O Maryi
dodane 2011-01-26 15:25
Jakiś czas temu, ostatecznie wymęczona opieką nad dziećmi, załamana dręczącymi nas chorobami i z czarnymi wizjami przyszłości, poszłam do kościoła, żeby tę sprawę powierzyć Panu i zaczerpnąć od Niego trochę sił do znoszenia codzienności.
Dowlokłam się do kościoła na ostatnich nogach i pierwsze, co zobaczyłam, to pogodny w tonacji i kiczowaty stylistycznie obrazek Matki Bożej radośnie wpatrzonej w Dzieciątko. Na chwilę opadły mi ręce. Przyszłam przecież zwierzyć się z tego, że nie daję rady, że nie mam siły, że czasami nachodzą mnie myśli: "W co ja się wpakowałam?" i że nie jestem pewna, czy uda mi się powstrzymać przed uderzeniem starszego synka, kiedy znów się rozbryka, że brakuje mi rąk do ogarnięcia całego domowego bałaganu. Czy o czymś takim można powiedzieć takiej idealnej matce, jaką z pewnością była Maryja? Czy Ona zrozumie, czy też Jej potępienie przygniecie mnie jeszcze bardziej? Czy ta uśmiechnięta, spokojna kobieta z obrazu wie, że można się miotać tak, jak ja?
W końcu zrezygnowana zawróciłam do domu. Czułam się przez chwilę tak, jak czuje się człowiek, który poszedł się zwierzyć ze swoich problemów najlepszemu przyjacielowi i usłyszał: "Nic mnie to nie obchodzi". Nagle jednak do mojego pracującego na zwolnionych obrotach umysłu dotarło, że Maryja, ikona matki, na tym przesłodzonym obrazie to tylko zafałszowanie rzeczywistości. Prawdziwa Maryja doświadczyła wszystkich trudów życia, bólu porodu, ubóstwa i niepewności, nieobcy był Jej lęk o dziecko, a na końcu przyszło Jej pochować swego Syna. Uświadomiłam sobie, jak niewiele o Niej wiem i jak rzadko myślę o tym, jaka była.
Teraz już z wielkim dystansem patrzę na wszystkie wizerunki Maryi. Bliższa jest mi wizja Jej życia opisana choćby w zeszłorocznym świątecznym numerze TP.