No to co, wychodzimy?
dodane 2013-09-26 11:36
...Na pewno większość z nas słyszało o Ruchu Oazowym i choć trochę wie, na czym polega jego idea...
„To, co? Wychodzimy?”
Tak zapytał kilka dni temu pewien kapłan mając na myśli Mszę Św. Nie byłoby w tym nic specjalnego, gdybyśmy nie siedzieli w sobotnie przedpołudnie przy kawie w przyjacielskiej atmosferze u nas w pokoju…
Ale może po kolei… Na pewno większość z nas słyszało o Ruchu Oazowym i choć trochę wie, na czym polega jego idea. W sumie nigdy do Oazy nie należałam. Mojemu głębszemu poznaniu Boga, nawróceniu rzec by można, posłużyła raczej Odnowa w Duchu Świętym. Ale tak się złożyło, że sporo wiem o Oazie dzięki swojemu mężowi. On do tego Ruchu należał w niełatwym czasie – od pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. Być może tu u nas, na tzw. ścianie wschodniej, represje ówczesnych rządów nie były aż tak dotkliwe, ale z wyjazdami rekolekcyjnymi łatwo nie było! Zdarzyło się również tak, że termin rekolekcji za dwa dni, a nie ma miejsca… Co dalej? Spotkanie modlitewne… i kołaczące się we wszystkich głowach pytanie: „Jedziemy czy nie jedziemy?” „Ale nie wiemy gdzie???” Jak krótka piłka decyzja jednego z chłopaków: „Wy się módlcie, a my (on i jeszcze jeden z grupy) jedziemy szukać…”
Przypomnę, że to był czas, kiedy o komórkach czy Internecie nikt w Polsce nie słyszał! Powszechnie znana była jednak wszędobylska „troskliwość” milicji i w związku z tym wymuszona ostrożność księży na parafiach i wszelkich osób z Kościołem związanych… Ale cóż przy tym wszystkim znaczy wiara i młodzieńczy zapał?
Grupa w Lublinie w kościele na modlitwie, a dwóch Jacków[1] w drodze w nieznane… „Jedziemy, ale gdzie?” - wspomina po latach jeden z nich. Obecnie od wielu lat kapłan…
Najpierw pojechali do najbliższego powiatowego miasta. A to dlatego, że wracająca z rekolekcji dziewczyna z „foską” sama ich zaczepiła z prośbą o pomoc (Foska to skórzany krzyż z emblematami Ruchu Oazowego noszony na rzemyku na szyi). Początkowo mieli nadzieję, że jej proboszcz z podlubartowskiej wioski ich przyjmie. Gdy okazało się, że nic z tego nie będzie wyruszyli dalej w nieznane… Przypomnieli sobie wtedy o jednym koledze z grupy – obecnie moim mężu. Z odległości ponad 30 km, znając tylko imię, nazwisko i wiedząc, że mieszka „gdzieś niedaleko jeziora” po kilku godzinach dotarli na jego podwórko J. Tzw. traf chciał, że u kolegi akurat był wolny stary dom i oczywiście - co jest normalne na wsi - stodoła ;) Rodzice kolegi się zgodzili, więc pędem, piechotą na skróty, do miejscowego proboszcza. Tam też po ciekawej dyskusji w końcu zgoda. Oczekiwany efekt = miejsce na rekolekcje JEST J ALLELUJA!
Właśnie w tym roku, z okazji rocznicy tego wydarzenia, postanowiliśmy zorganizować spotkanie w tym miejscu, u rodziców męża. Tylko niestety starego domu od lat już nie ma, został rozebrany… Ale stodoła jest i ma się dobrze ;) i miejsce zostało z tymi samymi osobami.
Szkoda, że wielu z uczestników tych wydarzeń nie mogło przyjechać na spotkanie rocznicowe… Ale nie to okazało się najważniejsze… Myślę, że na chwilę wróciła atmosfera tamtego czasu. Zwłaszcza, że oficjalnie zaczęliśmy od Mszy Św. w tym samym kościele co przed laty… I to o tym spotkaniu z Chrystusem przypominał nam ks. Jacek….
[1] Na potrzeby publikacji zmieniono imiona bohaterów
Pomocą redakcyjną służył Ks. Jacek - Bóg zapłać