Dziecięce krople nieba

Jeszcze nie teraz

dodane 01:34

Miałam 11 lat. Jeden nieostrożny ruch, może potknięcie... nie wiem... Spadam. Powoli, jak na zwolnionym filmie. Czas się nie liczy. Czasu nie ma. Tylko ta zieleń i błękit wokół mnie. I te maleńkie banieczki... jak paciorki kryształowych korali. Śliczne i takie dziwne... Czy to... powietrze?!

     To było dawno. Ale w mojej pamięci pozostało świeże, jak wczorajsza wizyta u wnuków. Przed wyjazdem do prewentorium (to taka niegdysiejsza odmiana sanatorium) Mama przyprowadziła mnie do Babci - najukochańszej przyjaciółki mojego dzieciństwa. Stałam onieśmielona w progu jej sypialni... Leżała na wielkim małżeńskim łożu, taka maleńka, wychudzona i krucha. I taka niepodobna do Babci jaką znałam... Nie podeszłam bliżej, by ją ucałować, pożegnać się... A przecież swą dziecięcą intuicją przeczuwałam, że to nasze ostatnie tu na ziemi spotkanie... Potem nieraz wracało to do mnie jak wyrzut sumienia.
     Pewnej nocy przyśniła mi się Babci śmierć. Zostałam z tym przeraźliwie sama. Mama tak daleko a ja tak strasznie się o nią bałam. A co, jeśli Babcia rzeczywiście zmarła i moja Mama z rozpaczy także umrze? W sobotę Mama przyjechała mnie odwiedzić... z czarną parasolką... Od razu zrozumiałam, co się stało, choć tłumaczyła, że stara się zepsuła, a żadnej kolorowej nie udało się kupić. Nie dopytywałam więcej. Wiedziałam. Tydzień później Mama znów mnie odwiedziła... Tym razem przyjechała z Dziadkiem. Oboje w czerni... Babcię pochowali 3 dni wcześniej. A ja długo nosiłam w sobie żal, że nie zabrali mnie na jej pogrzeb.
     Lato tamtego roku było upalne. Dziadek czuł się nieswojo po śmierci Babci, więc Mama i Tata zabrali go z nami do Ustronia na wczasy. Tamtego dnia coś mnie podkusiło, by wbrew zakazowi oddalić się poza zasięg wzroku rodziców. Wraz z tłumem gapiów obserwowałam skaczących do Wisły mężczyzn. Musieli chyba wykopać sobie w rzece głębszy rów, bo przecież tuż obok, tam gdzie stałam, woda sięgała zaledwie do kostek.
     Nie wiem co się stało. Nagle znalazłam się pod wodą. Nie od razu to do mnie dotarło. Nie czułam strachu... nawet wtedy, gdy już pojęłam,że spadam coraz niżej i niżej... Czas przestał istnieć. Gdy potem o tym myślałam, dałabym głowę, że trwało to conajmniej pół godziny. A to przecież niemożliwe! W pewnej chwili zobaczyłam twarz mojej Babci - okrągłą, pulchniutką - jak przed chorobą... Uśmiechała się. Kiedy odpowiedziałam uśmiechem, kryształowych baniek wokół mnie raptownie przybyło. Próbowałam zbliżyć się do niej, ale wiedziałam - nie wiem skąd - że ona tego nie chce. Uśmiechnęła się jeszcze raz i... już jej nie było. Zostałam sama i pierwszy raz poczulam coś na kształt strachu... Przypomniałam sobie, że mam ciało. Zaczęłam rozpaczliwie poruszać ramionami... Ale nadal spadałam.  Nagle spostrzegłam jakiś czerwony kształt. Raz się do mnie zbliżał, raz oddalał. Próbowałam krzyczeć: jestem tutaj!
  
Chwilę później byłam już na powierzchni. Choć moje nogi dziwnie drżały, stałam o własnych siłach, obok kobiety w czerwonym kostiumie kąpielowym. Mój własny, bezimienny "aniół stróż"! Coś do mnie mowila, o coś pytała. Próbowałam odpowiedzieć, roześmiać się. Zamiast słów, z moich ust wypływała woda. Głos odzyskałam następnego dnia. Podobno to efekt przeżytego szoku. Tak przynajmniej twierdziła pani w czerwonym kostiumie. Chyba wedziała o czym mówi; okazało się, że jest lekarzem.

Nigdy wiecej nie zobaczyłam już mojej Babci... nawet we śnie. Wierzę, że wtedy nade mną czuwała i może - tak przy okazji - chciała mnie uspokoić i pocieszyć. Jakbym ją słyszała: "Wszystko dobrze, dziołszko. Przaja ci, ale zostoń tukej. To jeszcze nie twój czas.".

P.S.
Do dzś nie potrafię pływać

nd pn wt śr cz pt sb

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

Dzisiaj: 02.05.2024

Ostatnio dodane