Wszystkie wpisy, Rodzinne święta
Nasze święta
dodane 2010-04-09 01:35
Ostatnie święta były inne od wszystkich jakie przeżywaliśmy do tej pory. To były "nasze święta".
Z kilku powodów nie wyjechaliśmy jak zwykle ani do rodziców Andrzejka, ani moich, tylko pozostaliśmy w domu. I nie żałujemy tego! Nie żeby nam było źle u rodziców. Co to to nie! Bynajmniej! Ale... Chociaż trzeba było posprzątać tak porządniej i po raz pierwszy ugotować coś czego się nie przygotowywało nigdy do tej pory, więc obiektywnie rzecz biorąc więcej pracy, bo do rodziców to się zwykle jechał na gotowe, to tak inaczej było, po naszemu, spokojniej, ciszej... Nie było tego zgiełku towarzyszącego wielu domownikom i gościom, nie było telewizora, który zazwyczaj strasznie kusi, szczególnie gdy się go nie ma na co dzień, nie było niepotrzebnego zdenerwowania, że coś jeszcze niegotowe. Za to było wspomniane wyciszenie. Już w czwartek przełączyłam nasze radio z ukochanej Trójki na stację katolicką, na naszego regionalnego Anioła Beskidów i tak wśród rozważań nad Męką Pańską i postnych pieśni powoli sprzątałam cały dom i ogarniałam kuchni. Gdy w chwili przerwy wróciłam na chwilę do Trójki i usłyszałam ten cały codzienny szum informacyjny to stwierdziłam: o nie!!! i znów przełączyłam na Anioła, który trwał już z nami całe Triduum.
Jedynym minusem było to, że chorego Stasia nie mogliśmy ciągać ze sobą codziennie do Kościoła, więc trzeba było się wymieniać. I tak Andrzejek był w Wielki Czwartek i Wielką Sobotę, ja w Wielki Piątek. W sobotę razem poszliśmy poświęcić jajuszka i w niedzielę w południe na Mszę.
Wrócę teraz do przygotowań. Pierwszy raz w życiu piekłam babkę. Oczywiście wyszła z zakalcem, ale bardzo dobra, jak to zwykle z zakalcem bywa ;)
Pierwszy raz w życiu samodzielnie dekorowałam koszyczek i wypełniałam jedzeniem. Musimy się pochwalić, że zdecydowanie większa część zawartości to nasze wyroby: chlebek był przez Andrzejka pieczony, mięsko i babeczka przeze mnie, jajeczka Staś wysiadywał ;) Jedynie baranek jest obcej produkcji.
A tu już w sobotę sesja z koszyczkiem.
Pierwszy raz w życiu również gotowaliśmy żur. I jak to zwykle bywa: gdzie kucharek sześć tam... mała sprzeczka. Na szczęście żur wyszedł przepyszny :)
Zapraszamy do stołu na nasze świąteczne śniadanko.
Moje przystojniaki! Jak ja ich strasznie KOCHAM!!!!
Dni świąteczne upłynęły nam bardzo spokojnie, radośnie i smacznie. W niedzielę rano zapoczątkowaliśmy nową rodzinną tradycję. Gdy przygotowywaliśmy śniadanko w radiu puścili piękną pieśń z oratorium "Siedem Pieśni Marii". Jej tytuł to "Zmartwychwstanie". Mnie szczególnie porusza wstęp na trąbach - jak dla mnie przepiękny muzyczny obraz radości niebios i aniołów ze zmartwychwstania Syna Bożego i powitanie Go w niebie. Zawsze mnie wtedy aż ciarki przechodzą i wzruszam się. Słychać, że to po prostu Król powraca. A słuchając jej dalszej części po prostu nie można siedzieć spokojnie. Trzeba tańczyć! (ach te bębny, uwielbiam je!) I w ten oto sposób nasza nowa tradycje to radosny taniec na cześć Zmartwychwstałego Chrystus. Mam nadzieję, że o niej nie zapomnimy i tak co roku wraz z dziećmi będziemy uwielbiać Pana.
I tak od świąt trwamy w radości ZMARTWYCHWSTANIA. Życzymy jej i Wam!