi i kościołami, mając w pamięci słowa Pana Jezusa: „Ktokolwiek przyzna się do mnie przed ludźmi, do tego i ja przyznam się przed Moim Ojcem”... W domu miałem pierwszą lekcję wiary. Za przywitanie przyjęło się „Szczęść Boże”, albo „Pokój temu domowi”. Nieustannie sączące się błogosławieństwo, mimo wielości swoich form i znaków stopniowo wkuwa się w życie człowieka, przesiąka go i staje się jego treścią.

 

     Żyjemy sobie spokojnie, od świąt do świąt. Na jesienne długie wieczory telewizja proponuje nam filmy akcji i komedie romantyczne; wraz ze zbliżającym się Bożym Narodzeniem reklamy przygotowują nas na szał zakupów i czas obżarstwa świątecznego przed telewizorem. Oczywiście coś dla ciała i coś dla ducha, więc po drodze minęliśmy jeszcze halloween. Gdy kończy się rok, trzeba jeszcze podziękować sobie za przeżycie kolejnego koszmarnego roku, w którym tak naprawdę nic się nie wydarzyło, no i życzyć sobie lepszego nowego roku. Nowy Rok ( 1 stycznia) zazwyczaj przyprawia nas bardziej o ból głowy niż o szczęście, więc rozpoczynamy okres zwykły karnawału wraz ze świętem skoków narciarskich i nowym, wiosennym rytem ramówki telewizyjnej... I tak mógłbym dalej pastwić się nad biednym światem, ale sprawa jest zbyt poważna, żeby sobie żartować. Mianowicie odnoszę wrażenie, zdaje mi się, że Kościół przegrywa. Przegrywa z wygodnym społeczeństwem, jego cisza, modlitwa i ciepło kontemplacji Pana Boga nie ma większych szans z chłodem Sylwestrowej nocy, smakiem szampana i błyskiem zimnych ogni przedświątecznego szału zakupów. Cisza zdaje się być mniej atrakcyjna, niż huk noworocznych petard...

 

     Napisałem, że mi się wydaje, a jak to mówi przysłowie ludowe: najgorzej jak się komuś zdo. Prawda jest bardziej złożona. Owszem, w kościele coraz mniej ludzi, szczególnie widoczny jest brak dzieci, ale przyczyną między innymi jest ich coraz mniejsza liczba w naszej wiosce. Dzieci to jeszcze nie tak wielki problem, jak młodzież, i tu trzeba poświęcić więcej uwagi. Przeciętny gimnazjalista, idący w przyszłym roku do bierzmowania ma zamiar zakończyć swoją przygodę z Kościołem po wyjściu z katedry ( czy innego kościoła, w którym przyjmie bierzmowanie). Sakrament ten często nazywany jest Sakramentem Dojrzałości Chrześcijańskiej. A co to za dojrzałość, kiedy wielu młodych ludzi regularnie już pali, pije, i z Kościołem ma tyle wspólnego, co samolot z chmurą? Czasem wpadnie do kościoła i wypadnie, zasiadając w ostatniej ławce, tzw. loży szyderców, nie zwracając uwagi na akcję liturgiczną, tylko na komórkę i kolegów. No i na zegarek, żeby „zbyt długo nie grzać ławy”.

 

     Ale ciężko winić młodzież, o niezrozumienie istoty Kościoła i Liturgii. Skąd mają wiedzieć takie rzeczy, nie wspominając o rozumieniu ich, kiedy dorośli nie przekazują im piękna wiary? Co gorsza, sami często jej nie rozumieją, albo dają dziecku „wolny wybór”, co de facto jest anty wychowaniem, pójściem an łatwiznę i objawem niedojrzałości rodziców. Można się jeszcze zastanowić, co w takim razie gimnazjaliści robią na lekcjach religii. Ano sprawa jest banalnie prosta: z niedawnego jeszcze, własnego doświadczenia wiem, że katecheta w najlepszym wypadku tłumaczy podstawowe zasady wiary, ale przeważnie musi uczyć gimnazjalistów i licealistów podstawowych zasad dobrego wychowania, których dzieci nie wyniosły z domu.

 

     W takich momentach zastanawiam się zawsze jak to jest, że moi rodzice, mimo że pracowali, a ponadto sama mama, po śmierci taty dała rady wychować nas na kulturalnych ludzi? Czy rodzice moich kolegów - i rówieśników i tych młodszych o kilkanaście lat, naprawdę nie mają czasu, żeby przekazać swoim dzieciom podstawową wiedzę o zachowaniu, o kulturze, o „proszę”, „przepraszam”, „dziękuję”, „do widzenia” itd.? Czy nie potrafią się zainteresować co ich dziecko wyprawia w szkole? Jakiś czas temu kolega pochwalił się, że ostatnio na jednej lekcji religii spał, a na kolejnej rozrabiał z kolegami, żeby ich katecheta wyrzucił za drzwi. Drugi kolega celnie zripostował, że faktycznie „ma się czym chwalić”. A ja się zastanawiam, gdzie rodzice tego chłopaka?

 

     W wychowaniu, od mniej więcej siódmego roku życia dziecka, niesamowicie istotną rolę odgrywa ojciec. To on jest panem i wyrocznią dla dziecka, to u ojca głównie poszukuje ono akceptacji, pomocy, odpowiedzi na nurtujące pytania. Ale gdy dziecko robi coś źle, to właśnie przede wszystkim ojciec ma reagować. Nie chodzi o bicie dziecka. Chodzi o wyznaczenie konsekwencji, kary – szlabanu, pracy, za wyrządzone przewinienie. Czasami dla dziecka wystarczającą karą jest już to, że ojciec się zasmucił. Czasem wolało by dostać tysiąc razy pasem, niż patrzeć na smutną twarz ojca...

 

     Zadanie mamy jest inne, równie ważne, mianowicie powinna ona być „grupą szybkiego reagowania”. Gdy dziecko coś przeskrobie, to ona zwraca uwagę (oczywiście, gdy jest w pobliżu), dla ojca zarezerwowana jest bura za większe przewinienia. Matka powinna również zwracać uwagę ojcu na złe zachowanie dziecka. Dzięki swoim naturalnym zdolnościom to ona szybciej wyczuje, że coś jest nie tak. Jeżeli tata nie reaguje, odnosi się z lekceważeniem do kobiet, a co gorsza do swojej żony, dziecko po pewnym czasie samo przestaje mamę szanować. Ważna jest więc dobra relacja między małżonkami. Czasami bywa tak, że ojciec musi bronić mamy przed nastolatkiem. A gdy rodzice mają odmienne zdanie, powinni je uzgodnić na osobności, nie przy dziecku, żeby nie podważać swojego autorytetu. Ojca po pewnym czasie dziecko też przestanie słuchać, ale po dłuższym.

 

     To, co napisałem, to oczywiście łagodzenie skutków. A jaka prewencja..? I tu wracamy do punktu, od którego wyszedłem. Na początek jeszcze jedno spostrzeżenie: zauważyłem mianowicie, że wraca do kościoła wiele kobiet, które teraz mają po czterdzieści, pięćdziesiąt lat. I nie wracają same! Wracają razem z mężem, a nie rzadko z dorosłymi już dziećmi. I to jest nadzieja. A właściwie chyba, kolejne już, poruszenie Ducha Świętego w polskim Kościele. Co ciekawe, wspólnym mianownikiem wielu powrotów jest Nowenna Pompejańska, polegająca na zawierzeniu Matce Bożej konkretnej sprawy w różańcu przeplatanym specjalnymi modlitwami. To, co obserwuję napawa mnie wielką nadzieją.

 

     Dzieci, z racji wieku, można łatwiej prowadzić do Boga. Najlepsze nawet poradniki nic jednak nie dadzą, jeżeli rodzice nie odkryją piękna Chrześcijaństwa, jeżeli nie zrozumieją sensu, nie znajdą uzasadnienia, po co dziecko prowadzić do Kościoła, po co wychowywać w katolickim duchu. A korzyści są wymierne. Kształtujemy człowieka silnego, o prostym moralnym kręgosłupie, a jednocześnie wrażliwego na potrzeby ludzkie i wyjątkowego – bo każde dziecko ma inny temperament, a wychowanie katolickie tego temperamentu nie studzi, nie zmienia, a pozwala rozwinąć w dobrym kierunku.

 

     Wychowanie to zaczyna się w domu rodzinnym, dalej mądrzy rodzice posyłają dzieci do grupy ministranckiej i Oazy (dzieci trzeba zachęcić, powiedzieć żeby spróbowały i przypilnować, żeby lenistwo i zniechęcenie nie wybiły go z tych wspólnot; ponadto wymaga to od rodzica dania samemu dobrego przykładu – może stworzyć jakieś wspólne spotkania lub msze dla rodziców ministrantów? Rodzice muszą się interesować co dzieje się w tej grupie, po pierwsze, żeby zadbać o dobry rozwój swojego dziecka, po drugie, bo taka wspólnota to wielki dar i dobro dla całej parafii i wioski), rodzic interesuje się dzieckiem, pozwala mu się sparzyć, ale nie pozwoli mu wskoczyć w ogień.

 

     Przy wychowywaniu dzieci w duchu wiary pomocna może okazać się też literatura. Niedawno znalazłem „Rytuał rodzinny” księdza Józefa Wysockiego (nowe wydanie z 2003 roku jest dostępne w księgarniach). Jest to książeczka zawierająca przygotowane na każde święto i uroczystość, modlitwy i zwyczaje, pomagające w zaszczepieniu wiary w dzieciach i godnym przeżyciu ważnych wydarzeń Roku Liturgicznego. Nie są to przesadnie długie formuły, dlatego nie powinno być trudności w znalezieniu czasu na wspólną modlitwę.

 

     Piszę ten tekst przed Świętami Bożego Narodzenia. Życzę wszystkim czytelnikom mojego blogu oraz miesięcznika „Ponad Granicami”, aby najbliższe święta spędzili w ciepłym, rodzinnym gronie, powiększonym o nowo narodzonego Chrystusa. Niech ta mała dziecina rozgości się w Państwa sercach i napełni was pokojem, ciepłem, miłością i życzliwością. Życzę, żeby były to święta bez telewizora, bez gier komputerowych, najlepiej spędzone nad wspólną grą planszową, zakupioną jako prezent dla dzieci pod choinkę, na wspólnych spacerach po smacznych (umiarkowanych ;P) posiłkach. Bo Chrześcijaństwo, to najpiękniejsza rzecz, jaką Pan Bóg nas obdarzył. Z Wiarą, Nadzieją i Miłością życzę Państwu raz jeszcze dobrych Świąt!

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024

Ostatnio dodane