Sami o sobie
dodane 2008-01-24 13:13
Gdy zobaczyłam tytuł wykładu o rozwoju znaczenia świeckich w Kościele zaskoczyło mnie tylko, że mówi o tym ksiądz. Nawiasem mówiąc, wykład był historyczny, więc mógłby to mówić ktokolwiek, ale myśl pozostaje. Niech każdy mówi przede wszystkim sam o sobie i za swoją rolę bierze odpowiedzialność.
Kochani świeccy, jesteście bardzo ważni. Powinniście być ważni. Wasza rola jest bardzo istotna. Tylko... zupełnie nie mamy pomysłu, co moglibyście tak właściwie robić. No oczywiście, od zawsze się angażujecie, dajecie pieniądze, zajmujecie się pomocą społeczną... Trzeba żebyście się coraz bardziej angażowali i coraz bardziej czuli Kościołem, ale w tej chwili chyba nie ma nic, co byście mogli... Ale się angażujcie, to ważne!
Dla mnie to patologia. Z kilku powodów. I wcale nie najważniejszym jest to, że mówienie o zaangażowaniu w taki sposób zdradza olbrzymi rozdźwięk między teorią a praktyką, między dokumentami a tym co jest w głowach ludzi, którzy o tych dokumentach mówią.
Nie wyobrażam sobie, by ktoś mi wymyślał sfery zaangażowania. To nie ma nic wspólnego z zaproponowaniem pracy do wykonania, bo myślenie zaczyna się od człowieka, którego trzeba zaangażować, a nie od pracy, którą trzeba wykonać. Trochę to przypomina organizowanie gier i zabaw dla dzieci, tylko takich trochę bardziej odpowiedzialnych (ale nie za bardzo...).
Inna rzecz, że chyba z drugiej strony dość często można taką postawę znaleźć. Powiedz mi, na czym ma polegać moje zaangażowanie. Wymyśl mi życie, wskaż drogę...
***
Wielokrotnie słyszę o tłumieniu inicjatyw. Wielokrotnie słyszę też narzekania na brak zainteresowania. Zastanawiam się, czy to po prostu inni ludzie czy rozbieżne oczekiwania? Może trzeba zacząć rozmawiać o realnych potrzebach obu stron? Nauczyć się relegowania odpowiedzialności na innych ale i jej przyjmowania?
***
I jeszcze jedna obserwacja, dotycząca obszarów zaangażowania... Wczoraj usłyszałam, że słowo laikat ma wydźwięk pejoratywny. Daję słowo, nie przyszłoby mi to do głowy. Ale to ma swoje konsekwencje - jeśli mówią mi, że jestem równy, to chcę dowodu tej równości. Chcę robić to, co Ty, mogę robić to co Ty, bo jestem tak samo mądry i ważny.
Dla mnie to oznacza: nie jest moim celem działanie dla wspólnoty, chcę być doceniony. To bardzo śliskie rozróżnienie, motywacje ludzi na pewno są wymieszane, celowo je oddzielam. Ale jeśli moim celem jest dobro rodziny, mogę robić cokolwiek, co jest jej potrzebne. Jeśli moim celem jest dobro wspólnoty nie zastanawiam się, czy to nie jest degradujące zajęcie, tylko zajmuję się tym, co jest potrzebne, co mogę i potrafię zrobić.
Mylimy zaangażowanie z władzą/wpływem. Ten sam dostęp do władzy ma udowadniać równą wartość. Tymczasem wartość człowieka jest zawsze równa, tylko funkcje są różne. By być równi nie musimy wszyscy robić tego samego ani wszyscy rządzić. Zadania ręki i nogi są różne, ale przecież żadne nie jest mniej istotne w globalnym wymiarze. W danej sytuacji ważniejsza jest ręka, w innej noga, ale czy to znaczy, że lepiej nie mieć nogi niż ręki albo na odwrót? Czy że można próbować zastąpić nogę ręką?
Podsumowując: niech każdy mówi sam o sobie i swoim zaangażowaniu. Ale nie próbujmy być wszyscy tacy sami i od tego samego. Przed Bogiem i w Kościele jesteśmy równi, nawet jeśli ktoś tej naszej równości nie uznaje. I nikt nie jest w stanie jej nam odebrać.