przez łąki przez góry przez życie

dodane 07:56

Słońce tego dnia dość się ociągało, a niewinnie wyglądające chmurki wyciskały z siebie, co mogły, żeby podkreślić swoją obecność. W końcu dały za wygraną, kiedy wiatr niebezpiecznie zaczął je zdmuchiwać na kraniec nieba. Zdążyła jeszcze skorzystać z tego zamieszania tęcza, która rozciągnęła swe wdzięki niczym kotka po poobiedniej drzemce. 

Obciążeni plecakami z dyndającymi metalowymi kubkami, przewiązani w pasie flanelowymi koszulami, przystanęli na chwilę, żeby zachwycić się ulotną kolorową siedmiopasmówką niebieską.

Deszcz tylko postraszył, a słońce wreszcie przebiło chmury ostrymi promieniami, kierując je na wyciągające się ku niemu z przyjemnym zadowoleniem twarze.

Pachniała trawa, pachniały kwiaty, powietrze i parująca ziemia też pachniały, przyprawiając o lekki zawrót głowy i powodując odprężenie po dość długiej wędrówce.

Postanowili zrobić sobie przerwę. Łąka sama do tego zachęcała, a owadzie brzęczenie rozleniwiało jak jednostajny szum odkurzacza.

Nie tylko zmysły i mięśnie reagowały na postój w pięknej scenerii. Żołądki włączyły do akcji werble, bo przecież zatrzymanie widokuje jedzenie.

Scyzoryk już podważał wieczko mielonki, a szczerbaty nożyk kroił chleb i rozmiękłe pomidory. Plecak przykryty bawełnianą kuchenną ściereczką w brązowe czajniczki służył za stół, a drzewo na skraju łąki za parasol. Łąkowa orkiestra wygrywała swoje szalone melodie, las nieopodal rytmicznie szumiał.

Siedzieli w milczeniu, wchłaniając posiłek i tę bogatą w dźwięki ciszę.

Palce mieli fioletowe od borówek, które zrywali z niskich gęstych krzaczków na jednej z napotkanych po drodze łąk. Od razu je jedli, przez co i języki stały się fioletowe. Bardzo ich to wtedy rozbawiło i pokazywali sobie nawzajem zafarbowane języki jak dzieci w szkole, śmiejąc się przy tym i prezentując przy okazji akrobacje językowe – umiejętność zwinięcia języka w rurkę, a nawet dotknięcia jego koniuszkiem czubka nosa.

Teraz jednak siedzieli zdawałoby się poważnie, ale lepiej to określić – medytacyjnie. Patrzyli na otaczające ich góry, kołyszące się drzewa, różnokolorowe polne kwiaty, maszerujące mrówki, mieniące się w słońcu ważki. To wszystko, co ich otaczało, przedarło się do ich wnętrza i zaczęło rozsadzać od środka poczuciem spokoju i szczęścia.

Po tęczy nie było już śladu. Białe obłoczki bez pośpiechu przesuwały się po prawdziwie błękitnym niebie. I one, chcąc umilić chwilę oddechu turystom niewątpliwie potrafiącym docenić naturalne piękno, przybierały różne kształty – to ziejącego ogniem smoka, to groźnie wykrzywionej twarzy, to psa z zabawnie wywalonym językiem i rozcapierzonym ogonem.

Zaszeleściło prince polo i był to doskonały moment, żeby wyjąć z chlebaka posklejaną taśmą klejącą wyeksploatowaną przez liczne górskie wypady mapę, zapakowaną w nieprzemakalny woreczek. Fioletowy od borówek palec przesunął się po trasie wędrówki, oczy ogarnęły krajobraz z ukrytymi na drzewach oznaczeniami szlaków, a praktyczny umysł analizował dostępne dane – aktualną godzinę, odległość do przebycia, tempo dotychczasowej wędrówki, stopień trudności pozostałej trasy – i sugerował rychłe zakończenie postoju, tym bardziej, że białe obłokowe baranki zostały wygryzione przez szarometaliczniegranatowe wielkie chmurzyska, chcące zawładnąć niebem rozciągającym się nad głowami turystów.

Jeszcze tylko łyk letniej słodkawej herbaty z termosu zaparzonej z samego rana w schronisku.

Plecaki pozapinane, peleryny na wszelki wypadek wyciągnięte. Spojrzenie wokół, czy niczego nie zapomnieli i w górę, czy stalowość sklepienia przerodzi się w opłakaną atmosferę, czy też jedynie ochroni ich od palącego słońca.

                                                                          ***

Tego jeszcze nie wiedzieli, ale za kilka lat będą przemierzać tę samą górską trasę nękani od czasu do czasu pytaniami: „A daleko jeszcze?” czteroosobowej ledwo odrosłej od ziemi gromadki. Zatrzymają się pod tym samym drzewem na tej samej łące, ogarniając wzrokiem ten sam krajobraz i wdychając ożywcze powietrze z przeplatającymi się zapachami łąki, trawy, lasu, gór. Bo góry też pachną.

Obiorą jajka ze skorupek i rozkroją rozmiękłe pomidory, a fioletowe od borówek niewielkie dziecięce paluszki przemierzą po mapie w ślad za palcem taty trasę, którą przeszły tego dnia na własnych nogach.

Mama wyciągnie jeszcze prince polo i słodzoną herbatę i pomoże córkom zapleść wianki ze stokrotek, mleczy i kwiatów koniczyny.

A to samo słońce da się chłonąć przez wesołe wspólnie wędrujące towarzystwo.

                                                        Kochanym Rodzicom z okazji 50. rocznicy ślubu

Ostatnio dodane

Polecam

Bądź na bieżąco