Wywiad z ...,
Wywiad ze Stróżem...
dodane 2013-05-06 14:36
Jakiś czas temu prowadziłam bloga bez żadnej ściemy. Blog definitywnie zamknięty, ale nie mogę zamknąć pewnych tekstów, które do tej pory wzruszają mnie i podbudowują na duchu. Ten wywiad warto przeczytać.
Mieszkanie na strychu. Późna już godzina, blask lampy mówi do przechodniów, że tutaj jeszcze ktoś nie śpi. Siedzimy wygodnie, w pufach wypchanych styropianowymi kulkami. Trzeba było chwili, żeby dobrze się w nich usadowić. Na ławie mocna, czarna kawa. Ciasto upieczone specjalnie na tę okazję. To taki klimat do nocnych pogaduszek, wtedy człowiekowi otwiera się dusza i nagle jakoś tak łatwiej się mówi, łatwiej zwierza, łatwiej dzieli. Patrzysz na mnie speszony, bo przecież unikasz tego typu spotkań. Nikt nie może cię złapać, a jednak w końcu mi dajesz się ustrzelić. Myślę sobie to cud i jednocześnie znak, że z Tobą należy porozmawiać. Mam nadzieję, że kiedy zobaczysz to na swoim e – mailu, nie zabijesz mnie przy pierwszym, lepszym spotkaniu. O ile jeszcze się spotkamy, może znowu niespodziewanieJ
- Każdego ratujesz tak przy pierwszym spotkaniu? – zaśmiałam się i zaczęłam tą naszą opowieść.
- Nie – uśmiechnął się. – Czasami niektórych trzeba latami…
- Wszyscy Ci dziękują?
- Po co? Za to nie trzeba dziękować. Poza tym niech lepiej się za mnie pomodlą – kwituje szorstko. Nie lubi mówić o dziękowaniu.
Poznałam go na pielgrzymce. Ksiądz jak ksiądz, niby taki jak zawsze a jednak coś przykuło moją uwagę. Był dla ludzi. Był obecny, zawsze dostępny, zawsze otwarty. Dostrzegał także tych, którym pomoc była potrzebna, ale nie umieli o nią poprosić. On bez mrugnięcia okiem podchodził, witał się z cierpieniem jakby byli za pan brat. Umiał też postawić pewne sprawy stanowczo. Nie robił się bardziej lajtowy, tylko po to, żeby mieć zawsze wokół siebie wianuszek fanów. Może dlatego właśnie miał czas dla każdego, kto go o ten czas poprosił. Na postojach jadł zawsze na placu ze studentami. Mówił, że ksiądz jak każdy inny pielgrzym, nie może być wyróżniany.
Tak, już wtedy, stwierdziłam, że o takim człowieku warto mówić, ale on uciekał przed rozmową o sobie, o swojej pracy. Zawsze machał ręką i śmiał się, że marny sługa nie potrzebuje reklamy. Dopiero wczoraj okazało się, że ksiądz Daniel zawitał z grupą studentów w moje strony.
- Pan Bóg jednak chce reklamy – znowu się zaśmiałam. Takie spotkanie nie może być przypadkowe. Wymusiłam zgodę na rozmowę, wywiad czy jakbyś to tam nazwał księże. O dobrych sługach trzeba rozmawiać!
- Pytaj więc – rozłożył ręce. Wcisnął się ze strachem bardziej w pufę i spojrzał na mnie pytająco.
- Jak to się zaczęło… to całe powołanie? Pytanie standard, a jednak wciąż żywe…zawsze o to pytają.
- Prosto, zwyczajnie,. Oczywiście dla mnie samego to było wielkie przeżycie, a jednak decyzja do podjęcia była strasznie trudna. Byłem bardzo dobrym pływakiem i jednocześnie kochałem teatr. Pochodzę z Łodzi, więc sama rozumiesz, że miałem możliwości, miejsca, gdzie mogłem się rozwijać. Będąc w liceum miałem rozmowę w jednym z teatrów, że miejsce dla mnie zawsze się znajdzie. Robiliśmy też sztuki prywatne, w swoim gronie, dla znajomych. Czasami zdarzali się ludzie spoza. Widziałem łzy na ich oczach, kiedy jakaś treść przedstawienia uderzała w którąś strunę w głębi ich duszy. To było niesamowite. Byłem pewny, że to jest to, że to chce robić. Tyle, że w końcu zrozumiałem, że to przemiany człowieka mnie fascynowały. To co się z nim dzieje, a jeszcze bardziej to, że mogłem do niego dotrzeć, że mogłem mu pomóc. Zgłupiałem wtedy, bo zdałem sobie sprawę, że zupełnie nie wiem jak się do tego zabrać. Podzieliłem się tym z moją mamą, która przyparła mnie do muru, kiedy to na widoku pojawiła się matura. Mama skwitowała krótko, że jak tak, to żebym poszedł szukać odpowiedzi w Kościele. Pokiwałem głową, ale w głębi duszy wyśmiałem ją. Bez urazy, szanowałem swoją mamę, ale wtedy do Kościoła mi było nie po drodze. Więc na początku Pan Bóg przywiódł mnie do Kościoła… - usłyszałam cichy śmiech.
- Jak to się stało?
- Zakochałem się. Czemu się dziwisz? – byłam zdziwiona, nie spodziewałam się - Wracaliśmy kiedyś z koncertu metalowego. Nad ranem. Przechodziliśmy obok Kościoła, w którym najwyraźniej coś się działo. Zdziwiliśmy się, że o tej godzinie jest otwarty. Z ciekawości postanowiliśmy się wślizgnąć do środka. Ciekawe jest to, że my chcieliśmy się wślizgnąć, a to Bóg wślizgnął się w nasze serca. Kiedy byliśmy już w środku stanąłem oniemiały. Przed ołtarzem stała dziewczyna, śpiewała. Ten jej głos mnie poraził. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Jedno tylko wiedziałem na pewno: że muszę ją poznać.
- Udało się?
- Tak. Dużo jej zawdzięczam. Poznałem ją. Specjalnie dlatego poszedłem na spotkanie grupy, do której należała. Ale ona szybko mnie wyczuła. Powiedziała mi, że jeśli ma nas coś łączyć to muszę poznać to czym ona żyje. Nie zmuszała mnie do wiary, chciała, żebyśmy się dobrze poznali. Zapoznała mnie z pewnym zakonnikiem, który bardzo szybko stwierdził, że jestem ciężkim orzechem do zgryzienia. Oboje się ze mną męczyli. Po tym wszystkim jednak zakochanie mi przeszło. Pewnego dnia, kiedy tak rozmawiałem z Olą(bo tak miała na imię dziewczyna) zrozumiałem, że ona nie jest dla mnie. Nie wiem jak to się stało. Zawsze się śmiałem z tych, którzy twierdzili, że Pan Bóg odpowiada. Mówiłem im wytłumaczcie mi jak może Bóg odpowiedzieć, skąd wiedzieć na pewno, że to on do nas mówi… Ojej to był mój największy problem. Skąd mam wiedzieć, że to co mi się wydaje, że pochodzi od Boga, to na pewno jest to.
- Właśnie. To był problem nie tylko księdza, ale to JEST ewidentny problem teraz. Wielu młodych ludzi nie wie jak usłyszeć odpowiedź. Często ktoś wyjaśnia, że wystarczy się otworzyć na Słowo Boże, że trzeba się wyciszyć i słuchać. Tylko, że wtedy ja słyszę swoją pustkę w głowie…no to ktoś inny mówi trzeba patrzeć na znaki, ok. Tylko skąd wiem, że jak Kowalski powie mi słowo to będzie to słowo dane mi od Pana. Albo wydarzenie…
- Faktycznie to nie jest proste. Moja odpowiedź była radykalna. Wcześniej nie pojawiały mi się w głowie takie myśli. Dopiero przy tej nagłej iskrze poczułem wewnętrznie, że to jest to. Na początku trochę z niedowierzaniem, zaskoczeniem, a kiedy już się pogodziłem z tą myślą, spłynął na mnie spokój. Kiedy odpowie nam Bóg, to postara się żebyśmy to usłyszeli. Chyba, że stoimy do niego plecami, nie chcemy go słuchać, to wtedy ma gorzej. Czasami do takich ludzi musi szukać maleńkich ścieżek. Poza tym warto ryzykować, jeśli okaże się, że jednak źle usłyszeliśmy możemy pójść inną drogą. Musimy pytać, modlić się, wyjść mu na spotkanie i wtedy rozeznawać czy to właśnie jest głos Boga, czy to wydarzenie to jakaś wskazówka. Łatwiej nam gdy jednocześnie staramy się poznać siebie, kim jestem ja.
- Znałam kiedyś pewną dziewczynę, która właśnie doznała takiej iskry, jak to ksiądz ośmielił się nazwać. Rozeznała, że to jest powołanie. Kiedy pierwszy raz pojechała do klasztoru, do którego chciała wstąpić zawiodła się na swoim poznaniu. Już pierwszego dnia chciała wracać do domu. Wszyscy byli naprawdę serdeczni, opowiadała, ale wewnętrznie czuła się strasznie. Jakby będąc tam siedziała na rozżarzonych węglach. Wyjechała po dwóch dniach, próbowała jeszcze później, ale za każdym razem to samo.
- Dobrze powiedziałaś „zawiodła się na swoim poznaniu”. Czy konsultowała swój stan z kimś, kto mógłby jej pomóc? To jest ważne. Mogły zadziałać czynniki, które nie miały nic wspólnego z iskrą. Może też to wcale nie była Boża iskra. W takich momentach dobrze mieć kogoś kto spojrzy na to wszystko obiektywnie. Taka weryfikacja dojrzałej, drugiej osoby może nam dużo dać. Fakt trzeba mieć swój rozum, wielu świętych jest na to dowodem. Kiedy robili coś, co według innych było szaleństwem i wymysłem. Mimo to, i tak uważam, że warto z kimś porozmawiać.
- Np. z księdzem?
- Mogę to być i ja… nie wiem czy pomogę, ale zawsze służę pomocą.
- Wielu przychodzi? Tylko szczerze.
- Bardzo wielu. Moja plebania zawsze jest otwarta. Parafia jest niewielka ale...
- Słyszałam, że drzwi się nie zamykają. Nie tylko parafianie przychodzą. Często ktoś prosi u miejscowych o nocleg, bo oni do Stróża przyjechali na rozmowę…
- Skąd ty to wiesz? – pociągnął łyk kawy, był zaskoczony.
- Przygotowałam się do rozmowy – śmiech.
- Ludzie są zagubieni, nie wiedzą co robić ze swoim życiem, szukają drogowskazów… można by wymieniać wiele powodów. Przyjeżdżają z różnych stron. Skąd wiedzą o mnie… od znajomych, czasami są moimi studentami. Używam też InternetuJ.
- Do Stróża?
- Tak kiedyś wyszło na zjeździe studenckim. Że niby jestem takim Aniołem Stróżem, że jak raz się już kimś zajmę to nie odpuszczam. Nie wiem czy nazwa słuszna, ale nie odpuszczam. Nie mogę patrzeć, kiedy jakiś człowiek się stacza. Oczywiście nic na siłę. Nie można kogoś ciągnąc za uszy. A nawet jeśli to tylko przez chwilę, bo inaczej razem z nim się wyprujemy…
- Ma jeszcze ksiądz ten pierwszy zapał? Nie doszło jak to wielu mówi „do wypalenia się”?
- Pierwszy zapał? Minął, chyba już zapomniałem – łyk kawy. – Ale pozostaje pamięć tego zapału. Trzeba zaczynać na nowo. Trzeba łamać się na nowo, trzeba ścierać swoje ja, oddawać się Jemu. To nie jest proste. Widziałem już wielu, którzy nie wytrzymywali presji, albo popadali w rutynę. Zapaleńcy tracili zapał. Jestem idealistą, ale znam realia. Nie wszystko da się przewidzieć i wiele razy nadziejemy się na swojej drodze. Rozczarowanie w naszym „zawodzie” to bardzo mocne uderzenie. My też jesteśmy słabi, czasami pękami. Ale to co jest najważniejsze to podnieść się. Szukać na nowo. Szukać Jego. Patrząc na Niego będziemy szli pod prąd i to nie tylko wśród świeckich. Będziemy szli pod prąd także wśród kapłanów, wtedy patrzenie na Krzyż jest ratunkiem.
- Doznał kiedyś ksiądz takiego zderzenia ze swoim światem?
- Oczywiście. Pierwszy raz był bardzo trudny. Trafiłem na dużą parafię. Nie było żadnych grup młodzieżowych. Młodzi ludzie, a nawet dzieci włóczyły się po nieciekawych okolicach. Szybko wpadali w nałogi, alkohol, papierosy. Chciałem coś z tym zrobić. Akurat były wakacje. Kiedyś pod plebanią zebrało się kilkoro takich młodych ludzi, widziałem, że szukają… Proboszcz na drugi dzień wyjaśnił mi, że on na plebanii i wokół „kościoła” budynku chce mieć spokój. Delikatnie dał mi do zrozumienia, że na następnej parafii będę sobie działał. A tutaj żadnych takich fanaberii.
- I dał ksiądz spokój?
- Nie chciałem się sprzeciwiać, młodzi sami do mnie przychodzili. Nie mogłem odmówić im pomocy. Na szczęście niektórych udało się zawrócić ze złej drogi, ale ja długo miejsca na parafii nie zagrzałem. Zostałem delikatnie popchnięty dalej… To wstyd dla nas księży, kiedy zamykamy się w naszych plebaniach, czasami wystawionych jak pałace. Przemykają obok nas ludzie, głodni, zatraceni, cierpiący. Oczywiście jest tak, że ludzie też potrafią być trudni, szczególnie na parafiach wiejskich to delikatny temat. Ale nasza profesja wymaga stale ryzyka. Jednak jest jeszcze coś gorszego od naszego odcinania się… Msza Św. - tak cenna - jest dla niektórych z nas po prostu męcząca, zajęcie, które trzeba odbębnić. Nie jestem pierwszej młodości i powiem tyle kroczenie za Chrystusem jest najbardziej bolesne, nie wtedy kiedy atakują nas z zewnątrz, ale wtedy kiedy atakuje nas brat w kapłaństwie.
- Czy jest nadzieja, dla nas ludzi… że nie zatracimy naszych relacji, że nie zamkniemy się na siebie, że nie będziemy liczyć na pieniądze za podanie ręki. Kiedy ktoś poprosi nas o pomoc to nie będziemy rachować co przez to zyskamy. Jak żyć? Bez pracy, albo za marne pieniądze, non stop poza domem, non stop w biegu… jak? Gdzie szukać nadziei?
- Tyle tego, że nie wiem od czego zacząć. A może po prostu od tego, że nadzieja jest w Nim. Bez patrzenia na Krzyż daleko nie dojdziemy. Albo cały czas będziemy pełzać, bo ciągle będzie nam brakowało powietrza. On jest naszym powietrzem, bez Niego nie da się żyć. Czy matka, która widzi jak umiera jej dziecko może być szczęśliwa? Może, ale musi uwierzyć, że ono jest już po drugiej stronie… czy nasze cierpienia tutaj, czy nasz trud o byt rodziny może/mogą mieć sens… tak, ale tylko jeśli wiemy, że coś nasz czeka po drugiej stronie. Świat się zmienia. Mówi się, że gorszy od kryzysu ekonomicznego będzie kryzys społeczny. On już się zaczął. Poza tym nie byliśmy przygotowani na taki postęp medialny, przede wszystkim Internet. Łatwość kontaktów przez wirtualną rzeczywistość jest tak pociągająca, że zamykamy się na otaczającą nas rzeczywistość. Co mogę jeszcze dodać. Musimy prosić. Musimy nauczyć się prosić, Bóg zawsze daje odpowiedź. Może nie jutro, nie za tydzień, ale za miesiąc, rok…Czasami prosimy o coś co nie jest dla nas i odpowiedź, która przyjdzie nie zawsze nam się podoba…
- Słyszałam, że czasami pracuje ksiądz ze swoimi parafianami? Pomaga im przy żniwach…i nie tylko. Znajduje dofinansowania, potrafi się wstawić w urzędach…
- Nie jestem idealny. Mam swoje wady. Pomagam, bo tak trzeba. To nie jest teologia wyzwolenia. Po prostu zdarzają się sytuacje, kiedy nie wystarczą słowa. Ważniejsze są czyny… Zresztą do niektórych moich parafian słowa by nigdy nie dotarły.
- Co może nas uratować w tym życiu?
- Miłość. Tylko miłość. I muszę to dodać Boża Miłość.
Czy to przekonałoby dzisiejszą, rozbrykaną młodzież, tak bardzo zeświecczony świat, coś tak mało popularnego jak Bóg, Boża miłość. A jednak z tego co się dowiedziałam - do Księdza Daniela ciężko się dostać. Szukają go, bo jednak każdy gdzieś tam w głębi duszy wie, że potrzebuje czegoś więcej niż tylko poukładany dom, pieniądze, przyjemności…potrzebuje sensu życia… A ostateczne pytanie o sens życia to tak naprawdę pytanie o Boga…choć wielu z nas nie wie tego, lub nie chce wiedzieć. U Boga nie ma ściemy, jest tylko prawda.
Dziękuję za tę rozmowę. To w zasadzie tylko jej namiastka. Obiecałam, że nie podam danych, oprócz imienia. Ale trzeba mówić o dobrych ludziach, a szczególnie o „Dobrych Sługach”. Są tacy, mimo tego, że zawsze gdzieś w pobliżu czają się wilki.