Próbuję dziś wyobrazić sobie Maryję, która w samotności wędrując do Elżbiety kontempluje to, czego chwilę wcześniej doświadcza. Idzie w takiej bliskości Boga, jaką mi trudno sobie wyobrazić. Te kilka dni drogi przemyśleń i obcowania z Nim wyraża w powitalnym Magnificat. Hymnie, który zawiera tak bogatą treść, a z racji osłuchania tak trudno mi go medytować i prawdziwie usłyszeć.
To był szalony dzień. Szybka decyzja i wyjazd do Krakowa. Potrzeba zweryfikowania wcześniejszych planów. Jazda w deszczu i szarudze i wiele ciepłych słów. Obopólna radość z przebywania, rozmowy i zrozumienia, mimo często skrajnych poglądów. Trzeba było się spieszyć, bo popołudniu czekała mnie rodzinna impreza, a szkoda, bo tak wiele nie zostało powiedziane. Potem dyskretne wyjście z imprezy, by zdążyć na koncert filharmonii, na którym gościł sam Mistrz W. Kilar. Jak się wali, to wszystko naraz.
Pan Bóg zadbał o to, bym poczuła się w mojej parafii, jak w domu? Czy to coś znaczy?
Wczoraj pisałam o trudności, jaką jest rezygnacja z własnej chwały i nieumiejętności oddania jej Bogu, a dziś do ręki wpadł mi wywiad z GN, w którym jest mowa o obumieraniu sobie. To takie dopełnienie moich przemyśleń, nadanie im właściwego kierunku. Pan Bóg naprawdę troszczy się o mnie…
Wczoraj, wiedząc, że mogę wstać później i pójść wieczorem na Mszę św. z trudem wygrzebałam się z łóżka i ledwo co zdążyłam do szkoły. Kiedy przejeżdżałam skrzyżowanie, stały tam trzy, dość poważnie stłuczone, samochody. Pomyślałam, że być może Pan Bóg mnie uchronił, wykorzystując moje nie najlepsze samopoczucie? Dobry początek intensywnego dzionka - przemknęło mi przez myśl...
Pamiętam ten dzień… Byłam w pierwszej klasie liceum. Odrabiałam lekcje przy włączonym radyjku tranzystorowym, gdy w wiadomościach podano informację o wyborze papieża – Polaka – Karola Wojtyły.
Wystarczy robić swoje, przyznawać się do Jezusa, by zaniepokoić czyjeś serce...
To był ciężki tydzień, całodziennego przebywania poza domem, gdzieś pomiędzy szkołą a szpitalem. Wracałam późno do domu, musiałam też rezygnować ze swoich planów, bo zabrakło mi czasu na ich realizację. A swoje urodziny spędziłam na czuwaniu przy łóżku Mamy, bo właśnie w tym dniu miała operację. Obydwie spędziłyśmy ten dzień razem, jak wiele lat temu, gdy się urodziłam. Wtedy to Ona czuwała przy mnie, teraz odwróciły się nasze role. Był to dla mnie trudny dzień, mimo wielu dowodów ludzkiej życzliwości i pamięci.
Z całą świadomością wybrałam się tam na Mszę, choć wiedziałam, że potrwa ponad godzinę. Rzeczywiście, trwała grubo ponad godzinę...