Nowy post

dodane 21:42

" Niech sie stanie Twoja Wola."

 

 

 

Zapisanie swojej duchowej szamotaniny nie jest rzeczą prosta. Myślę, że dotarłam już do półmetka mojego ziemskiego życia i jest to dobry czas na głębsza refleksję. Nie jest to biografia, tylko próba zapisania najistotniejszych momentów mojego życia, które odzwierciedliły się w moim przezywaniu wiary w Boga. W każdym z wymienionych momentów Pan Bóg próbował mnie na nowo zachęcić do zawierzenia Jego dobroci i ufności, moje życie pokazuje, że jestem niezwykle opornym materiałem

  Rozważania chce rozpocząć od mojego ulubionego psalmu, ulubionego ale niestety nadal nie zapisanego w mą duszę, pełną pretensji i rozgoryczenia.

 

  Wszelka mądrość której człowiek potrzebuje zawarta jest w jednej księdze- w Piśmie świętym. Wiele razy słysz łam, czytałam, a nawet recytowałam niemieckiej młodzieży słowa psalmu 139, mojego ukochanego psalmu:

 

Panie przenikasz i znasz mnie

Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję

Z daleka przenikasz moje zmysły,

Widzisz moje działanie i mój spoczynek

I wszystkie moje drogi są Ci znane.

Choć jeszcze nie mam słowa na języku:

Ty Panie już je znasz w całości.

Ty ogarniasz mnie zewsząd i kładziesz na mnie swą rękę.

 

    Zapiski te, mają  być próbą zapisania momentów mojego  życia, kiedy najwyraźniej odczuwałam Bożą obecność. Ma to też  być próba zapisania moich doświadczeń w poszukiwaniu Pana Boga i sensu życia wbrew bezsensu jaki odczuwałam i nadal często, jest to moim udziałem.

   Moje życie pokazuje, że nasza ludzka logika daleka jest od logiki i ekonomii Pana Boga. Tam gdzie my mówimy to nie ma sensu, Pan Bóg pokazuje, że ma sens. Człowiek uzurpuje sobie prawo do decydowania, nawet w tych obszarach gdzie do niedawna decyzja zostawiona była wyłącznie Panu Bogu. To my ludzie często chcąc uniknąć odpowiedzialności za nasze działanie, dajemy sobie prawo stanowienia o tym, który człowiek ma prawo żyć, a które życie jest bez sensu lub stanowi przeszkodę w naszym planie działania Moja historia życia jest ewidentnym poświadczeniem kolejnych słów zawartych w psalmie 139:

 

Ty utkałeś mnie w łonie mej matki.

Dziękuję, że mnie stworzyłeś tak cudownie,

Godne podziwu są Twoje dzieła.

I dobrze znasz moja duszę, nie tajna Ci moja istota,

Kiedy w ukryciu powstawałem,

Utkany w głębi ziemi

 

 

   Moi rodzice, nie będąc jeszcze małżonkami dowiedzieli się o moim istnieniu, kiedy miałam około czterech tygodni. Cztery tygodnie od momentu poczęcia i równocześnie animacji czyli momentu tchnięcia życia przez Boga w nowego człowieka. Moi rodzice stanęli przed bardzo trudnym dylematem. Mama Ślązaczka z krwi i kości zakochała się w Polaku z pod granicy białoruskiej. Na tamte czasy koligacja społecznie nie do przyjęcia. Rodzice mogli pozbyć się cichaczem problemu imieniem Beata, jednak wiara w której zostali wychowani zwyciężyła. Za to, że przyjęli mnie zapłacili srogo, ciągle narażani na szyderstwa, brak akceptacji i zrozumienia, brak wsparcia. Być może tu zaczyna się mój problem z radością, akceptacją siebie, przyjęciem siebie, miłością własną... Każde ludzkie istnienie domaga się akceptacji i przyjęcia, domaga się miłości od samego początku. Być może odpowiedzieć na moje pytanie  znajdę kiedy, przekroczę próg doczesnego życia, aby stanąć w prawdzie, aby to co niezrozumiałe i trudne stało się oczywistym.

 

   ” Niech się stanie wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi”- słowa dobrze nam znane.  Pierwszy raz zastanawiałam się nad tym, na ile świadomie wypowiadam te słowa w wieku 17- tu lat. Pierwszy napad drgawek był dla mnie wielkim szokiem. Przez półtora roku  leczono mnie na epilepsję. Żadne wyniki badań nie wskazywały na to, że jest to dobrze postawiona diagnoza. Lekarze podawali mimo tego coraz więcej leków, które na trwałe uszkodziły mój system nerwowy, czego skutki odczuwam do dzisiaj. Choroba ta była dla mnie ogromnym upokorzeniem, ataki dopadały mnie wszędzie, w szkole, w domu, w kościele... Epilepsja charakteryzuje się brakiem świadomości podczas napadu, ja niestety miałam świadomość tego, co się ze mną dzieje. Słyszałam komentarze, przerażenie, uszczypliwości i obrzydzenie jakim napawał mój widok. Wtedy to pytałam siebie czy potrafię bezwarunkowo przyjąć wole Boga wobec mojej osoby. Po 23 latach mogę powiedzieć, że za każdym razem wypowiadając ” Niech się stanie wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi”- dodawałam „ale...”. Choroba ta, bezradność lekarzy ogromna samotność pozwoliły mi też, pierwszy raz bardzo świadomie spojrzeć na ukrzyżowanego Chrystusa. Bardzo żywo mam w pamięci dzień kiedy po długotrwałym ataku, poobijana i wyczerpana, leżąc na szpitalnym łóżku spojrzałam na krzyż wiszący na przeciwległej stronie i powiedziałam do Jezusa: „ Panie jedynie Ty wiesz i rozumiesz to co ja czuję.” Spoglądanie na krzyż dawało mi poczucie dużej ulgi.

    Bardzo ważnym doświadczeniem było poznanie Rafałka, chłopca, który leżał na sąsiedniej sali, miał on około 7-miu lat, a wyglądał jak półroczny niemowlak jedynie wielkość jego głowy odpowiadała wiekowi dziecka. Często chodziłam do Rafała przewijałam go, mówiłam do niego, a on witał mnie pięknymi uśmiechniętymi i wdzięcznymi oczami. Nie potrafił powiedzieć ani słowa, ale swymi pięknymi oczyma bardzo wiele mi mówił: że się cieszy kiedy przychodzę, że dziękuje, że długo mnie nie było... Dzisiejszy człowiek powie, takie dzieci w ogóle nie powinny się urodzić. Ja powiem, że takiej wdzięczności jak w jego oczach nigdy więcej nie widziałam. Widząc jego cierpienie i okrutne osamotnienie mogłam sobie uświadomić, że moje cierpienie jest niczym, że nie doceniam mojej sprawności. Podczas jednego z kolejnych pobytów w szpitalu musiałam z bólem stwierdzić, że Rafałka nie ma. Wiedziałam że umarł. Bardzo tęskniłam. Dla mnie Rafałek jest dowodem Bożego pragnienia każdego życia które powoła. Nawet jeżeli istota ta jest zdeformowana przez okrutna chorobę, może dawać miłość i miłości oczekuje. Dzisiejszy człowiek cierpi na głód miłości, akceptacji i na nieumiejętność obdarowywania miłością. Często ludzie w naszych oczach niepełnosprawni potrafią autentycznie kochać , cieszyć się i dziękować.

 

  Rok później musiałam ponownie siebie zapytać, czy słowa ” Niech się stanie wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi” wypowiadam w pełni świadomie, dzisiaj wiem, że nadal było tam ale... Był brak zrozumienia Bożej logiki. Przecież to ja chorowałam od półtora roku, rokowania nie były dobre. To ja byłam wymęczona i potrzebowałam ulgi. Pan Bóg miał jednak inne plany

Mój brat Bolek, 01.08.1988 zginął w wypadku.Wspólne rozmowy, zabawy, kłótnie, posiłki, wspólne radości i smutki wszystko nagle i niespodziewanie dobiegło końca. Pierwszy raz poczułam ból – ból po stracie ukochanej, najbliższej osoby. Dla mnie jedyną otuchą była wiara, że braciszek nasz dotarł do kresu swej ziemskiej drogi i może cieszyć się radością i szczęściem wiecznym. Wspólna modlitwa, teksty Pisma św. mówiące o życiu wiecznym były dla naszej rodziny ukojeniem.

     Nie mogłam zrozumieć dlaczego mój zdrowy pełny życia i energii brat musiał odejść, przecież po ludzku myśląc to ja powinnam była umrzeć, sprawiałam tyle kłopotu.

     Z perspektywy czasu wiem, że moja zgoda i zawierzenie woli Bożej znacznie ułatwiłoby mi przeżycie tego cierpienia. Ja jednak wolałam się buntować.   Jednocześnie był to czas, kiedy istnienie Pana Boga i zaproszenie GO do uczestnictwa w naszym życiu  stały się bardzo żywe. Mój tato każdego wieczoru klękał do pacierza. Cierpienie wyzwoliło w nim chęć i potrzebę codziennego pacierza, co nie zostało bez wpływu na cała rodzinę.

 

     Jednym z najbardziej namacalnych dowodów na to, że Pan Bóg mnie kocha jest mój mąż. Rolanda poznałam go 2 maja 2001 roku, przystojnego, tajemniczego młodego człowieka. Znaliśmy się cztery godziny, a mój wewnętrzny głos mówił mi , że to właśnie Roland zostanie moim mężem. Pamiętam jaka zła byłam na swoje myśli. Jak można o chłopaku, którego znam zaledwie kilka godzin myśleć, że połączy nas małżeństwo.

 Kiedy miałam12 może 13 lat zaczęłam modlić się o dobrego męża, dzisiaj po osiemnastu latach mogę śmiało potwierdzić skuteczność tej modlitwy. Pan Bóg obdarował mnie mężem o niezwykłej wrażliwości i wyrozumiałości. To jedyny człowiek który pragnie mojego dobra i przyjmuje mnie z wszystkimi moimi wadami i zaletami. Roland obdarował mnie niezliczoną ilością kwiatów. Bardzo cenie i dziękuję, że nigdy nie szczędzi mi słów podziwu, adoruje mnie i o mnie zabiega. Zawsze jestem dla niego piękna kobietą. To wielki dar, którego często nie doceniam.

  Przeszliśmy z Rolandem przez wiele trudnych prób. Po każdej przeżytej próbie nasza miłość staje się dojrzalsza i piękniejsza. Jesteśmy rodzicami trójki cudownych dzieci. Nieocenione są wspólne rozmowy naszej rodziny przy stole, piękne wspólne spacery, pouczające, często nie łatwe dyskusje z młodymi ludźmi, którzy na wiele spraw maja własne zdanie. Na nas rodziców patrzą krytycznie i nie szczędzą nam  pouczającej krytyki.

  Także nasze dzieci uczestniczyły w trudnych doświadczeniach, chcę wierzyć, że są one bezcenna lekcją dla ich człowieczeństwa.

    Pozwólcie, że podzielę się kilkoma z moich wspomnień. 26.02.1993 roku urodził się nasz syn Dominik. Piękny zdrowy chłopiec. Nikt nie jest mi w stanie zabrać uczucia błogości i szczególnej bliskości jaką przeżywałam karmiąc Dominika i pielęgnując go. Dominik ma dzisiaj niespełna 18- cie lat, ma duże poczucie chumoru, łatwość w kontaktach z ludzmi. Jest bardzo otwartym, młodym człowiekiem. 21.09 1995 roku urodziła się nasza córeczka Julinka. Julinka przyszła na świat za wcześnie, z niedorozwiniętym układem pokarmowym. Przez wiele tygodni spędzonych w szpitalu bardzo cierpiała. Jej nie poprawiający się stan zdrowia skłonił nas do wyjazdu do Niemiec, wierząc, że tam będzie można naszej córce zapewnić lepsza opiekę medyczną. Dzisiaj mamy piękna młoda dziewczynę o szczególnej zdolności empatii i współodczówania. Cena pobytu z daleka od domu była bardzo wysoka i pełna goryczy, jednak warto było. Najcenniejszym darem jaki otrzymaliśmy w czasie tych 10- ciu lat na obczyźnie jest nasz syn Jan. Pełny niepokoju i obaw był czas czekania na jego narodziny. Ciąża była od 12- tego tygodnia zagrożona, przyszło mi wiec spędzić ponad pięć miesięcy w łóżku. Warto było Jan jest cudownym dzieckiem. Często z Rolandem rozmawiamy o tym, jak ubogie byłoby nasze życie bez dzieci. Ile radości, ile chwil wzruszenia i szczęścia zawdzięczamy temu, że nimi nas Pan Bóg obdarował.

 W  czasie tych 5- ciu miesięcy miałam możliwość bliższego zapoznania się z postaciami Jana Vianej, który  jest patronem Jasia, Tereski od dzieciątka Jezus i ojca Pio. Osoby te towarzyszą mi niezmiennie dostarczają nowych impulsów, szczególnie w czasach duchowej oschłości i poczucia osamotnienia.

  Dzieci są dla nas bezgraniczną kopalnia radości i szczęścia. Pełne ideałów, radości i wiary w piękno tego świata i ludzi.

    Bardzo trudnym dla mnie doświadczeniem był pobyt w Niemczech. Doświadczyłam losu emigranta. Doświadczyliśmy, co to znaczy być traktowanym jak człowiek gorszej kategorii.

 Wiele upokorzeń w wielu banalnych sytuacjach. Pracowałam tam jako sprzątaczka przez całe dziesięć lat. Zajęcie to często uwłaczało mojej godności. Były tez zapewne cenną lekcją pokory, której u mnie nadal nie za wiele. Będąc osoba bardzo zakompleksioną mającą problemy z poczuciem własnej wartości, było to doświadczenie, które uczyniło pokochanie siebie, taką jaka jestem,  jeszcze trudniejszym.

  Tam na obczyźnie doceniłam wartość ojczyzny, doceniłam co to znaczy ten wielki wspólny dom, gdzie zapach powietrza, otoczenie, ludzie i podobne przeżywanie wiary w Boga jest takie bliskie.

  Tam też doceniłam jak pięknym darem jest mowa, umiejętność wyrażania i wysławiania swoich odczuć i myśli. Bardzo trudno było nie rozumieć, a kiedy stopniowo przychodziło rozumienie języka, jakże uboga była umiejętność wysławiania się, jak bardzo pokaleczona. Kolejna lekcja wielkiej pokory i bólu. Dzisiaj mogę być dumna, że biegle władam językiem obcym. Potrafię zachwycać się poezją i nie rzadko tłumaczyć na mój ojczysty język.

   Także tam poznałam wiele wspaniałych wartościowych osób, także tam Pan Bóg w tych osobach nie pozwolił mi zwątpić o swojej bliskości. Szczególnie myślę tu o Gosi, Maryi ,Anii i Larsie. To moi towarzysze, powiernicy, będący ze mną na dobre i złe.

  Pobyt w Niemczech dał mi wgląd w inną, bardzo różna od naszej polskiej mentalności.

 

 

 

„ Niech się stanie wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi.”- ogromnie trudno jest szczerze i z pełnym przyzwoleniem wypowiedzieć te słowa. Opiszę moje kolejne zmagania w wypowiedzeniu Panu Bogu „tak”. Był rok 1999, pełni radości jechaliśmy aby świętować 50-te urodziny mojej mamusi. Wysiadając z samochodu widziałam płaczącego tatusia, zapłakana mama podeszła do nas mówiąc: „dzieci nie ma się z czego cieszyć, tatuś ma raka“. Rokowania lekarskie były od początku bardzo złe. Przeżyliśmy kolejny szok, z którego trudno się otrząść, niedowierzanie, a do tego widok przerażonych oczu mojego taty. Choroba od momentu postawienia diagnozy trwała tylko dziesięć miesięcy, dziesięć miesięcy danego nam czasu, aby się pożegnać. Aby powiedzieć sobie wiele ważnych słów.

Także w tym czasie doświadczyliśmy bliskości i opieki Pana Boga. Łączyliśmy się w modlitwie ufając w Boże miłosierdzie. Modlitwa ta dodawała nam sił, aby iść dalej, iść i być gotowym

 

  Powrócę teraz do fragmentów tekstu, który spisałam pięć lat temu, wkrótce po śmierci mojego ukochanego brata Marka. Do pierwotnego tekstu wtrąciłam kilka nowych refleksji.

 

  Czas choroby Marka był jednym z najcenniejszych i najbardziej intensywnych okresów w moim życiu. Czas bardzo trudny, czas w którym przyszło mi się skonfrontować z granicznymi przeżyciami dotyczącymi ludzkiej egzystencji. Z czasu tego nie oddałabym nawet ułamka sekundy. Wierze, że cała nasza rodzina będzie mogła czerpać z tych doświadczeń siłę i nadzieję. Był to też czas kiedy bardzo trudno było mi modlić się słowami modlitwy „ Ojcze nasz”, a jednocześnie pierwszy raz w życiu potrafiłam zostawić wszystko, wierząc w Bożą opiekę i opatrzność i pójść za głosem serca. Zostawiłam na trzy tygodnie męża, dzieci, dom i pojechałam, aby opiekować się Markiem i być przy nim. Nie spodziewałam się, że brat mój złoży nam najpiękniejsze świadectwo wiary, nadziei i miłości. Tak naprawdę, to on się nami opiekował i zadbał do ostatniego tchnienia, aby nie wątpić, że życie tu na ziemi jest tylko pielgrzymką do domu Ojca w niebie.

  Choroba Marka trwała zaledwie siedem tygodni,  wypowiedział on w tym czasie wiele słów, których nigdy nie zapomnę. Nigdy nie zapomnę, gdyż za każdym razem kiedy wracam do nich na nowo, umacniam się w przekonaniu, że warto starać się przeżyć każdy dzień naszego życia, tak jak by on był dniem ostatnim. Warto nie zaniedbywać wypowiadania choć jednego dobrego słowa pod adresem drugiego człowieka, warto uśmiechać się, warto dostrzegać potrzeby otaczających nas ludzi i nigdy nie zapominać o tym, że to właśnie w drugim człowieku przychodzi do nas Jezus.

„Bo byłem głodny, a daliście mi jeść; byłem spragniony, a daliście mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście mnie; byłem nagi, a przyodzialiście mnie;

byłem chory, a odwiedziliście mnie; byłem w wiezieniu przyszliście do mnie;... „Zaprawdę, powiadam wam: co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych Mnieście uczynili“. Mt 25, 35-43

„Wszystko wiec, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili i wy im czyńcie!“ Mt 7, 12

  Brat mój już zawsze był człowiekiem modlitwy. Nigdy nie położył się spać nie odmówiwszy pacierza. Mama niejednokrotnie mówiła nam o swym podziwie dla Marka, gdyż bez względu na to jak był zmęczony, przed snem widać było przez szybę drzwi jego klęczącą rozmodloną postać. Kiedy pojawiały się jakieś problemy, kłopoty czy trudności, czy to u nich, czy u kogoś w rodzinie, jego modlitwa stawała się tym intensywniejsza. Różaniec był stale przy nim. Zaś jego ulubioną modlitwą była koronka do Bożego Miłosierdzia. Kiedy Marek w czasie swej choroby wypowiadał słowa: „Jezu ufam Tobie“ – wypowiadał je z wielką ufnością. Wiele razy mówił do nas: „Wszystko co się ze mną dzieje ma sens, ma sens gdyż Pan Bóg to dopuszcza. Wierze, iż zrobi z tego cierpienia dobry użytek

Od 3.12.2005 stan zdrowia Marka drastycznie się pogorszył, nie mógł już więcej wstać z łóżka, nie mógł tez oddychać bez tlenu. Cały ostatni tydzień swego życia spędził na siedząco. W tym dniu zaczął także przygotowywać naszą Mamę na swoje odejście, wypowiedział wtedy przepiękne słowa: „Jeżeli będę musiał umrzeć, to nie płaczcie, przecież ja pójdę do tatusia i do Bolusia i tam razem czekając na Was, będziemy dla Was budować dom.“

„Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we mnie wierzycie! W domu ojca mego jest mieszkań wiele.“ J 14, 1-2

„Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?“ J 11, 25-27

To pytanie jest nadal aktualne i skierowane do każdego z nas: „Czy ty Beato wierzysz, że jestem Zmartwychwstaniem i Życiem? Czy wierzysz ze twój ojciec i twoi bracia, choć umarli, żyć będą? To pytanie może sobie postawić każdy z nas, na jemu właściwy sposób. Moja odpowiedź jest pozytywna: „Panie tak wierzę! Wierze, że mój tato i moi bracia radują się Twą obecnością i bliskością, wierzę, że przeszli do wiecznej szczęśliwości, gdzie nie ma cierpienia, bólu, smutku i łez“. Dzisiaj po pięciu latach mogę powiedzieć, że od odejścia Marka do wieczności, żyję w pewnym zawieszeniu, pomiędzy tym co tu na ziemi, a tym co tam w niebie. Często patrzę na ludzi obok i żal mi widząc, jak spalają się w pogoni za dobrami tego świata, zapominając, aby troszczyć się o duszę.

Często kiedy mi bardzo trudno zmagać się z codziennością, marze o dniu kiedy pan Bóg pozwoli mi tam dotrzeć. Przez ostatnie pięć lat, ta tęsknota daje mi często o sobie znać, często chciałabym uciec z tej rzeczywistości, gdzie z łatwością widzę wszystko co trudne, co boli, co jest cierpieniem. Duże trudności mam z zobaczeniem, docenieniem tego co mam. Po 40 latach narzekań na swój los pełen cierpienia i straty przyszedł czas na dziękczynienie, przyszedł czas, aby małymi krokami uczyć się dostrzegać w otaczającym mnie świecie jak pięknie został stworzony. Nauczyć się dostrzegać dobro, które jest we wszystkich stworzeniach, bo przecież zostały stworzone jako dobre.

 

  W środę 7.12.2005 Marek zaskoczył mnie jeszcze bardziej, niż tym wszystkim, co dotychczas mówił. Wieczorem kiedy bardzo blisko niego stałam gładząc go po czole nagle zaczął mówić: „Beata zobacz jakim ja jestem SZCZĘŚLIWYM człowiekiem, tylu ludzi mnie kocha, tylu mam przyjaciół, tylu modli się za mnie i dobrze mi życzy, czyż nie jestem szczęśliwy?“ Niespotykana w dzisiejszym świecie definicja szczęścia, człowiek cierpiący, cierpiący ponad wszystkie moje dotychczasowe wyobrażenia o granicy cierpienia, przykuty do łóżka, nie mogący jeść, nie mogący się swobodnie poruszyć, oddychać. Upokorzony przez chorobę do granic możliwości mówi: „JA JESTEM SZCZĘŚLIWYM CZŁOWIEKIEM“.

  Kiedy ja nauczę się mówić „ jestem szczęśliwym człowiekiem”, kiedy, nawet w najtrudniejszych sytuacjach, będę potrafiła dostrzec dobro i piękno. Każdy dzień próbować dobrze i świadomie przeżyć, gdzie narzekanie zajmie niewiele czasu i przestrzeni , a dziękczynienie stanie czymś oczywistym. Najwyższy czas aby zacząć.

  Jakże trudno to zrozumieć nam ludziom, często nastawionym na mieć, gdy posiadanie staje się miernikiem szczęścia. Marek przypomniał nam, że być szczęśliwym, to znaczy być kochanym i móc kochać. Być szczęśliwym, to znaczy być obdarowywanym, obdarowywanym rzeczami których wszyscy jesteśmy posiadaczami. Dobrym słowem, ofiarowanym czasem, uśmiechem, wyrozumiałością, chęcią pomocy i czerpania radości z obdarowywania tymi dobrami innych ludzi. Szkoda, że tak często o tym zapominamy dając się opanować niepotrzebnie negatywnym emocjom, zawiści, niechęci, obmowy, lenistwa...

 Każdy z nas, bez wyjątku, został przez Pana Boga wyposażony w talenty, talenty różnorodne, małe i duże, wszystkie jednak bezcenne. Chciejmy z nich korzystać.

 

  W piątek 09.12.2005. Około 2.00. godziny w nocy przebudził się i powiedział do Krystiana: „Krystian stał się cud, od dwunastu tygodni nic mnie nie boli, czuję się dobrze. Był u mnie Pan Jezus i pokazał mi dwie drogi, ja oczywiście wybrałem drogę życia“. Powiedział, że będzie umierał. Po chwili ponownie otwarł oczy, mówiąc: „Wszystko będzie dobrze, ja będę żyć“. Słowa te zamarły mu na ustach. Marek odszedł do wieczności. Była godzina 3.30. Marek dokonał wyboru, wybrał drogę życia – drogę życia wiecznego, wiecznej szczęśliwości i radości.

  Nie zmarnujmy świadectwa, które zostawił nam Marek. Starajmy się każdy dzień przeżyć tak jak by to miał być ostatni dzień.

 

   Odejście Marka stało się wyznacznikiem dla naszej rodziny o decyzji powrotu do naszej ojczyzny. Wiele spraw wydawało nam się o wiele prostszych, aniżeli okazały się w rzeczywistosci. Od trzech lat ja z dziećmi mieszkamy na powrót w Dobrzeniu Wielkim, zaś mój mąż musi nadal znosić trudy emigracji.

  Bardzo trudno jest mi bez Rolanda, trudno jest bez jego oparcia radzić sobie samej z tysiącami małych problemów i trudności jakie związane są z codzienną, jakże szarą rzeczywistością. Zdaje sobie jednak sprawę, że niewspółmiernie trudniej przeżywać te rozłąkę jest dla Rolanda, który sam jest na obczyźnie.

  Wierze mocno i proszę Pana Boga aby pozwolił nam, Rolandowi, mnie i naszym dzieciom bezwarunkowo oddać się woli Bożej. Cały czas walczymy, próbujemy układać po swojemu, a chyba przyszedł czas aby bardzo świadomie i razem wypowiedzieć słowa „ Niech się stanie Twoja wola, jako w niebie tak i na ziemi”

Od kilku tygodni staram się odmawiać najszczerzej jak potrafię, słowa pięknej modlitwy:

„ Przyjmij Panie całą moja wolność; pamięć, rozum i całą wolę. Cokolwiek mam i posiadam. Tyś mi to dał . Wszystko to zwracam Tobie i poddaję panowaniu Twojej Woli. Daj mi tylko miłość ku Tobie i Twoja łaskę, a będę dość bogaty; niczego więcej nie pragnę.”

 Wielką nadzieję na to, że na wszystkie moje pytania i wątpliwości w końcu znajdę odpowiedz, daje mi fragment z 1 Listu do Koryntian:

„ Po części bowiem tylko poznajemy, po części prorokujemy. Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe. (....) Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.”

 

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024

Ostatnio dodane