Ja, mniejszość
dodane 2012-04-20 10:35
Jaka mniejszość? Polka, katoliczka, w Polsce? A jednak warto doświadczyć takiego poczucia. Także po to, by zrozumieć kim się jest.
Kim jestem? Odpowiedź na to pytanie może być oczywista, jeśli żyję w środowisku jednorodnym lub niemal jednorodnym. Jestem tym, kim jest mój ojciec, kim był mój dziadek i pradziadek. Jestem dlatego, że tak się urodziłem, że wzrosłem w takiej tradycji. Wspierają mnie w tym koledzy - pochodzący z podobnych rodzin jak ja - sąsiedzi, znajomi i przyjaciele. Jesteśmy podobni. Podobieństwo łączy.
Dlaczego jesteś katolikiem? Bo tak mnie wychowali rodzice. To potężna motywacja. Nie zamierzam jej negować. Dlaczego jesteś Polakiem? Co to znaczy? Bo tu się urodziłem, tak już jest...
Na pytanie o to, kim jestem i co jest dla mnie ważne, muszą odpowiedzieć sobie wyjeżdżający. Ale to jeszcze mniejszy problem. Wiadomo: jadę tam, gdzie będą inni. Spodziewam się kontaktu z innością.
Dużo trudniej chyba jest przyjąć, że mój sąsiad, którego uważałem za podobnego do mnie, okazuje się kimś innym. Gdy symbole w przestrzeni publicznej dotąd były jednoznacznie moje, a teraz przestają być oczywiste. Gdy okazuje się, że trzeba znaleźć uzasadnienie dla swojej tożsamości inne, niż tylko "z powszechności". Trzeba tę tożsamość wybrać i obronić. Niekoniecznie przed innymi. Najpierw przed samym sobą.
Jako Polka nie jestem zapewne mniejszością na Śląsku. Ale mam poczucie, że nie każdy obok mnie czuje się Polakiem. Jako katoliczka nie czuję się mniejszością (częściej ze swoim sposobem myślenia czuję się mniejszością wśród katolików, ale to dygresja). Ale z okna widzę również wieżę kościoła luterańskiego. I nie zakładam, że spotkany człowiek jest katolikiem. Nie mam podstaw do takich założeń.
Pani Maria Rogaczewska, socjolog, na Zjeździe Gnieźnieńskim wspominała o przejściu od wspólnot "przyrodzonych" (nie pamiętam określenia, którego użyła) do tych "z wyboru". Innymi słowy: jestem tym, kim chcę być, niekoniecznie tym, kim się urodziłem. W środowisku zróżnicowanym kulturowo taki wybór staje się koniecznością.
W końcu jeszcze jeden element. Kultury, w jakiej wychowają się nasze dzieci. Myślę, że trzeba przyjąć, że będzie to kultura wielu opcji. Już nie tak jednolita, jak była ta w której my się wychowaliśmy. Ale to nie znaczy, że będą się mniej utożsamiać z tym, w co my wierzymy. To zalezy od tego, na ile mocno wierzymy.
Może znikną symbole mojej narodowości czy wiary z przestrzeni oficjalnej. Ale nie muszą zniknąć z przestrzeni publicznej. Te strefy nie do końca się pokrywają. Flaga, którą wywieszę 3 maja w oknie znajdzie się w przestrzeni publicznej. I mam do tego prawo. Znaki mojej wiary w oknie mieszkania w Boże Ciało znajdą się w przestrzeni publicznej. I nikomu nic do tego. Moja obecność na procesji też będzie takim znakiem.
Przestrzeń oficjalna - choć ważna i choć warto o nią walczyć - nie determinuje wszystkiego. Dodam tylko: ta walka ma sens, jeśli mówimy o symbolu autentycznej tożsamości i dążeniach ludzi, którzy znakiem się posługują, a nie staje się jedynie sposobem na zawłaszczenie przestrzeni.
Tajemnica współistnienia wyklucza agresję.