Msza z modlitwą o uzdrowienie
dodane 2012-01-25 23:26
Tak, dokładnie. Dzisiaj (trochę z ciekawości) poszedłem na taką mszę. Jeszcze nigdy nie byłem, a wiadomo - każdy z nas ma różne przypadłości, więc zawsze warto iść. W sumie trochę też zaważył na tym fakt, że w sobotę obok mojej rodzinnej miejscowości odbędzie się Wieczór Uwielbienia, na którym będzie moja rodzina i której z tego powodu.. zazdroszczę. Tak, chciałbym też pójść. Niestety mam trzycyfrowoą liczbę kilometrów do owego kościoła, więc nie będę. W sumie aż tak źle nie ma, bo tylko trochę ponad 100 ;) Ale mimo wszystko nie jest to hop-siup. Więc nie będę. I smutno mi było z tego powodu, naprawdę. Poszedłem więc na mszę z modlitwą o uzdrowienie. Msza w pobliskiej parafii, okazało się, że dałem radę tam dojść z buta w 20 minut, więc całkiem nieźle (wracałem nawet szybciej - 15).
Wcześniej w ciągu dnia zrobiłem sobie "na wszelki wypadek" rachunek sumienia. Okazało się, że słusznie, bo gdy wszedłem do kościoła (17.40) okazało się, że konfesjonały "czynne" i kolejki stoją. Stanąłem więc i ja. Patrzę, że sznurek taki nawet nawet. A co gorsza pani, która się spowiadała klęczała i klęczała, bałem się, że każdy tak będzie. Później bałem się jeszcze bardziej gdy okazało się, że po drugiej stronie konfesjonału także jest kolejka, bo myślałem że tylko z mojej strony, a tamci dalej, to stoją do jakiegoś innego konfesjonału (pierwszy raz w tym kościele byłem, więc nie znałem "rozkładu" konfesjonałów). Na szczęście nie każdy się tak długo spowiadał, ale fakt faktem, że średnia spowiedzi była dłuższa niż normalnie gdy się gdzieś spowiadam. O godzinie 18 zaczęliśmy śpiewać różne pieśni uwielbienia Panu Jezusowi. Trochę też ksiądz mówił itp. Ogólnie fajnie, bardzo lubię takie pieśni, bo w tym dużo miłości, prostoty i szczerości, człowiek czuje, że to płynie z serca. No więc śpiewaliśmy. Ja z kolei śpiewałem w kolejce do konfesjonału. Po 40 minutach w kolejce, kiedy przedemną była jedna osoba (z drugiej strony też jeszcze jedna by była "po drodze") ku mojemu niezadowoleniu ksiądz wyszedł z konfesjonału, przeprosił stojącą przedemną osobę, że musi przerwać, ktoś tam za mną zaczął prosić, żeby jeszcze troszkę pospowiadał, jakaś inna kobieta poprosiła, żeby ją pobłogosławił, no ale ksiądz jednak musiał iść. Powiedział, że przyjdzie jeszcze pospowiadać po mszy. Rezygnacja, ludzie się rozeszli. Powiedziałem Panu Jezusowi, że no trudno, starałem się, miałem dobre intencje, do Komunii jednak przystąpić nie będę mógł. Szkoda. No ale też moja wina, przecież wczoraj była spowiedź, dzisiaj rano także, byłem w domu, mogłem iść. Na szczęście po 5 minutach ksiądz wrócił spowiadać :) Kolejka uformowała się na nowo, ja w sumie miałem wrażenie, że trochę się wcisnąłem, ale w końcu byłem wcześniej już 2, więc nie miałem wyrzutów sumienia. Nie jestem zresztą pewny czy się rzeczywiście wcisnąłem. Fakty takie, że przedemną 3 osoby, więc trochę więcej niż przedtem. Wyspowiadałem się w końcu, ksiądz wbrew moim "obawom" nie zadawał pytań (bo w końcu każdy tak długo się spowiadał, więc człowiek się zastanawia dlaczego), dał mi po prostu dobrą, indywidualną naukę. Dobrze usłyszeć takie słowa. Powiem tyle, że przez moje ostatnie 4 spowiedzi w tutejszej parafii jeśli się nie mylę tylko raz dostałem naukę, w pozostałych przypadkach dostawałem tylko pokutę. No, to tyle. Ale dałem relację ze spowiedzi... Dłuższa niż niejeden post na tym blogu. Mój problem - leję wodę i mówię 10 minut o czymś, co można powiedzieć w pół. Jak kobieta. Eeee...
Msza trochę taka "odświętna". Jedno słowo na temat samej mszy - ładne kazanie. O nawróceniu świętego Pawła. Ładnie ksiądz mówił, ciekawie, od serca, tak że człowiek słucha z uwagą. Naprawdę. Po mszy z kolei wystawienie Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Pieśni uwielbienia, zaś między nimi modlitwy skierowane do Pana Jezusa. Podziękowania, prośby, wysławianie. Modlitwy, które są piękne, tak samo jak te wszystkie pieśni uwielbienia, podczas mszy i nabożeństw kościelnych raczej rzadko się tak modli. Raz, gdy byłem na spotkaniu modlitewnym, tak się modliliśmy i śpiewaliśmy, a to jest najpiękniejsze przecież. Byli też charyzmatycy (osoby z charyzmatem Ducha Świętego), czyli dzisiejsi prorocy. Osoby, które przekazują słowa Pana Jezusa. Co jakiś czas przemawiali, zwracali się do różnych osób, po imieniu lub określając je (młoda osoba, która się boi, młoda kobieta w ciąży itp). Niektórym przekazywali, że Pan Jezus je uzdrawia, innym żeby się nie bali, bo Jezus będzie z nimi i poprowadzi, innych Pan Jezus dodawał otuchy itp. Szczerze powiedziawszy, to z jednej strony trochę trudno mi w to czasami uwierzyć, z drugiej wiem że to po prostu moje niedowiarstwo i mimo tych uczuć mówię "Jezu, ufam Tobie" i razem z ludem mówię "Chwała Tobie Panie" i cieszę się z tych łask, które ludzie otrzymują. No więc ogólnie śpiewaliśmy i modliliśmy się. Na koniec wszyscy szli do ołtarza, gdzie kapłani nakładali na każdego ręce. Ja akurat szedłem gdy śpiewaliśmy "Jezus, Jezus". Jakie to proste! Śpiewa się w kółko przez kilka minut "Jezus, Jezus, Jezus", ale patrzcie, jakie to jest piękne! To dopiero człowiek czuje. Mimo, że powtarza się to jedno Imię, to taka miłość w tym jest. Wcześniej śpiewaliśmy to na spotkaniu modlitewnym, o którym kiedyś mówiłem i żałuję bardzo, że nigdy w kościele podczas mszy świętej tego nie śpiewamy, naprawdę żałuję. Podczas Wieczoru Uwielbienia się to też śpiewa, po Komunii ostatnio, niektórzy (opętani chyba) wrzeszczeli w tym momencie. My za to po Komunii dzisiaj śpiewaliśmy "Jezus, najwyższe Imię", w mojej parafii się to śpiewa co jakiś czas i też bardzo to lubię, bardzo. Na koniec dzisiejszego spotkania w kościele śpiewaliśmy jeszcze Apel Jasnogórski, bo była 21 i to tyle. Powiem, że było.. pięknie. Tak, pięknie. Ale jakie opory miałem żeby iść. Przedwczoraj i wczoraj, walczyłem wewnętrznie czy iść czy nie. Poprosiłem Pana Jezusa żeby mnie zaprowadził jeśli mam iść, bo ja człowiek słaby i nawet jak postanowię, to różnie może być. Dzisiaj od rana już na to spotkanie czekałem i poszedłem i bardzo się cieszę, że byłem. Bardzo! W kościele stałem lub klęczałem 3,5 godziny, ale wcale tego nie odczułem. W marcu znowu będzie taka msza i jeśli będę tutaj i będzie okazja, to na pewno znowu pójdę.
Będzie mi też mniej smutno w sobotę, kiedy nie będę mógł być na Wieczorze Uwielbienia. Trochę tej bliskości Boga doświadczyłem chociaż dzisiaj. A pocieszyłem się jeszcze czymś :) Już 19 lutego w pobliskiej katedrze będzie II Wieczór Uwielbienia! Tak! Niedziela, godzina 19.30. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie to pójdę obowiązkowo. Z buta mam jakieś 45 minut, więc nie ma źle. Autobusem może podjadę, zależy jak będą kursowały. Okazuje się, że 5 listopada był pierwszy Wieczór Uwielbienia, o którym nie wiedziałem, a mogłem pójść :( Dobrze jednak, że dowiedziałem się o tym drugim. [edit - usunąłem błędne zdanie] Najważniejsze jednak, że i tu i tam będzie można doświadczyć bliskości Boga, oddać Mu cześć, pomodlić się i po prostu pobyć trochę. Dużo radości tego dzisiejszego wieczoru.
Rozpisałem się, przepraszam śmiałka, który to przeczyta. Trzeba sobie zrobić jeszcze jedną herbatę, sprawdzić wynik meczu Barcelona - Real, umyć się, pościelić i idziemy spać.
Dobranoc!