Anioł pasterzom mówił...
dodane 2016-12-28 15:13
Tak, tak, pamiętam. To było wtedy, gdy w Cesarstwie Rzymskim władcą był Oktawian August, a królem Judei Herod Wielki. Cezar wysłał rozporządzenie, aby przeprowadzić w całym świecie, czyli cesarstwie, spis ludności. Wcześniej był już podobny spis za czasów Kwiryniusza - wielkorządcy Syrii. Tak jak wtedy, obecny spis prowadzono według miejsca pochodzenia głowy rodziny. Zatem kto żyw zabierał całą swoją rodzinę i podążał do miejsca swojego pochodzenia, do domu ojca. Rodziny urządzały całe pielgrzymki: żona, dzieci, krewni... wszyscy szli razem. Ależ było zamieszanie: jedni szli w tą, a inni w drugą stronę.
Moja rodzina od dziada, pradziada przez cały czas mieszkała w niewielkim miasteczku niedaleko Jerozolimy - w Betlejem. Więc nigdzie się nie wybieraliśmy. To do nas przychodziły tłumy ludzi. Cieszyliśmy się bardzo, bo przyszli też w gościnę nasi krewni z daleka. Tak dawno ich nie widzieliśmy. Ale trzeba było też wykonywać swoją pracę: wypasaliśmy stada owiec i kóz, a na noc zaganialiśmy je do groty, gdzie mieściły się stajnie.
Pamiętam... tamtej nocy nie było gdzie zagnać trzody. Było tyle ludzi w miasteczku, że nie mieścili się w gospodach. Niektórzy wynajmowali pomieszczenia w domach gospodarzy, a nawet w stajniach. Z kolegami siedzieliśmy przy ognisku i pilnowaliśmy trzody na polu niedaleko Betlejem. Trochę rozmawialiśmy o tym co się tu dzieje, żartowaliśmy, byleby nie zasnąć. Czuwaliśmy, aby nasza trzoda nie rozpierzchła się w polu.
Nagle... cóż to? co za jasność? cóż za blask? Nigdy takiego nie widziałem. Przestraszyliśmy się bardzo. Wręcz oniemieliśmy. Zerwaliśmy się wszyscy na równe nogi, prawie gotowi do ucieczki. Stanął przed nami anioł Pański i rzekł: "Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś bowiem w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan. To będzie znakiem dla was: znajdziecie Niemowlę owinięte w pieluszki i leżące w żłobie". Jeszcze nie zdążyłem ochłonąć, a tu słyszę chór aniołów, mnóstwo zastępów niebieskich. Wszyscy oni wielbili Boga tymi słowami: "Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał". Ta chwała Pańska zewsząd nas oświeciła. I nagle wszystko ucichło...
Zacząłem się zastanawiać o co w tym wszystkim chodzi. Tak, pamiętam: kiedy dziadek przekazywał nam Pisma, mówił coś o królu Dawidzie i o Betlejem, że to jego rodzinne miasto, że był pasterzem tak jak my, że wybrał go Bóg i zlecił Samuelowi namaszczenie na króla Izraela. Dziadek wspominał też o proroku Micheaszu, który zapowiadał narodzenie Mesjasza w Betlejem. Czyżby o Nim mówili aniołowie? Dziś w mieście Dawida narodził się Mesjasz Pan? Jako dzieciątko owinięte w pieluszki i leżące w żłobie?
No tak... wszyscy oczekiwaliśmy przyjścia Mesjasza. Ale Prorocy zapowiadali Króla, Wybawcę Izraela, Namaszczonego. Oj przydał by się taki Mesjasz, co wyprowadziłby z niewoli Naród Izraelski. Ciągle go ktoś zawłaszczał, ciągle ktoś inny... teraz Rzymianie wzięli górę, a Herod złożył przysięgę wierności, był wasalem Rzymu i nie mógł podjąć sam żadnej decyzji zewnętrznej ani wewnętrznej bez przyzwolenia cesarza. A tu przychodzi na świat małe dzieciątko... do tego położone w żłobie.
Te moje rozmyślania trwały tylko chwilkę. Spojrzałem na kolegów... i oni też byli pełni zadumy i refleksji nad tym co zobaczyli i usłyszeli. Wiele razy rozmawialiśmy o tych wszystkich proroctwach dotyczących Mesjasza... Trąciłem łokciem najbliżej stojącego kolegę i powiedziałem, żeby pośpiesznie udać się do Betlejem i zobaczyć co się tam zdarzyło. Szybko zabezpieczyliśmy nasze stado tak, aby nie rozproszyło się, a sami udaliśmy się w stronę miasta.
Nie uszliśmy daleko. Przy grocie, w której przeważnie były trzymane zwierzęta, należącej do moich obecnych gospodarzy i położonej na obrzeżach miasta, widać było jakieś poruszenie: różne zwierzęta stały wkoło wejścia i zaglądały ciekawie do środka, a co niektóre aż przyklękały na przednie golenie. Postanowiliśmy i my zajrzeć do środka. I... padliśmy wszyscy na kolana...
Naszym oczom ukazało się to wszystko o czym Pan nam objawił. Niemowlę owinięte w pieluszkę leżało sobie w żłobie i cicho kwiliło. Obok siedziała Jego matka i z tkliwością wpatrywała się w nowonarodzone Dziecię. Wokoło krzątał się mężczyzna, który co i rusz podchodził do kobiety i dotykał jej ramienia, włosów, ciekawie zaglądał do Maleństwa.
Na ten widok oniemiałem...Tyle ciepła, tyle życzliwości, tyle serdeczności, tyle miłości, tyle dobroci... Czy to się dzieje naprawdę? I do tego ta nędzna grota: taka uboga, tylko jeden żłób zachowany, wszędzie wokoło tylko siano, wszędzie ciemno i chłodno... I ten blask bijący od dzieciątka... Wielką radość widać było na twarzach tych ludzi. Radość i pokój pomimo takich trudnych warunków i poniesionego trudu zarówno związanego z podróżą jak i z samymi narodzinami dziecka. Czułem się jak urzeczony.
Nie wiem jak długo trwaliśmy w takich postawach. Spojrzałem na twarze współtowarzyszy i odniosłem wrażenie, że oni przeżywają to co widzą bardzo podobnie do mnie. Wtem podszedł do nas mężczyzna, a my podnieśliśmy się na równe nogi i na przemian zaczęliśmy mu odpowiadać to, co nam się przydarzyło przy trzymaniu straży przy trzodzie.
Mówiliśmy o zwiastowaniu anioła Pańskiego, o narodzinach Dzieciątka, które zostanie owinięte w pieluszki i położone w żłobie, o radości, która będzie udziałem całego narodu, o narodzeniu w mieście Dawida Zbawiciela, którym jest Mesjasz, Pan, a także o wyśpiewywanych przez mnóstwo zastępów niebieskich hymnach i uwielbieniu Boga na wysokości. Mówiliśmy, że Zbawiciel przyniesie pokój ludziom, których sobie upodobał i to, że dostrzegamy tą radość i pokój tu, w tym betlejemskim żłobie wśród tej rodziny.
Mężczyzna nic nie odpowiadał. Uśmiechał się tylko i potakiwał głową tak, jakby o tym wszystkim wiedział. Na koniec zdradził tylko, że nazywa się Józef, a ta kobieta, która urodziła jego Syna to Maria - jego żona. Dziecku zaś nadadzą imię Jezus. Później wrócił do Marii i znów czule wspierał ją swoją obecnością. Kobieta też nic nie mówiła, ale na jej twarzy malowała się zaduma i refleksja nad tym co od nas usłyszała.
Towarzyszyliśmy jeszcze trochę rodzinie i adorowaliśmy to nowonarodzone Dziecię. Ale radość nas rozpierała. Trzeba było się nią podzielić z innymi. Poszliśmy więc do Betlejem, gdzie zaczęło już świtać. Wszystkim napotkanym osobom mówiliśmy o ukazaniu się anioła Pańskiego i narodzinach Zbawiciela. Wysławialiśmy i uwielbialiśmy Boga za wszystko co słyszeliśmy i widzieliśmy. Rozmowom nie było końca i co i rusz któryś z nas dostrzegał coś nowego w tym co się nam przytrafiło. Ludzie dziwili się temu co słyszeli, nie mogli uwierzyć, że w tym maleńkim Dzieciątku przyszedł na ziemię Zbawiciel.
Mnie szczególnie zastanawiało to, że Bóg wybiera sobie ludzi, którym pozwala doświadczać siebie i zsyła na nich pokój. No bo dlaczego my pasterze? Dlaczego akurat ja? Niczym szczególnym w życiu się nie zasłużyłem. Żyje sobie z dnia na dzień polecając Bogu swoje życie. Nie mam władzy, ani pieniędzy. Czasem nawet nie ma się gdzie umyć porządnie. Staram się pomagać innym, jeśli tylko mogę. Żyję prosto i zwyczajnie... czasem tylko rozmawiam z kolegami o wielkich rzeczach, które uczynił Pan Bóg. A tu zostałem zaproszony do tronu samego Boga....