Uncategorized
Nasz kolejny Dzień Dziecka Utraconego
dodane 2009-11-07 10:29
W pokoju obok śpi nasz syn. Jego istnienie stało się już dla mnie tak naturalne, że nie wyobrażam sobie, że mogłoby go nie być. A przecież kiedyś go nie było. Więcej – miał przecież nigdy nie pojawić się w naszym życiu…
Nigdy nie liczyłam się z tym, że mogłabym nie móc mieć dzieci. Przecież tak łatwo zajść w ciążę! Wokół pełno przykładów ludzi, którzy dziecka nie planowali, a ono wcale ich o zdanie nie pytało.
Nigdy nie brałam pod uwagę tego, że mogę stracić oczekiwane dziecko. Poronienie znałam z opowiadań, z literatury. „Do diabła, ja nie należę do tych słabowitych kobiet, które ronią!” – tak mówiła Scarlett O’Hara i tak myślałam o sobie. Młoda, względnie zdrowa, dbam o siebie i o dziecko od pierwszej chwili. Mam świetnego lekarza. Dostaję leki na podtrzymanie ciąży. Nic przecież nie może się stać! A jednak na monitorze USG wyraźnie widzę dziecko, którego serce przestało bić; pęcherzyk, który z godziny na godzinę maleje, znika z mojego świata.
Nie wiedziałam, że doświadczenie śmierci dziecka może mnie doprowadzić do całkowitej negacji wszystkiego, czym żyłam; do myśli, że dłużej żyć nie warto. Po poronieniu nie chcę już znać Boga. Miał nas przecież chronić, ofiarował nam dziecko, którego z medycznego punktu widzenia miało nie być. A teraz odwrócił się, zapomniał? Bardzo dobrze, ja też o Nim zapomnę. Nie warto się modlić, nie warto żyć zgodnie z Jego nauką, skoro im staram się być wierniejsza, tym ciężej mi w życiu. „Dlaczego mnie przed tym nie uchroniłeś, Panie? Dlaczego my? Dlaczego wszyscy wokół cieszą się dziećmi, a mój mąż ma resztę życia spędzić z felerną kobietą, która nie umie donosić ciąży?” Piję, choć nigdy wcześniej tego nie robiłam. Chcę się jakoś znieczulić, nie pamiętać, nie widzieć. Kuszą mnie buteleczki lekarstw. Łatwe, szybkie rozwiązania. Sylwia Plath – ona też przecież poroniła… Ale ja mam elektryczny piekarnik, nie dam rady puścić gazu i zasnąć na podłodze.
Nie wiedziałam, że jestem zdolna do tego, żeby zazdrościć innym ich szczęścia. Kiedyś rzadko zwracałam uwagę na kobiety w ciąży. Teraz widzę je na każdym kroku. Dziecięce wózki jadą po ulicy stadami. W kościele, w autobusie widuję cienie mojej córki. Takie włosy by miała. Taka duża byłaby teraz. Ujmujący bezzębny uśmiech, którego nigdy u niej nie zobaczę. Dławię się łzami, zaciskam zęby, żeby nikt nie widział, jak mi ciężko. Żyję normalnie, pracuję normalnie, ale czasem wieczorami rozpadam się na kawałki, zalewam łzami i nie umiem się pozbierać. Napięcie powstrzymywanych uczuć doprowadza mnie w końcu do tego, że wybucham, robię się wredna, agresywna, unikam kontaktu z ludźmi, którym się wydaje, że w dwa miesiące po poronieniu rana już się zabliźniła i można spokojnie oglądać zdjęcia z czyjegoś USG, że w osiem miesięcy po poronieniu można wziąć na ręce noworodka. Nie można.
Nigdy nie sądziłam, że tyle dzieci umiera każdego dnia. Kiedy wchodzę na forum, widzę, że to, co czuję, co myślę, nie jest niczym nowym.
Nigdy nie widziałam oddzielnej kwatery dziecięcych grobów na cmentarzu. Pewnie nie ja jedna. Teraz widuję ją często. Zapalam znicze na grobie córeczki. Powtarzam jej, że tęsknię. Proszę, żeby zaczekała na nas cierpliwie.
Czasem chciałabym zapomnieć o tym, czego się dowiedziałam przez ostatnie dwa lata. Wyrzucić z pamięci słowa „poronienie”, „śmierć”, „wada letalna”, „bezpłodność”. Chciałabym żyć bez świadomości, że dzieci umierają, że chorują, że czasem nic nie można poradzić. Chciałabym znów móc żyć złudzeniem, że to ja rządzę własnym życiem i nie może mi się przytrafić nic, czego nie zaplanowałam.
Jestem chrześcijanką. Mogłabym szukać różnych „owoców” śmierci naszej córki, ale nie umiem. Wiem jedno i wierzę w to mocno – krzyż, który przyjmujemy, to nie jest cierpienie zesłane na nas przez Boga, żeby nas sprawdzić, umocnić, doświadczyć. Krzyż to jest miłość, której staramy się być wierni wtedy, kiedy po ludzku wydaje się to niemożliwe, kiedy to, co do nas przychodzi, przekracza nasze siły. Moim krzyżem jest żyć dalej po poronieniu i nie uciekać do tego, o czym pewnie łatwiej byłoby zapomnieć.