Ja wiem, że życie nie jest łatwe i należy się zmagać z jego przeciwnościami. Tak wzniośle się mówi, że trudy hartują, czy bardziej potocznie : co nas nie zabije to nas wzmocni!
Ja wiem, że życie nie jest łatwe i należy się zmagać z jego przeciwnościami. Tak wzniośle się mówi, że trudy hartują, czy bardziej potocznie : co nas nie zabije to nas wzmocni! Cóż jednak ma to wspólnego z bezsensownością, żeby nie powiedzieć bezdusznością czy głupotą przepisów naszego prawa, które zamiast ułatwiać, normować postępowanie komplikuje lub wręcz uniemożliwia codzienne życie?
Jak to jest, że gdy na świat przyjdzie chore dziecko, to tylko na rodziców zrzuca się wszelką odpowiedzialność? A przecież, przeciętny rodzic nie kończył medycyny, psychologii czy pedagogiki specjalnej, żeby od pierwszej chwili był w stanie ocenić stan swojego maleństwa i w razie potrzeby umiał wystawić trafną diagnozę i jeszcze udzielić fachowej pomocy! Skąd ma wiedzieć, czy wszystko jest w porządku? A niech na nieszczęście pojawi się jakiś defekt i to wykryty zbyt późno, bo oczywiście żaden lekarz nie przyzna się do swojego niedopatrzenia czy wręcz ignorancji! To nasze prawo kogo wtedy poprze? Oczywiście państwową służbę zdrowia, a jakże , to przecież rodzic jest wszystkiemu winny!
Jak to jest , gdy już owe defekty zostaną dokładnie – jak nakazano opisane? Z opinią lekarza idźmy do naszego państwa po pomoc. I co? Przecież szanowni państwo ustalający przepisy w rządzie nie mający rodzin, bądź cieszą się posiadaniem zdrowego potomstwa, nie mają bladego pojęcia co to znaczy mieć chore, czy upośledzone dziecko… Cóż więc ? Z wielką łaską dostaniemy dla głęboko upośledzonego dziecka czy autysty raptem ze 150 zł miesięcznego zasiłku! Ale dużo, prawda? Tak nawiasem mówiąc we Francji na osobę upośledzoną przypada ok. 300 € - taka „subtelna” różnica……..
Jak to jest, że wciąż gorszy start i dostęp do odpowiednich instytucji mają mieszkańcy wsi? W wiejskich szkołach, ilość przeznaczonych na rewalidację czy jakiekolwiek zajęcia indywidualne zazwyczaj zależy od „widzimisię” pana wójta jako szefa organu prowadzącego szkołę. „A po co takiemu przyznawać 10 godzin?” Pan wójt wtedy zapyta, choć poradnia właśnie tyle zaleciła na zajęcia? Przecież i tak się niczego nie nauczy, wystarczy 8 prawda? A to, że dostaje grubo większą subwencję na płace dla nauczycieli upośledzonych dzieci, to już fakt niewarty wzmianki…
Jak to jest, gdy …bo to jeszcze nie koniec absurdów z chorym dzieckiem w tytule, trzeba działać wbrew sobie lub przepisom prawa? Jedną z instytucji zajmującej się edukacją w szerokim tego słowa znaczeniu są szkoły specjalne. Część z nich organizuje internaty. Praca z dziećmi upośledzonymi to nie tylko mozolny, całodobowy wysiłek, aby wprowadzić je na drogę w miarę samodzielnego funkcjonowania w domu czy środowisku lub nauczenia podstawowych umiejętności czytania i pisania. Praca z tymi dziećmi to także dbanie o zdrowie. Jest to szczególnie istotne, bo poważna większość z nich cierpi na rozmaite schorzenia. Najczęstsze to epilepsja i cukrzyca. Cóż jednak zrobić może najdoskonalszy opiekun, gdy w wielu przypadkach ma dosłownie związane ręce! Czemu? Jak większości z nas wiadomo, cukrzyca czy padaczka wymagają stałego przyjmowania leków, a … nauczyciele w myśl polskiego prawa podawać leków swoim wychowankom nie mogą! To ja pytam jaki sens ma w takiej sytuacji funkcjonowanie internatu? Powie mi ktoś a pielęgniarka? Na zatrudnienie takowej oczywiście nie ma funduszy…
I pytam co ma uczynić nauczyciel w razie nagłego pogorszenia zdrowia czy ataku, które są niestety dość częstą przypadłością? Złamać prawo czy patrzeć jak dziecko się dusi i ze stoickim spokojem czekać na pogotowie?
Tak to właśnie jest, że poskarżyć się można tylko Panu Bogu…