Spotkania, Rodzinne święta, Wszystkie wpisy
Wielkanoc 2011
dodane 2011-05-05 01:19
Minione święta Wielknocne minęły nam bardzo spokojnie i rodzinnie. No,... tak naprawde to spokojnie zrobiło się dopiero w niedzielę rano, bo dni poprzedzające, choć już świąteczne i zadumane, to jednak pełne przygotowań do niedzielnych uroczystości.
Całe święta spędziliśmy tak jak w zeszłym roku w domu. W Wielki Czwartek i Wielki Piątek udało nam się wraz z chłopakami uczestniczyć w Liturgii tych dni. Nie było to łatwe i ostatecznie zawsze kończyliśmy w kaplicy dla dzieci (w piątek ja i Franio od razu się tam udaliśmy) ale mimo to cieszymy się, że mogliśmy być z nimi i że każde z nas tez mogło być , bo słuchanie wszystkiego w radiu wraz z urwisami jest niemożliwe do wykonania. W sobotę rano zabraliśmy się za przygotowywanie koszyczka i innych smacznych rzeczy na świąteczny stół. Chcieliśmy by w koszyczku znalazło się jak najwięcej zrobionych przez nas pokarmów. Jajek nie zniosłam ;) i chleba nie upiekłam, ale za to upiekłam kawałek schabu i babkę (wspaniale wyrosła - miałam zrobić zdjęcie ale zapomniałam, za przepis jestem bardzo wdzięczna mojej koleżance Ani) i własnoręcznie przyozdobiłam jajka naklejkami ze sklepu :) Wiem, wiem, nic w tym wyjątkowego i właściwie trochę to tandetne, no ale sama to przeciez zrobiłam. Na nastęny rok postaram się by mi je Staś ładnie przyozdobił.
A oto sobotni poranek Frania. Zdjęcia pt. Nie ma jak u taty, nie ma jak u mamy. Doskonale na nich widać kto był najbardziej zajęty tego dnia :)
A tu Staś przy śniadaniu:
Popołudnu wybraliśmy sie poświęcić pokarmy i adorować Pana Jezusa w Bożym grobie. Nastąpiła tego dnia bardzo miła chwila - nasze pierwsze rodzinne zdjęcie we czwórkę
Koszyczek niósł Staś. W drodze do Kościoła potłukł dwa jajka, zgubił jedną babeczkę i oberwał barankowi głowę. Ale to wszystko niechcący ;)
Na uroczystą wieczorną liturgię i rezurekcję udał się tylko Andrzej. Ja tymczasem położyłam dzieci spać i gdy te już zasnęły zabrałam się za sałatkę i żurek. Położyliśmy się późno spać. Nie udało nam się wstać na Mszę o 6, ale na 7.30 już tak. A po Mszy oczywiście było smaczne, uroczyste, rodzinne śniadanko. Andrzejek specjalnie na tę okazję ugotował ulubioną przez nas białą kiełbasę, którą jemy tylko w te święta.
Przekąska przed śniadaniem (bo na te kiełbasy to tyle trzeba czekać)
Podczas gdy my jedliśmy śniadanko Franio sobie smacznie spał.
I po przebudzeniu.
Popołudniu odwiedziliśmy naszych Danonków i Marysię, która do nich przyjechała w nocy po Triduum przeżytym w Stryszawie. Padało, więc trzeba było założyć kurtki przeciwdeszczowe, kalosze i zabrać parasole.
A teraz zdjęcie zagadka. Na poniższej fotografii przedstawieni są trzej moi panowie. Pytanie brzmi: gdzie jest Franio?
A oto mój mąż indionin (tak, to jest poprawnie napisane :)), czyli Andrzeji Franio w chuście Didymos Indio Viola.
Wieczór u Danonków był bardzo wesoły z czwórką dzieciaków w roli głównej. Zjedliśmy razem kolację i obejrzeliśmy film :) W poniedziałek zaś to my gościliśmy Marysię.
Nie ma to jak rodzinne święta! Pozdrawiamy!