ON i ja..., moje wędrowanie...
świadectwo?
dodane 2014-08-10 22:24
Wystarczy robić swoje, przyznawać się do Jezusa, by zaniepokoić czyjeś serce...
Pisałam o tym, że w pierwszą niedzielę w sanatorium z całego pokoju byłam sama na Mszy św. Tydzień później do jednej z lokatorek przyjechali w odwiedziny krewni. Wychodząc z kościoła zauważyłam, że druga z nich wchodzi do kościoła na następną Mszę. W ostatnią niedzielę po powrocie z kościoła okazało się wszystkie byłyśmy na tej samej Mszy.
Nie namawiałam do niczego, nie ukrywałam też, że uczę religii, wiedziały kiedy w tygodniu szłam na Mszę. Czasem któraś wprost zapytała, czy idę do kościoła.
Rozmawiałyśmy czasem na tematy wiary. W pokoju nie klękałam do modlitwy. Uznałam, że nie powinnam wprowadzać zakłopotania. Zresztą sama miałabym trudność z określeniem motywacji, dlaczego to robię. Do modlitwy wykorzystywałam chwile samotnych nadmorskich spacerów i te momenty, gdy w pokoju byłam sama.
Przez cały pobyt tak bardzo odczuwałam, jak Pan Bóg czuwał nad wszystkim, że trwałam w dziękczynieniu za każdy dowód Jego obecności, zwłaszcza mojemu Aniołowi Stróżowi, ale o tym innym razem…
Kroczyłam po wodzie, a ON mnie prowadził, a w chwilach nawet łagodnego powiewu wyciągał ku mnie swą rękę...