Cień śmierci
dodane 2011-01-26 15:21
Kiedy mój młodszy synek miał zaledwie 5 tygodni, zdarzył nam się bardzo przykry wypadek. Poślizgnęłam się na mokrej podłodze i z dzieckiem w ramionach upadłam, a mały uderzył się w główkę, i to dość mocno. Długo nie mogłam się potem opanować, nie mogłam przestać płakać i obwiniać się za to wszystko. Rozczulił mnie starszy synek, który - przerażony moimi łzami - przytulał mnie i powtarzał: "Mama, nie płacz". Pozornie nic się nie stało, ale przeżyty strach został we mnie gdzieś głęboko.
Niedawno mały trafił do szpitala. Wszyscy mi powtarzali, że takie małe dzieci są odporne, że przez pierwsze pół roku mam spokój z chorobami. Niestety, pozwoliłam sobie w to uwierzyć, pozwoliłam sobie na to tak złudne poczucie bezpieczeństwa, na beztroskę. A w szpitalu zetknęłam się z taką dawka ludzkiego cierpienia, że dotąd nie mogę się z tego otrząsnąć. Smutne twarze rodziców, u których dziecka mimo wielu prób nie było poprawy. Tupot kroków pielęgniarek na korytarzu, kiedy biegły do noworodka z kolejnym bezdechem. Dwutygodniowe maleństwo dręczone wysoką gorączką. Maluch z zespołem Downa tuż obok nas. Dziewczynka z domu dziecka, która z całym szpitalnym koszmarem musiała zmagać się zupełnie sama. Rozpaczliwy krzyk mojego syna, któremu po raz czwarty zmieniano wenflon.
Nie umiem nadal pogodzić się z chorobami, nie umiem pogodzić się ze śmiercią. W najczarniejszych koszmarach widzę moje dzieci martwe w moich ramionach. Odsuwam te obrazy daleko od siebie, ale są chwile, że wracają z całą mocą. W tych ostatnich tygodniach wracały aż za często, bo zbyt wiele strachu przeżywałam na jawie. Jeszcze wciąż nie umiem normalnie żyć w cieniu śmierci. Być może nauczenie się tego to zadanie na całe życie. Z własną śmiercią się godzę, ale nie umiem pogodzić się z tym, że mogłaby zabrać mich bliskich.