Pytania, Historia
Czy warto walczyć?
dodane 2010-07-14 21:47
To pytanie, myślę, każdy chrześcijanin powinien zadawać sobie często. Właściwie jak najczęściej. Z mojego doświadczenia wynika, że to jak owocna jest moja walka, zależy przede wszystkim od tego, jakie są moje motywy. Na początek zatem myślę, że warto napisać trochę o motywach walki. Zanim jednak o tym chciałem zwrócić uwagę na fakt, że moje problemy nie są wcale szczególne i wyjątkowe. Fakt, stosunkowo mało ludzi musi się zmagać z tego typu problemami, ale przecież nikogo przekonywać nie muszę, że każdy jakieś problemy ma i każdy z nimi walczyć musi. Można więc powiedzieć, że typ lub raczej specyfika problemu jest szczególna, ale sam problem jako walka duchowa niczym szczególnym nie jest. Z tego też powodu motywy, które mną kierują, podejrzewam są bardzo podobne, do motywów wszystkich chrześcijan.
Walkę z odczuciami rozpocząłem zaraz po ich odkryciu, a więc jakieś 6 lat temu. Te pierwotne motywy były oczywiste: "jaki to byłby wstyd, gdyby ktoś się dowiedział, przecież to nie normalne" oraz "przecież ja pójdę do piekła za to". Gdy teraz o tym piszę lekki uśmiech pojawia się u mnie na twarzy. Przecież te motywy są dziecinne. Nie mogę jednak sobie nic zarzucić. Wtedy miałem jakieś 16-17 lat i byłem bardzo inny niż teraz. Jak każdy motyw, również i te musiały zostać zweryfikowane.
Pierwszy właściwie weryfikowany jest ciągle. Ciągle bowiem faszerowany jestem przez media i tą całą "polityczno-poprawnościową nagonkę", że to przecież żaden wstyd i całkowicie normalne. Co do pierwszego to jestem w stanie się zgodzić. Nie jest to wstyd posiadać takie odczucia. Ale moim zdaniem nie jest to norma i powinno się starać to zmienić. Nie jestem jednak typem człowieka, który narzuciłby to zdanie innym, szczególnie homoseksualistom. Wiem przecież, że narzucanie tego nic nie da, gdyż proces przemiany jest procesem długotrwały i bardzo ciężkim. Tak więc człowiek, który sam z własnej woli się na to nie zdecyduje, nie ma szans go przejść. W tamtym momencie (16-17 lat) moja wiara była również zupełnie inna. Mój spowiednik mówił, że mój Bóg był księgowym. Muszę się zgodzić. Tak było, a być może (mam nadzieję, że nie) jeszcze nadal jest tak trochę.
Gdy myślę, jakie motywy kierują mną teraz? Muszę przyznać, ciężko na to pytanie odpowiedzieć. Myślę, że trochę z przyzwyczajenia. Przecież widzę, że bez problemu mógłbym żyć jako aktywny homoseksualista, mieć wielu znajomych i wydawać by się mogło, wieść szczęśliwe życie. Wiem jednak, z doświadczenia innych, że to "szczęśliwe życie" jest jak bańka mydlana. Z kolei wiem, że po śmierci czeka mnie wieczność z moją Miłością. Nie myślę oczywiście, że ja skoro walczę to będę zbawiony, a cała reszta homoseksualistów pójdzie do piekła. Jestem przekonany, że wśród tej grupy, jest ogromna liczba ludzi lepszych ode mnie, wierzących głębiej i żyjących lepiej. Mówię tu jednak o motywie mojej walki. Teraz jest właściwie tylko jeden: Miłość. Nie jako coś bezosobowego, ale właśnie Miłość, która została objawiona w Jezusie. Wiem, że tylko dla Niego warto się starać i tylko od Niego warto przyjmować pomoc.
Podsumowując. Moim motywem teraz jest Jezus. Pragnę z całego serca, aby miał On jak najwięcej miejsca w moim życiu, gdyż wiem jak Jego obecność jest cenna i miła. Wiem też jednak, że poprzez grzech (taki czy inny) sam tę jego obecność odrzucam. Skoro jestem przekonany, że zachowania homoseksualne są nieuporządkowane i złe, jedym słowem są grzechem, wiem też, że poprzez nie odrzucam Jezusa, skoro tego nie chcę, muszę starać się tę sytuację zmienić.
Na sam koniec odpowiedź na pytanie postawione w temacie postu. Warto.
„Przestań się lękać tego, co będziesz cierpiał. Oto diabeł ma niektórych z was wtrącić do więzienia, abyście zostali poddani próbie, a znosić będziecie ucisk przez dziesięć dni. Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia”. Ap 2,10