Miejsca
Pies na drodze do Lecce
dodane 2011-09-07 08:42
Rozmowę skończyliśmy o północy. Wyszedłem z jego domu pełen nadziei, że zrozumiał, że teraz jego życie się ułoży. Ulica była ciemna a do miasta brakowało dwóch kilometrów. W głębi prostej jak struna ulicy przebijało przez mrok dalekie, nieśmiałe światło jedynej, działającej w okolicy latarni. Szedłem szybkim, równym krokiem. Nagle wyrósł przede mną pies.
Ogromne psisko stanęło na drodze. Zatrzymałem się. Pies nie wyglądał przyjaźnie. Zrobiłem krok do przodu. zaczął warczeć i pokazywać kły. Nie zamierzał ustąpić. Nagle zobaczyłem siebie z uniesionymi do góry ramionami a z mojej krtani wylały się stanowcze choć nie zrozumiale dla mnie dźwięki. Płynęły jakby pełne mocy dając mi poczucie panowania nad sytuacją. Wypełniały całą przestrzeń wokół mnie, kołysały mną... Stojące przede mną bydle podkuliło ogon, zaskowyczało jakby skarcone niewidzialną siłą i zeszło mi z drogi. Wracałem do rezydencji jezuitów w Lecce śpiewając językami. Czułem w sobie ogień.