Uncategorized
Nadawać się na matkę
dodane 2010-01-12 13:49
Po ostatnio prowadzonych rozmowach z pewnymi osobami zrodził się w mojej głowie smutny i przykry wniosek, że chyba moja niepłodność nie była przypadkowa, że Pan Bóg wiedział, co robi i że nie trzeba było pomagać sobie farmakologią, tylko zostawić sprawy swojemu biegowi... Dlaczego? Bo wychodzi na to, że ja nie za dobrze nadaję się na matkę.
Do trzeciego, a najlepiej czwartego roku życia dziecka powinnam siedzieć z nim w domu, a nie oddawać go pod opiekę żłobka, w którym ciągle choruje. To opinia naszej lekarki.
Na kobietach z dziećmi nie można polegać, bo nigdy nie wiadomo, czy w pracy zrobią wszystko, co im się powierzy. To zdanie jednej z koleżanek z pracy.
Powinnam sobie świetnie radzić z prowadzeniem domu, niezależnie od tego, że mam kręcące się pod nogami dziecko. "Ład jest kwestią organizacji" i wszystko da się w domu zrobić, kiedy dziecko nie śpi. Tak funkcjonuje większość moich forumowych znajomych. Szczerze podziwiam, zazdroszczę i zupełnie sobie tego u siebie nie wyobrażam.
A ja potrzebuję swojej pracy. Traktuję ją poważnie, uszczęśliwia mnie. Lubię ten moment, kiedy zanurzam się w zupełnie innym temacie niż kuchnia dla dwulatków i uwielbiam chwilę, kiedy wracam do domu i mogę przytulić synka. Dom nie jest prowadzony perfekcyjnie, nigdy nie był i - nie oszukujmy się - nie będzie. Sprzątanie zawsze będzie dla mnie na dalszym miejscu niż posiedzenie z mężem i synem. Chociaż wiem, że spełniam się w tym, co robię i że tworzymy szczęśliwą rodzinę, te porównania z innymi wciąż siedzą z tyłu mojej głowy i sączą jad. Zaczynam wątpić, czy rzeczywiście jestem dobrą matką, żoną, człowiekiem. Powinnam albo odrzucić te porównania raz na zawsze (tylko jak?), albo całkowicie się zmienić tak, żeby wpisać się w to, czego się ode mnie oczekuje: lśniącego porządku w domu, zawsze zdrowego i uśmiechniętego dziecka w wyprasowanych ciuchach, lodówki pełnej smakołyków, a do tego wiecznego uśmiechu i bycia ozdobą domu.
Nie podołam temu. Miotam się między pracą a dzieckiem. Umawiając sale na konferencję, staram się choć na kilka minut zająć Młodego zabawą. Ogarniam dom powierzchownie, kiedy mąż może posiedzieć z dzieckiem albo kiedy ono śpi. Gotuję obiad na kilka dni i zakupy też planuję z wyprzedzeniem. Bywam zmęczona, zdenerwowana; bywa, że mam dość towarzystwa marudzącego cały dzień Jaśka. Wniosek prosty - nie radzę sobie z byciem żoną i matką. A przecież chciałabym mieć liczniejszą jeszcze rodzinę...