Gdyby mnie znali...

dodane 13:57

Chciałabym mieć pewność, że przyjmą mnie taką, jaką jestem. Więc - czy ja potrafię przyjąć człowieka takim, jaki jest?

Kogoś znałam i ceniłam. I nagle widzę jego/jej drugą stronę. Irytującą, zaplątaną na własne życzenie, czasem agresywną... Czy starczy mi cierpliwości, a właściwie miłości, by to przekroczyć? I może ważniejsze pytanie: Czy to co zobaczyłam przekreśla tamtą pozytywną ocenę? Czy przekreśli człowieka w moich oczach, przekreśli także dobro?

"Nie jestem jego/jej terapeutą, nie chcę być terapeutą, nie jestem w stanie...!!" - kłóciłam się niedawno z Bogiem i samą sobą. Nie jestem i pewnie być nie mogę, to prawda. A jednak jakoś w tle tego zdania brzmią mi słowa "Czyż jestem stróżem brata mego?" Granica między "byciem terapeutą" a byciem blisko, byciem siostrą/bratem jest cienka jak pajęczyna.

Nikogo nie naprawię, pomóc można tylko temu, kto chce sam sobie pomóc. Ale chrześcijanin nie uznaje bożka o nazwie skuteczność i ceni również działania nieskuteczne, jeśli są dobre. To słowa ojca Salija, przeczytane niedawno...

nd pn wt śr cz pt sb

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

1

Dzisiaj: 21.02.2025

Ostatnio dodane