15 czerwiec 2012
dodane 2012-06-15 15:44
Jak nie mam żadnego konkretnego tytułu do mojego posta, to będę pisał datę. To tyle w ramach newsów.
Pisał do mnie dzisiaj znowu przyjaciel. Trochę pesymistycznie, jak to często bywa. Narzeka na to, że wnerwia go Euro, że już o tym słuchać nie potrafi. Narzeka na kolegę, który ostatnio opowiadał mu o meczu, chociaż wczesniej twierdził, że nie znosi piłki, z czego przyjaciel wyciągnął wniosek, że nienawidzi ludzi niezdecydowanych. Do tego trochę pogadania o tym, że gdzieś tam jakaś kobieta wzięła ślub z inną i gdzie ten walony świat zmierza. Staram się mu powtarzać, że po co przywiązuje uwagę do rzeczy, które go denerwują, ale chyba mnie nie słucha.
Jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że zbyt dużo nerwów jest w moim życiu. Staram się to eliminować. Bo przecież Bóg chce, żebyśmy byli szczęśliwi, prawda? Z nerwów wychodzi też wiele naszych grzechów i niedoskonałości. Pożytku żadnego, szkody może być wiele. W Mądrości Syracha napisano przecież, że "Radość serca jest życiem człowieka, a wesołość męża przedłuża dni jego" (Syr 30,22). A Paweł VI naucza: "Chrześcijaństwo jest radością, radością jest wiara, radością jest łaska". Tego drugiego cytatu nie znałem, teraz go znalazłem przy okazji Mądrości Syracha. Tym bardziej się jednak utwierdziłem w przekonaniu, że ważne jest, żeby tej radości szukać i o radość się starać. Czasami świat nam się wali i trudno o uśmiech, czasami są trudne sytuacje, ale czasami możemy się uśmiechnąć, a miny mamy krzywe i wmawiamy sobie to co złe.
Postanowiłem sobie, że jeśli coś mnie denerwuje - nie myślę o tym. Wkurza mnie ktoś w telewizji - wyłączam. Denerwuje mnie artykuł - nie czytam. Denerwuje mnie czyjeś zachowanie - odwracam wzrok. Nie chodzi o to, żeby uciekać i udawać, że zła nie widzimy. Jak możemy upomnieć, coś zmienić - trzeba to zrobić. Ale jeśli efektem mają być tylko nasze nerwy, to szkoda ich. I wtedy wolę się wycofać.
Świat jest jaki jest, ale co da moje obgadywanie ludzi, którzy coś źle robią? Nic. Dalej siedzę w domu i nic z tym nie mogę zrobić. Więc nie myślę o tym. Mam swoje zdanie na dany temat, ale po co mi się w to zagłębiać? Lepiej szukać tego co dobre, cieszyć się wszelkim dobrem, pomagać rozwijać się dobru.
Przyjaciel twierdzi, że nie mogę odwracać się jak się coś źle dzieje i udawać, że wszystko jest dobrze. Ale ja zapytam, co on w takim razie robi z tym złem, które widzi? Rodzi się w nim gniew i nerwy, jest markotny i na tym się kończy. Nie ma efektów i czynów, które naprawią to zło. Bo powiedzmy sobie szczerze, często nie możemy zrobić nic. Możemy uklęknąć do modlitwy. Jeśli więc mam się tylko zdenerwować i nic nie pomogę, to wolę się nie denerwować. A jak widzę, że gdzieś ktoś bierze ślub, w sensie para homoseksualistów, to wolę powiedzieć "Panie, miej miłosierdzie, przebacz i uzdrów ten świat", niż się wkurzyć, poogbadywać i zaszkodzić sobie tylko na zdrowiu. Droga do nikąd.
Cóż więc. Liczę, że przyjaciel trochę zmieni to nastawienie. Był niedawno po raz pierwszy na Wieczorze Uwielbienia w swoim mieście. Mówił mi, że po komunii i na adoracji tak się uśmiechał, że go aż usta bolały. W końcu przestali mu przeszkadzać ludzie, w końcu był spokojny i radosny. Wierzę, że to był pierwszy solidny krok i Pan Jezus będzie go prowadził.
Cóż, ja też bywam jeszcze często ponurym grzybem :) ale cieszę się, że chociaż wbiłem sobie do głowy ten cel. To chyba ważny, pierwszy krok.