11 listopad

dodane 22:23

Kilka dni temu miałem do załatwienia pewną sprawę na mieście. Pomyślałem sobie, że w drodze powrotnej wstąpię do kościoła, bo jest zawsze wystawiony Najświętszy Sakrament, a ja od jakiegoś czasu bardzo rzadko zaglądam na adorację, chociaż mam ku temu codziennie okazję (4 minuty drogi pieszo). Przygotowałem sobie dwa pieniążki, bo pamiętałem, że przy drzwiach często siedział jakiś żebrak, a ja rzadko komuś coś wrzucam :/ Drugi pieniążek przygotowałem na wypadek gdyby w środku kościoła żebrała pewna pani, która praktycznie z płaczem przyczepiała się do modlących, żeby jej coś dali (pani sprawia wrażenie nie do końca "normalnej"). No ale nie było nikogo przy drzwiach, nie było nikogo w środku, więc po krótkiej modlitwie udałem się do wyjścia i wrzuciłem pieniążek do skarbonki. Przy wyjściu myślę sobie, że pewno już nikt nie będzie prosił o pieniążka, więc schowam sobie do portfela. Gdzieś tam w głowie mi siedziało, żeby jednak nie, ale wmówiłem sobie, że gdzie tam. Przeszedłem kawałek i co - jakaś pani siedzi na ziemi z dzieckiem i prosi o pieniążka. "A jednak proszę pana" - tjaa...

No i co ja? Jak to ja, aż bym sobie w twarz strzelił! Nie chce mi się sięgać co ciasnej kieszeni po portfel i grzebać w nim, więc ze spuszczoną głową mijam kobiete i idę dalej :/ I co? Oczywiście co innego jak nie wyrzuty sumienia i pewno jeszcze pokusy, "to taki z Ciebie katolik, co? jeszcze różaniec w kieszeni trzymasz, święty normalnie!". Dopiero co mnie te myśli zaczęły dobijać, a podeszła jakaś dziewczyna, po karnacji skóry i bliskości położenia względem tamtej pani podejrzewam, że to była jej córka, i mnie prosi o pieniążek. I co sobie pomyślicie? Skoro już wyrzuty go wzięły, to na pewno jej da. Taaa, też bym tak pomyślał, ale ja znowu sobie myślę, że nie będę się targał z tym porfelem (to drobnostka przecież, ale w tej chwili po prostu wydawało mi się to wielką fatygą i w ogóle nie wiadomo czym :/ ), jeszcze sobie po cichu myślałem (albo inaczej - pokusy takie mnie nachodziły), że to pewno naciągacze jacyś czy coś w tym stylu, tak mi takie myśli przemknęły. No i co, dziewczyna mnie prosi, a ja chcę iść dalej, już w zasadzie powiedziałem szeptem, że nie mam.... Dziewczyna powiedziała, że "na jedzenie, 50 groszy", to dopiero mnie przełamało i jej wyciągnąłem tego pieniążka... Podziękowała, poszła.

Tak, tak. Wstyd mi jak nie wiem. Pierw - przed Bogiem. Kilka minut wcześniej klęczałem przed Panem Jezusem i prosiłem między innymi o to, żeby mi się w życiu zawodowym jakoś układało, żebym dawał radę, żebym potrafił zarobić (ode mnie zależy ile wypracuję, ilu klientów znajdę, czy wykonam dla nich odpowiednią pracę). W skrócie - prosiłem, żebym miał za co żyć. A potem co - ktoś inny prosi mnie, żebym pomógł mu za coś żyć i co ja robię? Tyle mnie było trzeba prosić, żebym pomógł! Strasznie mi z tym źle było. Odbieram to jako taki mały sprawdzian ze strony Pana Boga. Trochę go nie zdałem, ale dziękowałem też od razu Jezusowi, że ta dziewczynka tak mnie prosiła, że w końcu jej dałem, że nie pozwolił mi, żebym tak odszedł. Dziękuję za to szczerze. I proszę, nie pozwól bym kiedykolwiek przeszedł obojętnie obok potrzebującego, kiedy mogę mu pomóc.....

Wstyd mi przed samym sobą, wstyd mi przed osobą, która to przeczyta... Mam słabości, jestem niedoskonały, ale wierzę, że pójdę naprzód z Jezusem. I wierzę, że mimo tej sytuacji, okaże mi swoje miłosierdzie i wysłucha, chociaż ja tak trudno wysłuchiwałem...

Na dzisiaj nic więcej konkretnego nie mam już do powiedzienia. Życzę więc dobrej nocy i pozdrawiam.

nd pn wt śr cz pt sb

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

Dzisiaj: 16.05.2024

Ostatnio dodane

Kategorie