31 styczeń 2013
dodane 2013-01-31 17:11
Jakby co - żyję. To tyle w ramach powitania ;)
Cóż by tu rzecz, tyle czasu nic nie pisałem. Zarzucę wzmianką o spowiedzi. Grzechy mnie ostatnio trapiły, a jakoś tak strasznie mi to ciąży jak w jakimś cięższym grzechu siedzę, a dodatkowo grzech rodzi grzech i lista szybko się powiększa, złe uczynki mnożą. Staję się nerwowy i tak dalej i tak dalej, po prostu źle się czuję, chociaż więcej chyba siedzę w bagnie niż chadzam z czystym sercem.... Czy to szatan chce człowieka męczyć, czy to Bóg udziela swej łaski, żeby pociągnąć do spowiedzi? A może jedno i drugie? Nie wiem.
Miałem w planie iść na mszę z modlitwą o uzdrowienie i staram się zawsze, żeby przystąpić wtedy do Komunii, być w stanie łaski. Msza była wczoraj, więc sobie zaplanowałem spowiedź na poniedziałek (żebym nie zdążył zgrzeszyć, tjaaa..). Spowiedź powinna być pół godziny przed mszą świętą, więc idę na 18, bo msza o 18.30. U nas w kościele problemy z ogrzewaniem i w ciągu tygodnia msze przeniesione do kaplicy obok, gdzie trwa całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu. To sobie mówię, że przyjdę wcześniej, trochę poklęczę przed Panem Jezusem, dobrze to zrobi. Przyszedłem o 17.45, poklęczałem, przyszła 18, ludzie zaczęli odmawiać jak co poniedziałek różaniec za młode pokolenie, księdza brak. No okej, spóźnia się czasami. Skończyła się pierwsza dziesiątka, skończyła druga - no okej, było i tak, że spóźnił się o 15 minut. Skończył się różaniec, za kilka minut rozpocznie się msza - przyszło dwóch księży, ale do zakrystii, nie do konfesjonału. A ja do domu, bo na mszy w ciągu tygodnia nigdy nie spowiadają. I zły trochę, bo we wtorek nie miałem okazji do spowiedzi (chyba, że poszedłbym rano, ale oczywiście nie chce mi się wstawać).
Została mi środa. Powiem wam, że nie lubię iść do spowiedzi przed tą mszą z modlitwą o uzdrowienie z kilku powodów. Po pierwsze, muszę przyjść wcześniej. Po drugie, jest dużo ludzi. Po trzecie, księża przeważnie spowiadają każdego dość długo. Po czwarte, chciałbym na spokojnie przyjść i modlić się, śpiewać i na tym skupiać, a nie stać w kolejce i myśleć, czy zdażę wyspowiadać się przed rozpoczęciem mszy, czy nie (pół godziny przed mszą już śpiewamy, trochę się modlimy itp - w tym też chcę na spokojnie uczestniczyć). No i najważniejszy powód - wielu księży wychodzi z konfesjonału przed rozpoczęciem mszy, bo chcą w niej uczestniczyć przy ołtarzu. Już mnie spotkała taka sytuacja, nie lubię jej. No ale gadam okej, przyjdę wcześnie, wyspowiadam się przed 18, a już na pewno przed rozpoczęciem mszy, na spokojnie. Niestety, z domu mogłem wyjść później niż chciałem i w kościele byłem o 17.55... Po drodze biłem się z myślami, czy iść do tej spowiedzi w ogóle, trochę zły byłem, mówiłem sobie że pójdę w roli widza, pobędę przy Jezusie, pośpiewam, ale będę w grzechu no i trudno. Nie miałem ochoty stać w długiej kolejce i spowiadać się do połowy mszy. Na szczęście jednak zauważyłem, że były dość krótkie kolejki przy konfesjonałach, więc po zorientowaniu się kto jest ostatni, stanąłem sobie w kolejce. Okazało się, że ksiądz spowiadał bardzo wolno, zaś w konfesjonale obok szybciej, a ja GŁUPI zamiast przejść do tego drugiego konfesjonału (była prawie jedna kolejka), nawet jak kobieta przede mną zmieniła kolejkę i mnie pytali czy też do tego szybszego konfesjonału idę, to ja oczywiście "niee, ja to tego gdzie wolniej, przecież tak lubię stać i długo czekać i denerwować się, cóż to za pytanie w ogóle?". Z trzy razy przeszła mi przez myśl wizja, że jak będę już w czołówce kolejki to ksiądz wyjdzie w konfesjonału, a ja machnę rękami i odwrócę się do kolejki za mną z pytaniem, czy mnie wpuszczą w tym miejscu, gdzie akurat stoję. No i co? Jak byłem już pierwszy (plus jeszcze jedna osoba przede mną z drugiej strony), to ksiądz wyszedł... Se już myślę, co to za złośliwość jakaś czy coś, że się wyspowiadać nie mogę, co chcę do konfesjonału iść, to albo ksiądz nie przychodzi (w poniedziałek), albo teraz wychodzi? Nie machnąłem rękami, ale drugą część wizji wykonałem - zapytałem bez zastanowienia (o odwago, skądżeś przyszła do strachliwego i nieśmiałego skromnego mnie?) babki z kolejki do tego szybkiego konfesjonału czy mogę sobie tutaj stanąć ;) Pierw się na mnie patrzyła tylko, nie wiem czy zastanawiała się co ja w ogóle gadam, czy bardzo nie chciała mnie przepuścić i biła się z samą sobą, żeby mi pozwolić, ale kiwnęła ostatecznie, że okej. Więc git, byłem drugi w kolejce. Po kilku minutach wyspowiadałem się :)
No i ostatecznie zdążyłem wyspowiadać się przed mszą, chociaż tylko dzięki temu, że rozpoczęła się z opóźnieniem.
Sytuacja taka, że trochę chce mi się uśmiechać jak o tym myślę, bo znowu szedłem niby przygotowany do spowiedzi, ale z nastawieniem, że nie wiem czy stanę do kolejki czy nie. Poprzednim razem było tak, że widząc kolejkę usiadłem sobie na bocznej ławce z myślą, że trudno, nie spowiadam się, bo sznurki a ja chcę się modlić i śpiewać, uczestniczyć w modlitwie, a nie stać w kolejce i nie potrafić się skupić na modlitwie. Wtedy chcąc nie chcąc usiadłem obok pustego konfesjonału, do którego po niedługim czasie przyszedł ksiądz, więc się wyspowiadałem od razu i to bez kolejki, bo przypadkiem byłem pierwszy, a teraz też jakoś mnie Jezus popchnął do tej spowiedzi. Te doświadczenia dodają takiej pewności, że jak klękam w domu i mówię do Pana Jezusa, "zaprowadź mnie proszę Panie do tej spowiedzi, bo chcę się wyspowiadać, a wiesz żem człowiek słaby i różnie może być, poprowadź mnie więc proszę" to wiem, że nie ma siły i co by nie było wyspowiadam się, chociaż nie zawsze musi to być idealnie po mojej myśli (nie bądźmy wybredni). Grunt, że jak trzeba, to człowiek będzie miał czyste serce, niekoniecznie musi to być 24 stycznia o godzinie 17:00 tak jak byśmy najlepiej chcieli.
Nie ma to jak napisać książkę o tym, jak się poszło do spowiedzi... Tja, wszak to mój blog. Ale spokojnie, będzie chociaż jeden czytelnik, który przez to przebrnie - to ja za rok, gdy będę przeglądał co tam kiedyś myślałem i porabiałem ;)
A sama msza? I adoracja po mszy? Jak zawsze - radość z bliskości Jezusa. Starałem się tym razem myśleć więcej o Jezusie niż o sobie. Doszedłem do wniosku, że skupianie się na intencjach, z którymi się przyszło, na sobie i otoczeniu i tak dalej i tak dalej, przysłania nam Jezusa i umniejsza radości i pokojowi naszej duszy, która może być większa. Chciałbym być taki bezinteresowny, przyjść TYLKO po to, żeby pobyć z Jezusem, modlić się tylko po to, żeby Go wielbić, żeby się cieszyć Jego chwałą i wielkością, o nic nie prosić. Starałem się mniej więcej z taką postawą tam być, chociaż wspomniałem chorą na raka mamę kolegi i wspominałem ją, prosiłem za nią, ofiarowałem mszę i Komunię. No ale nie myślałem o tym ciągle i też w momentach gdy mówiły osoby obdarzone charyzmatem proroctwa (czyli przekazywali słowa Pana Jezusa) nie myślałem, czy teraz coś do mnie będzie i tak dalej, bo wcześniej myślałem zawsze. Starałem się zapomnieć o sobie. I widzę, że tędy droga.
To tyle nudów na dziś. Pozdrawiam (ciebie też autorze za rok to czytający! ;) )