Dziennik
Żonie puszczają nerwy
dodane 2011-06-10 10:20
Zraz ma rację, że role się zmieniają i facet może być na utrzymaniu kobiety, ale ani Ona ani ja nie mamy w sobie na to zgody.
Córka nasza starsza uszkodziła w ubiegłym tygodniu nogę. Diagnostyka w toku, ale pierwsze rokowania brzmiały 'do siedmiu lat rehabilitacji z operacją rekonstrukcyjną na końcu'.
W sobotę kolega zaopatrzył Córkę, załatwił protezę z dostawą do domu, wyjaśnił co i jak, mimo, że jest lekarzem dla dorosłych zgodził się ją leczyć. Hossa na prywatnej giełdzie - moje notowania u mnie samego poszybowały.
Popołudniu okazało się, że koleżanki żony już załatwiły konsultacje u swoich kolegów. W rodzinie słyszę, że ten lekarz (mój kolega) jest kiepskim lekarzem. W niedzielę ponowna punkcja nogi wykonana przez innego lekarza. Bez znieczulenia. Dziecko zapłakane, żona oburzona, ja z satysfakcją, że kolega mój by tak nie zrobił, więc może przestaną narzekać i pozwolą chłopu leczyć dziecko.
Wtorek: psychoterapia.
Dzielę się z terapeutą odczuciem: ilekroć jestem pewien, że coś dobrze robię, jakąś rolę dobrze wypełniam, przychodzi moment, że ktoś lub coś udowadnia mi, że właśnie w tym obszarze jestem zupełnie do kitu.
Przykład: mam przekonanie, że ojcem jestem dobrym, bo wyważonym. Kochającym, ale trzymającym granice. Dwa tygodnie temu, żona powiedziała mi, że nie mam pomysłu na swoje ojcostwo.
Dzielę się z terapeutą w tym kontekście opowieścią o leczeniu córki. Mam przekonanie, że lekarz jest dobry, to udowadniają mi że jest odwrotnie.
Ergo: wczoraj córka wylądowała na konsultacji u innego lekarza, zmienił diagnozę.
SUMA: dziś rano żonie mojej jak co jakiś czas puściły nerwy. Ilość drodnych narzekań przytłacza: nie mam swojej temperówki do kredek do oczu, nie działa mi karta kredytowa do przelewu online, nie mam swojego komputera, nie mam siły iść dziś do pracy, nie ma paliwa w samochodzie.
A ja siedzę jak ten palant i czekam na telefon od pracownika, że załatwił zlecone mu zadanie. Czekam na kontakt ze strony czterech potencjalnych pracodawców. Czekam chyba na cud. Pół życia czekam aż mnie moja żona wyrzuci i może wtedy się opamiętam.
Ale rozumiem jedno: to narzekanie jest z bezsilności i strachu, że nie poradzi sobie z trójką dzieci - córkami i mężem.
Wiecie co - Bóg robi dobre rzeczy, mam tego świadomość. Ale naprawdę nie rozumiem, czego mam się przez to nauczyć.
Od blisko 10 lat jestem na utrzymaniu żony. Dwoję się i troję w moim ziemskim przekonaniu, że robię wszystko by dobrze zarabiać. A jak jestem ewien że jest już dobrze, przychodzi ktoś lub coś i udowadnia, że jest do kitu.
Nic z tego nie rozumiem.
Chłopiec.