Lednica 2000 – „Miłość Cię znajdzie” 2czerwca2012
dodane 2012-06-04 14:33
Wiecie co, chciałam pisać po kolei wydarzenia, ale zajmuje mi to strasznie dużo czasu. A że jako pierwszą skończyłam "recenzję" z Lednicy więc wam ją przekazuję ;)
Widziałam wiele komentarzy dotyczących tego wydarzenia, głównie dotyczących kiepskiej pogody. Dlatego chcę przedstawić Wam moje wrażenia po tamtym dniu :)
Otóż 2 czerwca o 4 rano mieliśmy zbiórkę pod parafią i jakieś 15 minut później wyjeżdżaliśmy w trasę. Tak jak i wyjazd do Rzymu to i tę drogę rozpoczęliśmy modlitwą, po której były krótkie organizacyjne ogłoszenia. Początkowo wszyscy byli podekscytowani tym co ma się dziać, ale gdzieś tak godzinę później większość spała (w tym ja :D ). Pod Poznaniem, chwilę po 7, mieliśmy postój na obowiązkową toaletę . Nie obeszło się bez kolejki do damskiej toalety (moim zdaniem to trochę niesprawiedliwe gdy jest jedna toaleta dla kobiet, a dla mężczyzn 3). Koło 8 wyruszyliśmy dalej w trasę i około pół godziny później, no może nieco dłużej, byliśmy na parkingu. Stamtąd wyruszyliśmy na pieszo już na Pola Lednickie. Zajęło nam to trochę czasu, tak samo jak czekanie w kolejce, ale z tym trzeba było się liczyć :) Oczywiście nie obyło się bez dywagacji na temat pogody, gdzie ja cały czas przystawałam, że będzie słońce. W konsekwencji słońce było cały czas jak staliśmy w kolejce do wejścia i jeszcze z 3 godziny po wejściu :) W planach na tegorocznej Lednicy miałam zakup koszulki, lecz wyszło, że za wejście musimy płacić jeszcze 7zł więc podarowałam sobie (może z Internetu kupię, albo następnym razem -> o ile Bóg pozwoli :) ).
Gdzieś koło 11 czy tam chwile po (w sumie to nie wiem bo nie patrzyłam za często na telefon) ulokowaliśmy się w sektorze 5 i mogliśmy mieć tak zwany free time :) Dlatego z koleżanką poszłyśmy do sklepiku Lednickiego (póki małe kolejki) by zobaczyć ceny koszulek oraz zobaczyć jakie są książki i ewentualnie jakąś zakupić. Wyszło, że koszulki są zbyt drogie, więc skupiłyśmy się na książkach. Koleżanka kupiła 2 albo 3 książki, ja kupiłam sobie brewiarz lednicki. Po zakupach poszłyśmy na chwilę, dosłownie chwilę adoracji oraz zwiedziłyśmy i wzięłyśmy trochę ulotek i zaproszeń do zakonów :). Następnie postanowiłyśmy coś zjeść więc wróciłyśmy na miejsce. Ja szybko coś tam skonsumowałam i przyjaciółka mówi, że idzie do spowiedzi, to ja do niej powiedziałam, że ja też idę. Więc poszłyśmy razem. Po chwili marszu ona się ode mnie odłączyła, ja zaś poszłam przygotować się na adoracji. Nie wiedziałam kompletnie co mam powiedzieć na spowiedzi. Dlatego też uklęknęłam przed Najświętszym Sakramentem i klęczałam tak w ciszy chwile. Potem tak sobie myślę ->mówię, Panie Jezu proszę pomóż mi, wiem, że jesteś przy mnie w każdym momencie, pragnę byś wszedł w najciemniejsze zakamarki mojej duszy i oświecił je. Ty przecież wszystko możesz, proszę Cię pomóż mi. Duchu Święty oświeć mój umysł i duszę, bym potrafiła poznać i nazwać swoje grzechy, bym mogła się szczerze wyspowiadać i bym pozwoliła Tobie działać. Potem prosiłam również za kapłana, by On przemawiał jego ustami i dał mu światło poznania i rozeznania moich grzechów. Myślę że po jakiejś pół godzinie (dokładnie nie wiem, bo nie brałam telefonu, ale mnie już bardzo kolana bolały) poszłam na pole spowiedzi. Chodziłam tak chyba z godzinę w poszukiwaniu spowiednika.Stałam obserwowałam, a jak już miałam iść to okazywało się, że ktoś był szybciej. Tak było dwa razy. Ostatni raz poszłam na drugą stronę prawie naprzeciwko kaplicy i sobie stałam i obserwowałam. Kiedy nagle patrzę i od jednego z kapłanów wstaje chyba ksiądz, po czym nikt do tego kapłana nie podchodzi. No to moje nogi czym prędzej do niego mnie zaprowadziły. Powitaliśmy się ciepłym uśmiechem, gdzie po chwili spytałam się czy możemy usiąść. Ksiądz entuzjastycznie zgodził się i powiedział, że też ze względu wzrostu chętnie wybiera tę opcję (on był dość wysoki w porównaniu do mnie ;) ). Potem spytał się w celu potwierdzenia czy do spowiedzi przyszłam i rozpoczęliśmy spowiedź. Czułam się całkiem swobodnie wprowadzając pokrótce księdza w ogólną sytuację w domu. Potem zaczęłam mówić swoje grzechy, po czym nastąpiła cisza, bo chciałam sobie przypomnieć czy wszystko wymieniłam. A że wymieniłam to o czym pamiętałam kontynuowałam stałą część „formułki” (przepraszam za określenie). Ksiądz po chwili ciszy powiedział mi, że fragment z Filipian „Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia”. Ja w tym czasie opowiedziałam mu fragment, tudzież sytuację jaka ma miejsce u mnie w domu, że moja wiara raczej jest dyskryminowana u mnie w domu. Nikt mnie w niej nie wspiera. Na te słowa oczy zaszły mi łzami i głos mi się trochę załamał, więc zamilkłam. Ksiądz siedział chwilę popatrzył się na mnie i uśmiechnął się (on chyba cały czas się uśmiechał :) ). Potem ponownie powiedział, ze tym bardziej pasuje ten fragment, o którym mówiłem. Po chwili powiedział: wiesz, bo ja - ja w tym czasie popatrzyłam się na niego, a on kontynuując – tydzień temu miałem święcenia. Nie wiem czy coś jeszcze do tego dodał bo moje zdziwienie połączone z radością ogarnęło całą mnie. Dałam radę tylko powiedzieć: naprawdę? A on się bardzo serdecznie uśmiechnął. Wiecie od tamtej chwili miałam taką rozrywającą radość w sercu. Pierwszy raz zapytałam się o wszystko podczas spowiedzi co mnie trapiło, pierwszy raz płakałam na spowiedzi. Niesamowite przeżycie. Na sam koniec ksiądz powiedział, że da mi obrazek prymicyjny o ile ma. No i miał :) Powiedział mi, że z drugiej strony wszystko jest napisane. Kiedy odeszłam (z mega uśmiechem na twarzy) popatrzyłam na obrazek i na to co było z tyłu napisane. Był tam owy fragment z Pisma Świętego :) No i oczywiście wiem jak się ksiądz nazywał :D Po tej spowiedzi udałam się przed Najświętszy Sakrament by podziękować za spowiedź. Aaaaaa… zapomniałam napisać, pamiętacie jak napisałam, że prosiłam aby Jezus sam przemówił do mnie księdza ustami. Kapłan mi powiedział tak: jest tak, że ja tu stoję, ale tak naprawdę z Jezusem się spotykasz. Dla mnie rozbrajające, nie umiem tego nawet określić.
Więc kontynuując udałam się na adoracje, gdzie dziękowałam za spowiedź, za księdza, za to, że On był, no i oczywiście wypełniłam pokutę od razu :) Spędziłam tam trochę czasu, ale było mi bardzo przyjemnie, jednak ponowny ból kolan zmusił mnie do powstania i powrotu na miejsce gdzie byliśmy ulokowani. Była równo 15 gdy doszłam na miejsce. Dziewczyny jak mnie zobaczyły to mówią: ooo zguba się znalazła, a ja do nich: a tak wszyło, że trochę czasu na adoracji spędziłam i godzinę chodziłam w poszukiwaniu spowiednika ;) To samo powiedziałam pani, która z nami jechała (była też na ADM i w Rzymie) powiedziałam też jej o spowiedniku, świeżo wyświęconym i pokazałam obrazek. Ona z wyrazami podziwu i radości powiedziała mi: to niesamowite, wiesz, że więcej łask się dostaje gdy się u takiego kapłana spowiada? A ja: to fajnie :D (nawet o tym nie wiedziałam, nie mniej jednak powiększyło to moją radość ze spowiedzi). Po chwili przyjaciółka się mnie zapytała czy idę z nią na adorację by odmówić koronkę, więc udałam się z nią, ale uświadomiłam ją, że nie jestem w stanie klęczeć, dlatego będę stała.
Doszłyśmy do kaplicy ona sobie uklęknęła, ja stanęłam na końcu i wyciągnęłam różaniec (co wcześniej mi się nie zdarzało, bo nie wiem czemu ale się wstydziłam/bałam/nie wiem nawet co, pokazać że się modlę na różańcu). Po pewnym czasie (któż to wie jakim, parę minut) zaczęło kropić, no to wszyscy klęczą/stoją i nic, potem mocniej, no to wszyscy kaptury albo kurtki na siebie, w pewnej chwili jak zaczęło mocno padać wszyscy płaszcze/folie/co bądź na głowę i resztę ciała i pod namiot. Zaskakujące jest to ile osób się mieści w takich sytuacjach w namiocie :D Uklęknęliśmy i modliliśmy się dalej koronką. Wiatr wiał i trochę wyglądało jakby chciał wszystko stamtąd wydmuchać i porwać. Gdy skończyliśmy koronkę, wszystko ustało. Zero deszczu, chwilowo wiatru, a słońce wyszło zza chmur :) Niesamowite :) Po modlitwie wróciłam do naszego sektora i spędzałam w gronie znajomych swój free time :D Tańczyliśmy, śpiewaliśmy, rozmawialiśmy, jedliśmy, chroniliśmy się przed opadami deszczu co jakiś czas, ale słońce ponownie wychodziło. W każdym bądź razie miło spędziliśmy czas :)
O 17 rozpoczęła się oficjalna część spotkania, trochę taka nudnawa bo powitania itp. Dlatego w tym czasie kontynuowaliśmy rozmowy na zmianę ze słuchaniem co się dzieje ;) Wiecie, że od 17 nie padało już? Słońce świeciło :D Co śmieszne, koło 16 otworzyłam Tymbarka (mini reklama :D) gdzie było napisane: Niedługo znów wyjdzie słońce! Jakie to było na czasie i się sprawdziło :D Taki zbieg okoliczności :D
O 18 coś była okazja do ucałowania relikwi św. S. Faustyny. Gdy nadeszła moja kolej siostry musiały już iść, ale przynajmniej dostałam obrazek :) Następnie o 19 rozpoczęła się Msza święta, nie obyło się bez śpiewów. Z koleżankami uskuteczniałyśmy tańce przy każdej możliwej sposobności by się rozgrzać, bo słońce już było blisko horyzontu i nie dawało już ciepła.
Bardzo podobało mi się kazanie biskupa Edwarda Dajczaka. W sumie to nie wiem dokładnie o czym było, bo część słów jednym uchem wpadała, a drugim wypadała (możliwe, że ze zmęczenia). Skupiłam się bardziej, gdy biskup powiedział o bierzmowaniu, gdzie chłopak przyjmował z pełną świadomością i wiarą ten sakrament. Opowiedział Nam, że jego rodzice nie byli zainteresowani tym wydarzeniem, był tylko z nim brat. Na końcu Mszy św. Chłopak usłyszał, że ma podziękować rodzicom, bo w sumie dzięki nim miał możliwość uczestnictwa w tym wydarzeniu. Chłopak wracając do domu, rozmyślał co ma zrobić, bał się reakcji rodziców, ze względu na ich podejście. Dlatego modlił się do Ducha Świętego by mu pomógł. Więc kiedy wszedł do domu, stanął i powiedział swoim rodzicom, że ich kocha. Na te słowa wszyscy się rozpłakali i uściskali serdecznie. Wiecie czemu zwróciłam na to szczególną uwagę? Ponieważ usłyszałam po części historię o sobie. Moi rodzice też nie byli zainteresowani moim bierzmowaniem. Szczerze mówiąc jestem pod wrażeniem ogromnej wiary tamtego chłopaka :)
Po Mszy świętej byli misjonarze z Polski, przedstawienie ich i posłanie na misje, otrzymali tez krzyże misyjne.
Potem trzeba było coś zjeść, więc nie do końca słuchałam co się działo, wiem, że była litanie do błogosławionego Jana Pawła 2. Oczywiście przy piosenkach uskutecznialiśmy szeroko pojęty ruch, byleby się tylko rozgrzać :)
Ok. 23 miało miejsce wyboru Chrystusa, które brzmiało:
„Panie Jezu Chryste!
Ciebie wybieram jako mojego Pana
I za Apostołem Piotrem powtarzam:
Ty jesteś Chrystus,
Boga Syn, Zbawiciel!
Tobie oddaję moją przeszłość,
Dzień dzisiejszy i przyszłość
Oraz całą moją wieczność.
Ty jesteś moją Prawdą!
Ty jesteś moją Drogą!
Moim Życiem i moją Miłością!
Teraz i na wieki. Amen.”
Następnie miała miejsce adoracja. Niestety też musieliśmy wtedy się zbierać do autokaru, więc każdą możliwą sekundę (jak się dało) spędziłam na podziwianiu Jezusa w Najświętszym Sakramencie.
Około północy byliśmy w autokarze, a o godzinie 5 rano byłam już w domu, prawie że w łóżku ;)
Jeszcze chciałabym napisać co otrzymaliśmy na wejściu na Pola Lednickie. Pierwsza książka to wybór tekstów „Dzienniczka” Św. S. Faustyny, druga pozycja to: „Święta Siostra Faustyna i Boże Miłosierdzie” Księdza Józefa Orchowskiego a jako ostatnie każde z nas dostało piernika w kształcie serca (bardzo smaczny był :) )
Aaaa... i jeszcze jedno co mi po głowie chodzi. Mianowicie piosenka "Miłość Cię znajdzie". Ewangelizatorzy na swych niebieskich koszulkach mieli napisane coś podobnego do tego -> Miłość Cię znajdzie! Mnie znalazła... a Ciebie?