medytacje
Mk 12,28b-34
dodane 2012-11-13 18:15
cd medytacji
„Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego.”
Nie ma sprzeczności między przykazaniem miłości Boga ze wszystkich sił i miłości bliźniego.
Gdy całe swoje serce, całą swoją duszę, cały swój umysł i całą swoją moc oddam na wyłączność Bogu, dopiero wtedy będę dostatecznie wolna, by kochać prawdziwie: z cierpliwością, nie szukając swego, nie pamiętając o złu, które mi świadczono, ale przebaczając i troszcząc się nieustannie o dobro drugiego człowieka.
Żeby tak kochać Boga, muszę porządkować moje serce, duszę, umysł i moc i oczyszczać je (pozwolić, by Bóg je oczyszczał) od wszystkiego, co odwodzi mnie od Niego.
Muszę uczyć się przyjmować wszystkie doświadczenia w duchu zawierzenia Jego miłości, Jego dobroci.
A miłość bliźniego?
W przeciwieństwie do miłości do Boga, której do niczego nie można przyrównać, bo ona ma być największa, to miłość do bliźniego zależy od mojej miłości do mnie samej.
Jezus niczego nowego nie wymyślił.
On ukazał człowiekowi tę podstawową zależność: tak, jak traktuję siebie, tak też odnoszę się do innych.
A wszystko, co złe i niewłaściwe, ma swoje korzenie w braku miłości, a raczej w źle ustawionej miłości.
Bo brakiem miłości nie jest nienawiść, ale obojętność.
A jeśli brakiem miłości jest obojętność, to nienawiść będzie „miłością”, ale źle przeżywaną, wypaczoną.
Diabeł niczego nowego nie potrafi wymyślić, on potrafi jedynie to, co stworzył Bóg, zniszczyć, wypaczyć i dać człowiekowi karykaturę.
Nienawiść to karykatura miłości, jej odwrotność, a nie jej brak.
Może dlatego tak trudno ją odrzucić i zacząć kochać: najpierw siebie, później bliźniego.
Gdyż dać możemy tylko to, co sami posiadamy.
Gdy w moim sercu, myśleniu, słowach jest jedynie nienawiść, podejrzliwość, gorycz, niewiara i uprzedzenia wobec mnie samej, to to samo będę dawała innym. Może tylko bardziej to ukryję pod postacią kultury czy grzeczności.
Te właśnie elementy będą kształtowały moje myślenie i patrzenie na innych.
Obojętność wobec siebie byłaby tu lepsza. Ale nikt nie jest sam sobie obojętny.
Obojętność oznaczałaby swego rodzaju neutralność w spojrzeniu, a więc ułatwiłaby dostrzeżenie w sobie dobra i piękna, by móc się nimi zachwycić.
A zachwyt prowadzi do miłości.
Z nienawiścią jest trudniej.
Ona skupia myśli i spojrzenia tylko na tym, co złe, słabe, brzydkie w człowieku. Nie pozwala na dostrzeżenie piękna i dobra. Co więcej, zabrania patrzeć w kierunku piękna i dobra.
Czy więc ktoś, kto nienawidzi siebie, nie jest zdolny siebie pokochać?
Oczywiście, że jest zdolny!
Musi tylko włożyć w to dużo trudu.
A przede wszystkim musi zobaczyć, że to nie jest Boże spojrzenie na jego osobę.
Bóg tak na niego nie patrzy.
Jezus pokazał nam spojrzenie Boga.
Jego oczami patrzył na ludzką nędzę, słabość, brzydotę.
Muszę odnaleźć siebie na kartach Pisma Świętego, by doświadczyć tego spojrzenia, spotkania z Jezusem: w osobie paralityka, trędowatego, w osobie niewidomego i głuchoniemego. Jestem także cudzołożnicą , wystawioną na ludzki osąd i pośmiewisko, na ukamienowanie. Jestem faryzeuszem, grobem pobielonym. Jestem łotrem, wiszącym na krzyżu i zdradzającym Mistrza przyjacielem.
Jestem każdą z tysiąca osób, które Jezus spotkał – i które uleczył, uzdrowił, nauczył kochać samych siebie. Ale i których upominał, nawracał, pouczał.
„Miłować (… ) daleko więcej znaczy niż wszystkie całopalenia i ofiary.”
Tak naprawdę, jeśli będę potrafiła kochać siebie i bliźniego, mogę przestać się modlić i składać ofiary. Wejdę w świat wiary, więc świat praktyk religijnych stanie się zbędny. Będę modlić się „nieustannie” - jak mówi św. Paweł.
Miłość w oczach Boga jest czymś najcenniejszym.
A największą ludzką iluzją jest mniemanie, że potrafi kochać – co napisał św. Jan Kasjan.
Dlatego niemożliwe jest dobre, sprawiedliwe ocenienie człowieka, bo nie jestem w stanie zmierzyć (a czasem nawet i dostrzec) miłości, która w nim jest.
To może tylko Bóg.
(napisane w Krakowie, podczas Dni Duchowości Biblijnej, listopad 2012)