moje wędrowanie...
żyć na chwałę Boga...
dodane 2012-10-28 21:27
To był szalony dzień. Szybka decyzja i wyjazd do Krakowa. Potrzeba zweryfikowania wcześniejszych planów. Jazda w deszczu i szarudze i wiele ciepłych słów. Obopólna radość z przebywania, rozmowy i zrozumienia, mimo często skrajnych poglądów. Trzeba było się spieszyć, bo popołudniu czekała mnie rodzinna impreza, a szkoda, bo tak wiele nie zostało powiedziane. Potem dyskretne wyjście z imprezy, by zdążyć na koncert filharmonii, na którym gościł sam Mistrz W. Kilar. Jak się wali, to wszystko naraz.
Choć muzyka niełatwa, to fascynowała mnie jej różnorodność i to, że można coś tak wykwintnego wymyślić. Współgranie całej orkiestry i instrumentów dech zapierało, mimo iż nie jestem koneserem takiej muzyki. No właśnie… jeśli słucha się dyrygenta i instrumenty są nastrojone, a wszyscy dążą do tego samego celu (niekoniecznie wynikającego z chęci zarobku), to można stworzyć wspaniałe dzieło. Ale jeśli jakiś muzyk chciałby bardziej zaistnieć, zabłysnąć i nie poddałby się dyrygentowi – dzieło nie byłoby już tak piękne i harmonijne. Choć utwór Orawa w pewnym momencie sprawiał wrażenie, jakby wszystkie instrumenty ze sobą się kłóciły i każdy grał swoje – to było niesamowite doznanie, bo w tym, wydawać by się mogło chaosie, było piękno.
I te doznania wpłynęły dziś na moje przemyślenia. Podczas Mszy miotały się one gdzieś pomiędzy pewnością Bożej obecności i tego, że nieważnym jest własna chwała. Przypomniało mi się wiele sytuacji, gdy czułam, że coś robię niepotrzebnie, że komuś jest to obojętne, że nikt nie wsparł dobrym słowem. Podczas Podyplomowych Studiów Dziennikarskich miałam zajęcia z PR, gdzie zostało powiedziane, że człowiek powinien umieć siebie zareklamować. Ja nie potrafię tego, bo to wymaga zrobienie wokół siebie szumu. Czasem z tej niemocy złościłam się na tych, co w towarzystwie skupiali uwagę wszystkich na sobie. Jednak, gdy się mnie pomija, nie zauważa, lekceważy, nie docenia, jest mi po prostu przykro.
I jakoś wyraźniej dotarło do mnie, że ON widzi wszystko i to, co robię, choć inni tego nie zauważają i to czego nie robię, często z własnej słabości. W obliczu Jego obecności pojawiło się pragnienie, by umieć to, co robię, a czego nie dostrzegają inni Jemu ofiarować. Nie chcieć grać pierwszych skrzypiec, bo przecież nie potrafię na nich grać, a umieć zgodzić się na bycie niezauważoną. To dla mnie spore wyzwanie, wszak znam swoje pragnienia i oczekiwania w tym względzie. Myślenie o tym dało mi wewnętrzny pokój i poczucie szczęścia. Wiem, że warto przestać skarżyć się, użalać, gdy jestem nie dostrzeżona…
Warto zabiegać o ostatnie miejsce?