Jezus, Eliasz i reinkarnacja, czyli katolicyzm po polsku.

dodane 05:09

Inspiracją do tego wpisu był doskonały tekst księdza Mieczysława Piotrowskiego TChr z czasopisma Miłujcie się, przedrukowany przez Frondę. Przeczytałem tam, że "aż 32 proc. Polek i Polaków wierzy w reinkarnację. I jest to najwyższy odsetek na kontynencie!"

Nie chcę powtarzać tego, co każdy może wyczytać w tamtym tekście. Artykuł księdza Piotrowskiego doskonale obnaża niebezpieczeństwa tej wiary. Pokazuje zagrożenia dla naszej duszy, związane z tą ideologią. Ja chciałbym tu jedynie zająć się nielogicznością wiary w reinkarnację. Dla mnie bowiem jest to totalnie bezsensowna idea.

Przede wszystkim mam problem z liczbami. Ja nie jestem politykiem, mnie cyferki muszą się zgadzać. Tymczasem wśród europejskich wyznawców tej wiary trudno spotkać takich, co wierzą, że kiedyś byli, albo że w kolejnym wcieleniu będą jakimiś zwierzętami. Oni zawsze w poprzednich wcieleniach byli ludźmi, i to najczęściej ludźmi znaczącymi.

Jednak... jeżeli każdy człowiek miał ileś poprzednich wcieleń, to nam brakuje ludzi. Nauka nam mówi, że wszyscy pochodzimy od jednej matki. Zatem... skąd się wzięły dusze jej dzieci? Kiedyś ludzkość całej Ziemi liczyła kilka milionów. Dzisiaj kilka miliardów. Zatem skąd się biorą te "nowe dusze"?

I jeżeli karma determinuje w naszym życiu to, czy jesteśmy zdrowi i bogaci, czy też chorzy, biedni i nieszczęśliwi, to kto, albo co determinuje jakie będzie życie tych nowych osób, które w jakiś sposób "zaistniały" nie mając poprzedniego wcielenia?

Powiecie, że problem ten znika, gdy przyjmiemy, że nasze dusze mogą powrócić do życia w zwierzętach? Nie prawda. Nie tylko problem nie znika, ale staje się jeszcze poważniejszy. Zwierzęta bowiem nie mają wolnej woli, zatem nie mogą postępować "moralnie". Zwierzęta zawsze postępują instynktownie. Tygrys rozszarpujący antylopę nie zrobił nic złego, tak, jak pies, który zagryzł kota. Złem może być jedynie postępowanie właściciela psa, który go poszczuł, samo zwierze zawsze robi to, co mu zew krwi nakazuje.

Zatem w jaki sposób karma zwierząt może być dobra, albo zła? I nie mówię tu o obroku dla konia. Czy też może to my, ludzie, oceniamy, że krową to się zostaje w nagrodę, a szczurem za karę? I co dalej? I jak się "odwali szczurzą zmianę", to automatycznie w następnym wcieleniu stajemy się krową? Przecież to się nie trzyma kupy.

Jednak i tak nie ma to absolutnie żadnego znaczenia, ponieważ nie pamiętamy ani naszych poprzednich wcieleń, ani nie będziemy pamiętać w przyszłości naszego, aktualnie przeżywanego życia. Tak, tak, wiem, Shirley MacLaine podobno pamięta. I na co dzień rozmawia nie tylko ze swoimi poprzednimi wcieleniami, ale także ze swoimi przyjaciółmi z innych planet. Lecz ja nie mówię o ludziach, którzy się powinni leczyć u psychiatry, ale o sobie i o Tobie, drogi czytelniku. Ani ja, ani Ty nie pamiętamy żadnego poprzedniego wcielenia, prawda? Zatem... nawet, gdyby ono było, nie miałoby to dla nas żadnego znaczenia.

W praktyce wyznawca wiary w reinkarnację niczym się nie różni od ateisty. Dla jednego i dla drugiego koniec ziemskiego życia oznacza nicość. Ich pamięć, jestestwo, samoświadomość istnienia znika. To, czy się nasza dusza odradza w innym ciele, czy też nie istnieje w ogóle, z praktycznego punktu widzenia nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Dla umierającego wyznawcy New Age, czy hindusa, czy buddysty, czy też ateisty, śmierć oznacza koniec i pustkę.

Tymczasem prawda jest zupełnie inna. Prawda jest taka, że nasza dusza powstaje, stworzona przez Boga, w momencie naszego poczęcia. Powstaje z niczego, ale nigdy nie przestaje istnieć i istnieje wraz z pamięcią i ze świadomością tego, kim jesteśmy. W Liście do Hebrajczyków czytamy, że "postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd". Raz to znaczy raz. A jak sąd, to musimy mieć pamięć tego, za co nas Sędzia będzie sądził.

Święty Jan Chrzciciel nie był Eliaszem po reinkarnacji. Sam to potwierdził:

Takie jest świadectwo Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: Kto ty jesteś?, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: Ja nie jestem Mesjaszem. Zapytali go: Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem? Odrzekł: Nie jestem. Czy ty jesteś prorokiem? Odparł: Nie! (J 1, 19-21)

Zatem gdy Jezus mówi, że

Wszyscy bowiem Prorocy i Prawo prorokowali aż do Jana. A jeśli chcecie przyjąć, to on jest Eliaszem, który ma przyjść. (Mt 11, 13-14)

... to nie mówi, że św. Jan jest zmartwychwstałym Eliaszem, ale, że to św. Jan jest tym, kogo zapowiadał Malachiasz, mówiąc, że przyjdzie taki prorok jak Eliasz:

Oto Ja poślę wam proroka Eliasza przed nadejściem dnia Pańskiego, dnia wielkiego i strasznego. (Ml 4,5)

A skąd wiemy, że to nie sam Eliasz? Bo nam to wyjaśnia św. Mateusz:

Wtedy zapytali Go uczniowie: Czemu więc uczeni w Piśmie twierdzą, że najpierw musi przyjść Eliasz? On odparł: Eliasz istotnie przyjdzie i naprawi wszystko. Lecz powiadam wam: Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał. Wtedy uczniowie zrozumieli, że mówił im o Janie Chrzcicielu. (Mt 17, 10-13)

Eliasz został zabrany do Nieba i nie powraca tu w niekończącym się cyklu kolejnych reinkarnacji. Spotkanie z nim będzie możliwe dopiero wtedy, gdy i my będziemy w Niebie. Chyba, że Bóg da nam łaskę mistycznego przeżycia, podobnego do tego, jakiego świadkami byli wybrani apostołowie:

Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim. (Mt 17, 1-3)

To jednak nie ma nic wspólnego z reinkarnacją.

Nie było też reinkarnacją Wcielenie Pana Jezusa. W momencie Poczęcia Jezus otrzymał ludzką duszę, ale to nie było nowe wcielenie istniejącej duszy. I po Jego śmierci Jego dusza nie powędrowała do innej osoby. Pan Jezus, prawdziwy i jedyny Bóg, JEST. JEST w momencie stworzenia świata, JEST w momencie wcielenia, JEST w dniu swych narodzin w Betlejem i JEST w dniu Sądu Ostatecznego. JEST poza czasem i ponad czasem. Ale na osi upływu czasu stał się On w pewnym momencie historii Świata człowiekiem. Otrzymał ciało i duszę jak każdy z nas. Nigdy jednak nie przestał być Bogiem, ani nigdy nie utracił świadomości, że JEST Bogiem. A dziś, będąc w Niebie, nadal pozostaje tym samym prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Ze swą ludzką duszą, która nigdzie nie powędrowała.

Nie wiem jak 32% Polaków może pogodzić swą wiarę w reinkarnację z faktem, że, przynajmniej nominalnie, w większości są katolikami. Nie wiem, ale się domyślam. Jest to możliwe tylko dlatego, że dzisiaj myślenie sprawia zbyt wielki wysiłek. Ludzie powtarzają brednie po innych, nie zastanawiając się nad tym, czy to ma jakikolwiek sens, czy nie. Ważne, żeby to było "trendy" i "cool", żeby było "nowoczesne", a nie takie zacofane, jak "zwykłe chrześcijaństwo".

A że jest to bez sensu? Że naraża nas na utratę zbawienia? Że prowadzi do takiego życia, które konsekwentnie pozbawia nas łaski uświęcającej i prowadzi do potępienia? No przecież właśnie dlatego wierzymy w reinkarnację, żeby się takich przesądów jak sąd i piekło nie bać! Jakie potępienie, jak po śmierci żadnego sądu nie ma? Hulaj dusza, a jak coś zawalimy, to co najwyżej następny "wehikuł" naszej duszy pomęczy się troszkę. To już nie mój problem, tylko jego i mojej duszy z amnezją, która nie będzie pamiętać, że ja to ja.

Wszystko się sprowadza do tego, co zrobili Ewa i Adam w rajskim ogrodzie:

Wtedy rzekł wąż do niewiasty: Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło. Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. (Rdz 3, 4-6)

My wszyscy chcemy być jak Bóg. Nie chcemy, by On nam mówił, co jest dobrem, a co złem. My sami chcemy o tym decydować. Ale ta perspektywa Sądu Ostatecznego nam strasznie bruździ, więc lepiej pomieszać nasze chrześcijaństwo z New Age, dodać trochę buddyzmu, troszkę hinduizmu, jakąś medytację, jakieś wierzenia w cykl reinkarnacji kończący się rozpłynięciem się w niebycie nirwany i już można wszystko: Hulaj dusza, piekła nie ma. A że to sprzeczne z nauką Kościoła? "Ja wierzę w Boga, ale nie wierzę w Kościół". Yeah, right. W boga, którym jest mój własny brzuch.

Skoro jesteśmy przy 3 rozdziale Księgi Rodzaju, warto wspomnieć, że jest on nazywany protoewangelią, bo Bóg tu zapowiada to, co miało się stać tysiące lat później:

Wtedy Pan Bóg rzekł do węża: Ponieważ to uczyniłeś, bądź przeklęty wśród wszystkich zwierząt domowych i polnych; na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni twego istnienia. Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę. (Rdz 3, 14-15)

I tak doszliśmy do dzisiejszego dnia. Potomek Niewiasty narodził się w Betlejem i trzydzieści trzy lata później zmiażdżył głowę wężowi. Dał nam życie wieczne. Dał nam łaskę, umożliwiającą wieczne życie i okazał nam miłosierdzie. Zatem zamiast mydlenia sobie oczu bredniami o reinkarnacji może warto oddać pokłon Temu, na którego przyjście w Adwencie tak niecierpliwie czekamy? Może warto się zastanowić nad bezsensem reinkarnacji i przyjąć całym sercem to, co jest Prawdą?

Warto to zrobić, bo Prawda zawsze jest najpiękniejsza.

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024

Ostatnio dodane